29 czerwca 2011

"Mroczny kochanek" J. R. Ward


"Mroczny kochanek – to trzymająca w napięciu powieść grozy z fascynującym wątkiem miłosnym w tle. To barwna opowieść o bezlitosnej walce tajnego bractwa wampirów z ich odwiecznymi prześladowcami, rozgrywającej się w realiach współczesnej Ameryki. Członkowie Bractwa Czarnego Sztyletu to młodzi przystojni mężczyźni, sympatyczni, dowcipni, pełni wdzięku. Uwielbiają rap, szybkie samochody i wieczory spędzane w klubach. Mieszkają w przebudowanej na twierdzę posiadłości w Caldwell, w stanie Nowy Jork. Szefem bractwa jest Ghrom - nieustraszony wojownik i namiętny kochanek. To właśnie historia miłosna Ghroma – jedynego wampira czystej krwi na Ziemi - i młodej dziennikarki Beth jest głównym wątkiem fabuły pierwszego tomu serii. Beth jest córką jego starego druha, ale nic nie wie o swoim wampirzym pochodzeniu. Zostaje jednak wciągnięta w wir walki i Ghrom musi postawić na szali wszystko, by ratować ukochaną..."

Pierwszy tom kultowego cyklu powieściowego J.R. Ward – amerykańskiej pisarki, która od paru lat gości na czołowych miejscach amerykańskich i europejskich list bestsellerów.


Wampirza tematyka nie odstępuje nas nawet na krok, a coraz więcej serii wydawniczych traktuje o tym interesującym i w zasadzie już nieco przerysowanym gatunku nocnych drapieżników. Lecz czy nadal możemy sięgać po literaturę paranormal z nadzieją, że napotkane wampiry nas zainteresują i wzbudzą emocje?

Najpierw poznajemy Hardhy’ego, wampira o wysokiej pozycji i dobrych kontaktach. Hardhy potrzebuje pomocy i musi się w tej sprawie zgłosić do najważniejszego w Bractwie wampira – Ghroma. Bowiem tylko Ghrom ma moc, która może ocalić półwampirzą córkę H. I ułatwić jej przemianę, jeśli taka nastąpi. Ale Ghrom nie zamierza dać się wciągnąć w tę historię i odmawia, jak przystało na wrednego, niebezpiecznego i upartego władcę wampirów.

Tymczasem Beth, główna bohaterka powieści, właśnie kończy pracę – jest dziennikarką – i wraca późną porą do domu. Niestety wtedy zostaje zaatakowana przez dwóch chłopaczków, którzy mają wobec mniej konkretne, obrzydliwe plany. Lecz Beth udaje się uciec przed nimi. W końcu postanawia poinformować o zdarzeniu swojego kolegę policjanta i w tym samym czasie dostaje wezwanie służbowe do miejsca, gdzie wybuchł samochód. Policja stara się odkryć, co się stało, a Beth ma napisać o tym artykuł.

Lecz wydarzenia – te związane z wybuchem tajemniczego auta, jak i wszystkie nawarstwiające się problemy – mają wspólny mianownik. A opowieść nabiera rozpędu, kiedy dochodzi do spotkania między Beth i Ghromem. I dopiero wtedy można mówić o prawdziwym tornadzie.

Bractwo Czarnego Sztyletu to seria książek traktujących o zrzeszeniu wampirów, które ma walczyć o swoją ginącą rasę. W skład Bractwa wchodzi kilku potężnych, niebezpiecznych wampirów, których należy się niewątpliwie bać. Autorka stara się ubrać ich jak najgroźniej, wystylizować na przerażające potwory, które samym spojrzeniem mają zmrozić wroga do szpiku kości. Duża ilość wulgaryzmów powinna przybliżyć nam charaktery tych postaci, zainteresować jednocześnie niedostępnością,  jaka bije od wampirzych sylwetek. Lecz czy to się sprawdza?

Osobiście muszę przyznać, że liczyłam na kawał dobrej lektury. Ba!, w ciemno kupiłam tę książkę, sugerując się wieloma pozytywnymi opiniami. W końcu miałam okazję przekonać się na własne oczy, czy Mroczny kochanek naprawdę potrafi wciągnąć i rozpalić zmysły. I co z tego wyniknęło? Nic.

Na początek weźmy się za narrację. Trzecioosobowa, jest pisana przez  narratora wszechwiedzącego, który na zmianę opisuje wydarzenia z różnych punktów widzenia. Rozdziały są logicznie podzielone, lecz w każdym z nich autorka potrafi kilkakrotnie zmienić punkt obserwacyjny, co każe nam „przerzucać” się z bohatera na bohatera i na nowo wczuwać się w opisywane zajścia. Język jest prosty, obfitujący w kolokwializmy i przekleństwa, co odbiera dziełu charakteru. W dodatku na samym początku książki zostajemy zasypani przez szereg definicji odnoszących się do wampiryzmu i słownictwa, jakiego sami byśmy nie zrozumieli. Dobry pomysł, lecz takie definicje należałoby albo umieszczać w przypisach końcowych, albo w tekście. Zasypywanie czytelnika od razu taką ilością pojęć odbiera klimat i może nawet zanudzić.

Ogromny, wręcz gigantyczny minus to tłumaczenie. Imiona, z którymi spotykamy się w treści dzieła, nie mają nic wspólnego z oryginałem. Ghrom, Furiath, Zbihr? CO to ma być?! Oczywiście inwencja twórcza tłumacza, niestety całkowicie zbędna. Oryginalne imię głównego bohatera to Wrath. I brzmi naprawdę o niebo lepiej!

Kreacja bohaterów jest powierzchowna. W zasadzie o głównej bohaterce za wiele się nie dowiedziałam ponadto, iż wystarczyło, by raz spojrzała na wampirzego nieznajomego, a już jej się robiło mokro w majtkach. Przykre, ale prawdziwe i tylko w ten, pasujący do języka powieści sposób, mogę Wam pokazać owy istotny defekt. Postać Ghroma i jego braci natomiast jest przerysowana. Dwumetrowy, barczysty wampir w skórach, słuchający rapu, o spojrzeniu mogącym zabić przeciwnika na miejscu? Banał. I niestety ani trochę mnie nie przekonuje.

Książka ogranicza się do seksu i walk, w zasadzie większej głębi tu nie odnalazłam. Wiadomo, to romans, ale nikt nie powiedział, że romans nie może mieć głębi. Dzieła pani Ward często porównuje się do Kenyon, lecz ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Sherrilyn potrafi w swoją historię wpleść pewne idee, które przemawiają do czytelnika, a tym samym stwarza głębokie i pełne barw wydarzenia i postaci. Ward po prostu napisała książkę o seksie z krwiopijcą, który na domiar złego wcale seksowny nie jest.

Jedynym plusem dla powieści jest tajemniczy, klimatyczny początek i... okładka. Muszę przyznać, że ma nastrój i przyciąga spojrzenie, choć im dłużej się jej przyglądam, tym bardziej się zastanawiam nad dziwnym ułożeniem lewej ręki przedstawionego mężczyzny. Ale to prawdopodobnie tylko moja upierdliwość, więc ten akapit możemy pominąć.

Reasumując, miałam wielkie nadzieje względem tej „bestsellerowej” powieści, lecz srodze się zawiodłam. Muszę przyznać, że w kilku momentach po prostu kartkowałam książkę, czytając co większe fragmenty. Pod koniec byłam zupełnie zniesmaczona i uznałam, że to kolejny schemat, powtarzany wciąż i wciąż w wielu publikacjach. Ogromny minus. Plusem może natomiast być forma kreacji - bądź co bądź, nawet jeśli do mnie nie przemówiły, to jednak mamy tu styczność z nowymi wampirami, innymi niż te, jakie spopularyzowano poprzez modę na dzieło Stokera, czy - abstrahując od etymologi słowa wampir - twórczość pani Meyer. Dlatego też rozumiem, że powieść może się podobać, bo to taka lekka lektura na raz, jeśli ktoś po prostu chce spędzić czas z niewymagającym paranormalem. Dla mnie ocena dla książki to 4/10. Osobiście polecam tylko wtedy, kiedy już naprawdę nie macie nic innego do czytania.

27 czerwca 2011

"Nieśmiertelny" Gillian Shields

"Miłość jak ze Zmierzchu, tajemnica jak ze Świata nocy, atmosfera jak z Wichrowych Wzgórz... 

Pierwsza miłość nigdy nie umiera

Szkoła dla dziewcząt Wyldcliffe Abbey jest bardzo ekskluzywna, bardzo droga i nie bardzo przyjazna. Szesnastoletnia Evie zastanawia się, jak przetrwa naukę – i towarzystwo snobistycznych koleżanek. Samotność pozwala jej znieść tylko tajemniczy Sebastian – na spotkania z nim Evie wymyka się niemal co noc. Ale nawet jemu nie przyznaje się, że czasem na szkolnym korytarzu widzi dziewczynę zdumiewająco do niej podobną, lecz ubraną w staroświecką suknię. Nieznajoma chce jej coś powiedzieć, przed czymś ostrzec... Jakby znała jakiś sekret - Evie i Sebastiana..."  


Internat to interesujące miejsce. Z dala od domu, często także od despotycznych rodziców, prawie jak „na własnym”. Jest tyle filmów o szkołach z internatem, że wymieniać bym mogła do przyszłego roku. Coś nas ciągnie w ten temat, prawda? Może taki mit amerykański, a może chęć poznania czegoś, co nie było nam dane. Ale tak naprawdę dreszczyk emocji nie pojawia się w idei miejsca, lecz za jego murami. Czy będziemy tam bowiem bezpieczni?

Evie zostaje wysłana do Wyldcliffe Abbey, prywatnej szkoły dla dziewcząt, ponieważ tak zażyczył sobie jej ojciec. Ale nie jest to zły człowiek, wręcz przeciwnie – tak było mu łatwiej poradzić sobie z problemami w życiu. Jednak bohaterka boi się nowego miejsca i wszystkie znaki na ziemi i niebie ją w tym utwierdzają. W dodatku w drodze do szkoły spotyka dziwnego, tajemniczego chłopca i cała wyprawa wydaje się już nie być taka sama, jak wcześniej. Lecz czy spotkanie podejrzanego nieznajomego było przypadkiem? Wkrótce Evie się o tym przekona.

Lecz to dopiero początek kłopotów. Władcze nauczycielki, wredne koleżanki z pokoju, wizje na jawie i ciągły strach to tylko część tego, co spotka pannę Johnson w dziwnym, mrocznym miejscu położonym na wrzosowiskach. Magia i tajemnica przeplata się ze sobą, a groźny klimat wciągnie bez reszty nie tylko fanów autorki, lecz także postronnych czytelników.

Narracja powieści biegnie dwutorowo – jedna z punktu widzenia bohaterki, a druga to zapiski niejakiej Lady Agnes. Na początku czytelnik ma wrażenie, że się pogubił, z czasem jednak wdrażamy się w historię i zaczynamy pojmować znaczenie obu kobiet dla rozwoju historii. Język jest prosty, typowy dla narracji nastolatki. Nie odnajdziemy tu zawiłych wyrażeń, głębokich rozmyślań czy szczegółowych opisów.

Książkę wręcz połknęłam, mimo iż nie jest to literatura wysokich lotów - brak w niej głębi przemyśleń, wczucia się w historię. Czytając każdy kolejny rozdział ma się czasem wrażenie, że to streszczenie tylko najważniejszych momentów. Główny wątek to historia dwóch kobiet - Lady Agnes, która umiera w 1884 roku i Evie Johnson, dziewczyny żyjącej współcześnie. Obie łączy wielki sekret i boski chłopak - Sebastian. Jak to możliwe? Musicie przekonać się o tym sami!

Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, lecz przyznam, iż intryga nie jest taka zła, jedynie akcja trochę się wlecze. Dopiero na zakończenie powieści otrzymujemy wyjawienie wszystkich sekretów związanych z intrygującym chłopakiem w roli głównej. Zaskakujące? Przyznam, że nawet byłam zdziwiona interesującą historią stworzoną przez panią Shields, choć i tak, obiektywnie oceniając, cała ta fabuła zamyka się pomiędzy prostotą a wymuszoną tajemniczością. Pewne postaci od początku sprawiały, że im nie ufałam, analizowałam ich zachowania, a przy tym martwiłam się o główną bohaterkę.

A teraz czas na okładkę... CO to jest?! Widzicie tę twarz? Okropność! Co gorsze, okładka drugiej części jest prawie taka sama – o ile tu mamy wodę, a tyle w drugim tomie ogień. Naprawdę z wyobraźnią grafik nie poszalał. Oryginalna była o tyle ciekawsza, że jedynym motywem poza wodą stał się naszyjnik, istotny rekwizyt w powieści. Na co więc dodali tę twarz, która jedynie burzy harmonię? Doprawdy nie wiem...

Oceniam książkę na 6,5/10, przez tę trochę wlekącą się akcję i brak szczegółów. Dla mnie trąci to amatorszczyzną – jakby pisarka nie bardzo wiedziała, jak ubrać myśli w słowa, więc im szybciej upora się z problemem, tym lepiej. A przecież opisy, uczucia, wnikliwe obserwacje po jedne z najważniejszych elementów powieści, jak bowiem inaczej wyobrazić sobie świat bohaterów ze wszystkimi szczegółami? Tu pozostaje nam jedynie nasza własna inwencja twórcza.

Niestety miałam nadzieję, że autorka poprawi swój warsztat i sposób narracji podczas pisania drugiej części, ale już teraz mogę Wam zdradzić, że sięgnęłam po kolejny tom i ... nie przeczytałam go nawet w jednej czwartej. Zdrada nieśmiertelnego zupełnie mnie nie wciągnęła, ba!, byłam nawet zła, że prezentuje tak niski poziom. O ile bowiem pierwsza cześć ma w sobie jeszcze jakiś potencjał, to w drugiej nie znalazłam go wcale. A wielka szkoda, bo byłaby to wspaniała powieść, gdyby wykonać ją troszkę lepiej. Nie da się jednak nie przyznać, że opis – atmosfera Wichrowych wzgórz i miłość jak ze Zmierzchu – rzeczywiście się sprawdza. A to już naprawdę wiele.

Czy polecam? Dla rozrywki - czemu nie. Warto przekonać się, czy "pierwsza miłość nigdy nie umiera". A zatem sięgnijcie po dzieło Gillian i podzielcie się wrażeniami!

26 czerwca 2011

"Lucian" Isabel Abedi

"- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że Lucian może... nie być człowiekiem?
Spuściłam wzrok. 
- Nie, wyszeptałam. Pomyślałam jednak: "Tak".

Lucian nie ma przeszłości. Ma za to niepokojące sny - o nieznanej, ale bardzo mu drogiej dziewczynie. Rebeka od pierwszego spotkania czuje,że coś ją ciągnie do tego dziwnego chłopaka. Oboje rozpaczliwie próbują uwolnić się od siebie, lecz łącząca ich więź okazuje się zbyt silna. Zresztą czy na pewno tego właśnie pragną?

Przejmująca opowieść o przeznaczeniu, miłości i poświęceniu. Po prostu magiczna."


Nieprawdopodobnie romantyczna…

Tyle recenzji mogłabym zaczynać od pytania: „Czym jest miłość?”, aż w pewnym momencie stracilibyśmy nawet świadomość, czy coś takiego w ogóle istnieje. Ile bowiem można mówić o jednym? Piosenki o miłości, filmy o miłości, wiersze o miłości… Zakochani w parku, zakochani na ulicy, zakochani w tramwaju… Mogę tak wymieniać wciąż i wciąż. Ale pytanie nie powinno brzmieć, czym jest miłość, lecz jak WIELKA potrafi ona być? Jak wiele oddasz za ukochana osobę? Czy wierzysz, że NAPRAWDĘ możesz pokochać?

Bohaterką i narratorką powieści jest Rebeka Wolff, nastolatka, której matka – lesbijka i jej dziewczyna mieszkają razem w Niemczech, podczas gdy biologiczny ojciec Rebeki wyjechał do Ameryki i tam ułożył sobie życie. Rebeka jest z tym całkowicie pogodzona, z obojgiem rodziców jest bowiem w dobrym kontakcie. Ponadto ma w posiadaniu dwójkę wiernych przyjaciół – słodką Suse i swojego „chłopaka” Sebastiana, który najwyraźniej jest w niej zakochany.

Wszystko układa się pomyślnie, przynajmniej do czasu. Nagle Rebeka ma dziwny sen, który ją przeraża i jednocześnie intryguje. A potem widzi pod swoim domem chłopca, jak ten opierając się o latarnię, spoglądał wprost w okna jej pokoju. Dziwne, prawda? Jednak tę sytuację można by przełknąć, gdyby nie fakt, że później tego samego młodzieńca widzi jeszcze w kilku miejscach, a za każdym razem on wydał się być nią żywo zainteresowany. Czy to przypadek? Czego ten chłopak może od niej chcieć?


Cała recenzja na:


Ocena blogowa 9/10

***

Przy lekturze towarzyszyła mi pewna śliczna piosenka autorstwa 
Sarah Fimm – Guardian 
(tu z fanmade trailerem do City of Bones).
Jest tak niezwykła i jednocześnie zwyczajna, że grzechem by było jej Wam nie przedstawić. Czasem bowiem warto dać się ponieść emocjom, a ta piosenka wywołuje je z całą pewnością!

25 czerwca 2011

"Udręka" Lauren Kate

"Piekło na ziemi.
Tak właśnie czuje się Luce z dala od swojego chłopaka Daniela, upadłego anioła. Minęła wieczność, nim się odnaleźli, ale teraz znów się rostaną... Daniel musi walczyć z wygnańcami - nieśmiertelnymi, którzy chcą zabić Luce i upadłych aniołów. Dziewczyna ukrywa się w Shoreline, szkole na skalistych wybrzeżach Kalifornii, gdzie przebywają wyjątkowo uzdolnieni uczniowie - Nefilim, potomkowie ludzi i upadłych aniołów. W Shoreline Luce dowiaduje się czym są cienie i jak może je wykorzystać, by zobaczyć swoje wcześniejsze wcielenia. Jednakże, im więcej się dowiaduje, tym bardziej prześladuje ją myśl, że Daniel nie powiedział jej wszystkiego. Coś przed nią ukrywa - coś niebezpiecznego.
A jeśli wersja przeszłości, którą opowiedział jej Daniel, nie jest prawdziwa? A jeśli przeznaczeniem Luce jest życie z kimś innym?"


Miłość, która pokona śmierć, kolejne życia i odnajdzie się w każdej sytuacji, w każdym miejscu i w każdym czasie? Miłość która przetrwa kolejne inkarnacje? Czy to możliwe? Owszem, bowiem zachwycona, ba!, zakochana wręcz w pierwszej części Upadłych, sięgnęłam już dawno po drugi tom przygód Luce i Daniela. I przekonałam się, że miłość potrafi mieć różne oblicza. I potrafi znieść naprawdę wiele.

Z opisu dowiadujemy się najważniejszych rzeczy - Luce musi rozstać się na jakiś czas z Danielem, bo ten postanawia chronić ją przed Wygnańcami (i nie tylko), aby ostatecznie mogli być razem. Przynajmniej takie mają plany. W rzeczywistości jednak Daniel nie potrafi być z dala od Luce i łamie zasadę rozejmu, potajemnie spotykając się z Lucindą. A każde ich kolejne spotkanie kończy się coraz większą kłótnią. Czemu?

Luce znajduje się w nowej szkole, gdzie wydawać by się mogło, że każdy zna lepiej historię miłości jej i Daniela, niż ona sama. Dlatego postanawia sama odkryć, co kryły jej wcześniejsze wcielenia. Już pierwszego dnia poznaje Shelby i Milesa. Wkrótce między nią a Milesem zacznie kwitnąć silna więź porozumienia i przyjaźni, zaś Shelby godzi się pomóc Luce w odkryciu jej poprzednich żywotów. Brzmi niewiarygodnie, a jedna. Nawet ukrywana przez Shelby tajemnica o niej i jej dawnych kontaktach z Danielem nie zmieni przyjaźni, jaka połączyła te dwie dziewczyny. 

Luce coraz bardziej zagłębia się w świat cieni, by odkryć prawdę, by zrozumieć siebie i swoje dziedzictwo, ale tym samym podświadomie oddala się od Daniela. Prześladuje ją myśl, że jej ukochany nie powiedział całej prawdy, że może wcale nie są sobie przeznaczeni! W końcu to właśnie przez słabość Daniela, przez jego miłość do niej, jej kolejne inkarnacje były zmuszone umierać, a jej dusza, zagubiona w świecie, wciąż musiała wracać w kolejnych wcieleniach, by na nowo spłonąć przez uczucie upadłego anioła do śmiertelniczki. Czy to sprawiedliwe?

Bohaterka nie jest pewna tego, co się stanie, jeśli odrzuci Daniela. Nie chce rezygnować z jego miłości ale... Zawsze w jej rozmyślaniach pojawia się "ale". I tego dziewczyna boi się najbardziej. Bo czy w tej sytuacji jego cierpienie, wieczne potępienie miałoby iść na marne? I ta dziwna, tajemniczo brzmiąca Starożytna Wojna? Jakie znaczenie w jej ostatecznej rozgrywce miała Luce? 

I przede wszystkim - dlaczego nagle anioły i demony ze sobą współpracują? Jak to się stało, że Cam i Daniel stoją po jednej stronie barykady? Czego chcą Wygnańcy i jaką decyzję podejmie Luce, kiedy będzie musiała ocalić swoich przyjaciół? Aby otrzymać odpowiedzi na te pytania, polecam przeczytanie powyższej lektury. 

Udręka przez długi czas w ogóle mnie nie wciągała. Czytałam i czytałam, i nie wiedziałam, czemu akcja się tak wlecze. Aż nagle, nie wiem nawet, w jakim momencie, poczułam, że coraz bardziej się wdrażam w historię, że z zainteresowaniem obserwuję poczynania Luce, jej niezłomną postawę i upartą chęć odkrycia prawdy o sobie i o Danielu. Ale przede wszystkim o sobie. Bo nie wiedziała, kim naprawdę jest, dopóki nie poznała wizji cieni.

A kiedy dochodzi do ostatecznej rozgrywki, nie mogłam uwierzyć, że autorka tak to wszystko zaplanowała. Powiedziałabym nawet, że jestem zła na Kate za to, że pozostawiła czytelnika w takiej sytuacji! Niespodziewana decyzje, dziwne zachowanie bohaterów, ciągłe tajemnice i ostateczny wybór... Tylko jedno słowo to określi: Niesamowite!

Bałam się, że ocenię tę książkę niżej. Rzeczywiście pierwsza część może wydawać się lepsza - wiadomo, to oczekiwanie, niepewność, rozwijające się uczucie i tak dalej. Ale tu, w Udręce mamy prawdziwą walkę bohaterki z samą sobą i z miłością do mężczyzny, którego być może tak naprawdę w ogóle nie zna, ale któremu ufa. Albo przynajmniej stara się mu zaufać...

Tak, Udręka w pewnym momencie zaczyna się robić naprawdę ciekawa i aż do samego końca trzyma w napięciu. Czasem bowiem warto się przemóc na początku, by później poczuć emocje, jakie płyną z tej lektury. I nie będę przesadzała mówiąc, że kolejne części są niezbędne i mam nadzieję, że wyjaśnią nam wiele rzeczy. Nie da się jednak ukryć, że ta seria wywołuje różne odczucia, a opinie są podzielone. Muszę przyznać osobiście, że podobnie jak w przypadku Ever będę uparcie broniła tej historii. Ma bowiem w sobie jakąś wewnętrzną magię, niesamowitą i jedyną w swoim rodzaju. Może to właśnie ta niepojęta miłość? A może bohaterowie? A może denerwująca ponad miarę Luce, której czasami mam ochotę przyłożyć? Sami musicie zdecydować, co Was ciągnie do tej powieści. A póki co, oceniam 10/10. Wysoko, ale inaczej nie umiem. Bo jednak mam słabość do Daniela! ;)
***

A teraz dodam od siebie informację, że już za miesiąc premiera trzeciego i bynajmniej nie ostatniego tomu Upadłych
Tak więc już w lipcu na półkach księgarni pojawi się Namiętność.



A na koniec dodaję trailer do trzeciego tomu, muzyka jest niezwykła! 

I dodam bardzo fajną piosenkę o Danielu ;) Uwielbiam to imię ^^

19 czerwca 2011

"Idealny chłopak" Kate Brian

"Lane i Vivi chcą, żeby ich przyjaciółka Isabelle zerwała z chłopakiem, który wiecznie ją zawodzi. Wymyślają więc chłopaka idealnego. 
Tworzą jego stronę na MySpace i namawiają młodszego brata Vivi, by odgrywał jego rolę w Internecie. Jednak Isabelle nadal nie ma partnera na bal maturalny - wirtualny ideał musi zaistnieć naprawdę. Na prośbę dziewczyn wciela się w niego przystojny Jonathan. 
Lecz nie wszystko układa się zgodnie z planem..."


Przyjaźń to coś niesamowitego, prawda? Prawdziwa moc, która zespala ze sobą ludzi, wiąże dusze, daje nadzieję i wytchnienie w trudnych chwilach. Przyjaźń potrafi nas unosić bardziej niż miłość. Mieć przyjaciół oznacza większe bogactwo, niż posiadanie miliardów na koncie bankowym. A jednak tak ciężko o prawdziwą przyjaciółkę/przyjaciela. Tak ciężko bowiem komuś zaufać, pozwolić sobie na otwarcie się przed innymi całkowicie i bezwarunkowo. To prawdziwa sztuka, poświęcić siebie dla przyjaźni…

Vivi, Lane, Isabelle i Curtis to czwórka przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół. Dlatego też nic dziwnego w tym, że trójka z nich nie może patrzeć ze spokojem ma fakt, iż Isabelle pozwala sobą pomiatać przez jednego z chłopaków. Ona uparcie twierdzi, że go kocha, lecz on ją wykorzystuje i każdy to widzi. Vivi i Lane czują się w obowiązku, bo odciągnąć przyjaciółkę od Shawna i jego żałosnego zachowania. Kiedy więc dochodzi do kolejnego „rozstania” między nim a Izzy, dziewczyny wkraczają do akcji. Postanawiają odseparować uwagę przyjaciółki od fatalnego i nic nie wnoszącego w jej życie związku, aż w końcu ostatecznie w głowie jednej z nich rodzi się diabelski plan.

I tak więc, nieco spontanicznie, postanawiają wymyślić chłopaka z MySpace’a, którym miałaby się Izzy zainteresować i tym samym nie pozwolić jej myśleć o byłym. Ale sam profil to nie wszystko, musi być jeszcze ktoś, kto odegra tę rolę. I tak w plan włączony zostaje Marshall, brat Vivi. Wszystko idzie w dobrym kierunku, lecz tylko do czasu. Bowiem internetowy chłopak nie ma ciała, a jak inaczej mógłby iść z Isabelle na bal maturalny?  Aby więc plan mógł się ziścić, dziewczęta wciągają się w to jeszcze bardziej –chcą  znaleźć chłopaka, który wcieli się w rolę internetowego bożyszcza. I znajdują go! Ale Jonathan nie do końca jest pewny, czy ta zabawa dobrze się skończy…

Ja sama więcej Wam powiedzieć nie mogę, bo popsułabym niejednej czytelniczce świetną zabawę. A możecie być pewne – dzieło Kate Brian to wspaniała i jedyna w swoim uczta literacka! Powieść ma w sobie tę rzadko spotykaną lekkość i dynamikę, która nadaje książce pożądany efekt lektury dla każdego czytelnika bez względu na wiek.  Młodzieżówka? Owszem. Ale kto powiedział, że tylko dla młodzieży?

Język powieści jest przyjemny, lekki i przede wszystkim wiarygodny – dialogi są naturalne i wystylizowane na język nastolatek. Nie brakuje jednak opisów, których często nie uraczymy w młodzieżówkach – tu dowiemy się, jakie uczucia targają bohaterkami, albo jakiego koloru i kroju koszulę miał na sobie brat Vivi. To zdecydowanie ogromny plus! Podobnie z resztą jak bohaterowie – świetnie zarysowane sylwetki trzech przyjaciółek, Curtisa, Marshalla i Jonathana – sprawiają, że czułam się tak, jakbym znała te osoby w rzeczywistości, jakbyśmy uczęszczali razem do jednej szkoły. To wręcz niesamowite, jak zżyłam się z dziewczynami, jak dopingowałam je w przygodach, które przyszło im przeżyć na kartach w sumie tej króciutkiej, ledwie ponad dwustu stronicowej powieści.

Nie wypada także zapomnieć dodać, że podczas czytania musiałam odkładać na chwilę książkę na bok, by spokojnie wyśmiać się do łez, po czym wracałam do lektury. Bywają bowiem momenty tak śmieszne, że nie można przejść obok nich obojętnie. To stanowczo kolejny plus dla dzieła pani Brian. Dobry humor nie odstąpi Was nawet na krok!

Nie chciałabym oceniać wydarzeń i pobudek, jakimi kierowały się Vivi i Lane przy wymyśleniu idealnego chłopaka. Nie mnie oceniać ich bezinteresowność i chęć pomocy Izzy. Niemniej wiem, że w tym momencie należy powiedzieć z całą mocą, że posiadanie takich przyjaciół to niewątpliwie największy skarb, nawet jeśli popełniają błędy. A to chyba najważniejszy wniosek, jaki można wysnuć  z tej lektury.

Na koniec więc powiem to, co wypada powiedzieć – To stanowczo najlepsza młodzieżówka, jaką do tej pory mogłam przeczytać! Ma w sobie nieprawdopodobnie dużo emocji i dobrej siły, która wręcz zwala z nóg. Daję maksymalną ocenę 10/10 i mam nadzieję, że jeśli sięgnę po inne dzieła Kate Brian, nie zawiodę się tak, jak w przypadku Idealnego chłopaka. Oby więcej takich smakowitych powieści!

18 czerwca 2011

"Złamane serca" Pamela Wells

 
Dziewczyny marzą o prawdziwej miłości i potrafią ją zdobyć!

Cztery przyjaciółki
Cztery historie miłosne
Cztery złamane, porzucone i samotne serca
i jeden skuteczny kodeks postępowania!


Motyle w brzuchu, spocone dłonie, rumieńce, niewidzący wzrok, roztargnienie... Mogłabym wymieniać do jutra, lecz to zbędne, bo każda z nas wie, jakie są objawy zakochania. Pierwsza miłość to coś niezwykłego, prawda? To uczucie niepodobne do żadnego, jakie znamy. A jednak nie zawsze kojarzy się pozytywnie. Czemu? Cóż takiego jest w  miłości, że ma ten znany wszystkim gorzko-słodki smak?

Sydney, Kelly, Raven i Alexia to cztery nastoletnie przyjaciółki. Cztery zupełnie różne osobowości, cztery pragnienia, cztery serca. I każde na swój sposób złamane. Mega przystojny Drew zrywa z Syd po dwóch latach związku, Raven nie może się zdecydować, czy woli swojego chłopaka czy kolegę z zespołu, Kelly uparcie wierzy, że Will kiedyś ją pokocha tak jak ona jego, a Alexia jako jedyna nie oddała nikomu serca, bo... Właśnie. Bo się bała.

I tak oto wszystkie cztery spotykają się w chwili, kiedy ich świat wali się im na głowy. Dlatego też Alexia, jako jedyna, która nie zaznała jeszcze bólu złamanego serca, wpada na pomysł, by założyć kodeks postępowania – „Kodeks zerwań”. Tak oto dwadzieścia pięć zasad ma pomóc przyjaciółkom pokonać ból i rozpacz, odnaleźć szczęście w sobie i dać szansę swojemu sercu. Wszak złamanie można wyleczyć, choć to bardzo powolny i bolesny proces. Czy dziewczynom się to uda? Czy będą wiedziały, jak się zachować w stosunku do swoich eks? Czy jeszcze kiedyś pokochają innego? O tym, moje drogie, przekonajcie się same!

Po powieść Pameli Wells sięgnęłam z wielką nadzieją. Jestem jedną z tych dziewczyn, której serce zostało złamane nie raz i nie dwa. Za każdym razem jednak człowiek się czegoś uczy. Ja w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nauczyłam się wiele o mężczyznach. Ale żadna wiedza o płci przeciwnej nie da nam odpowiedzi na pytanie, czy zakochanie się w tym czy tamtym chłopcu jest właściwe. Czy będziemy szczęśliwe. Czy to miłość po grób. To bowiem nie są pytania. To fakty. Nie otrzymamy tej odpowiedzi, mówię Wam o tym już teraz. Takiej wiedzy nie uraczycie w książkach, z Internetu, od mamusi. To tylko i wyłącznie kwestia naszych uczuć. NIKT Wam nie powie, czy miłość jest właściwa. Miłość jest ślepa. Dosłownie.

Ale dość o mojej filozofii życiowej. Dzieło Pameli jest interesujące. Zbiera w sobie cztery różne historie, a każda z nich jest tak inna, że możemy ze spokojem odnaleźć w którejś z nich siebie samą. Ja osobiście wczułam się w rolę Raven, bo jestem do niej troszkę podobna. I jednocześnie cieszę się, bo dzięki powieści pani Wells dowiedziałam się poprzez perypetie bohaterki czegoś ciekawego poniekąd o sobie samej. Ba, byłam nawet w szoku, że tak wiele nas łączy. I tu powtórzę to, co zwykle – doskonale wykreowani bohaterowie to połowa sukcesu. A dziewczynom, o których przyszło mi czytać w tej powieści, niczego nie brakuje. Są żywe, prawdziwe i mają w sobie niezwykłą siłę.

Język typowy dla powieści młodzieżowych – prosty. Nieskomplikowane zdania mają za zadanie przekazać podstawową treść, nie nadwerężając naszej uwagi zbędnymi opisami i nadmiernym, psychologicznym analizowaniem  wydarzeń. Czasem ma się wrażenie, że powieść nabiera trywialności, jest bowiem całkowicie prostolinijna, nastawiona na jeden problem – złamane serca czterech przyjaciółek. Historia składa się ze ściśle połączonych ze sobą wątków przedstawiających narracje trzecioosobowe z punktu widzenia każdej z postaci. Dzięki temu widzimy wydarzenia, jakie rozgrywają się jednocześnie w życiu wszystkich czterech dziewcząt, a fabuła nie traci ciągłości i dynamiki.

Problematyka, jak już wiecie, dotyczy ściśle problemów uczuć czterech przyjaciółek. Książka obfituje w próby wyciągnięcia konkretnych wniosków z wydarzeń, w dużej mierze bazuje na dążeniu do wychwycenia uniwersalnych zasad, które mają uchronić nastoletnie serca przed złamaniem, albo raczej przed powtórnym złamaniem, jeśli nie umiemy postępować należycie ze swoimi uczuciami. To dobra lektura dla każdej młodej dziewczyny, która przeżyła swoją pierwszą miłość, a także dla tych, które zakochanie mają dopiero przed sobą. Nie należy jednak pokładać w tym dziele nadziei, że otrzymamy w pigułce wszystko, co potrzebne nam do zbudowania idealnego związku. Takie podręczniki nie miałyby racji bytu, kiedy spojrzymy na różnorodność charakterów i osobowości ludzi, z jakimi przychodzi nam się spotkać w życiu. Dlatego też Złamane serca to bardziej wzór, jakim możemy się podeprzeć, jeśli coś  nie pójdzie po myśli tak, jak powinno.

"Pamiętajcie dziewczyny, żaden facet nie może sprawić, że poczujecie się kompletne i spełnione. Możecie to zrobić tylko wy same!"*

Osobiście stwierdziłam ze smutkiem, że chyba jestem już trochę za stara, mówiąc najprościej, by szukać w powieści pani Wells prawd moralnych, które miałyby mi pomóc poradzić sobie w kwestii uczuć. Ale mimo to cieszę się, że po książkę sięgnęłam. To miła, zabawna i pełna dobrej aury lektura, jak każda porządna młodzieżówka. Niewątpliwie ma nas podnieść na duchu i tak też czyni. Mogę więc śmiało powieść polecić nie tylko wszystkim nastolatkom, lecz i starszym czytelniczkom, które wierzą w magię uczuć. I na koniec daję ocenę 7,5/10 ;)



* Złamane serca, str. 49. 
***
A na koniec pozwolę sobie dodać dla Was piosenkę Jennifer Lopez - What is love
Pozytywna nutka i trochę tematycznie ;)

12 czerwca 2011

"Neva" Sara Grant

"Zakochana, odważna, ryzykująca wszystko
Szesnastoletnia Neva ma już dosyć kłamstw. Nie zna odpowiedzi na pytania, których nie może nawet zadać głośno: Dlaczego jej kraj jest odcięty od świata zewnętrznego nieprzenikalną kopułą energii? Dlaczego ludzie znikają bez śladu? Co się stało z jej babcia, która.. pewnego dnia nie wróciła do domu? Neva wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Sanną postanawia poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania. Nie zamierza dłużej posłusznie przestrzegać przepisów i zasad. Na dodatek zakochuje się w chłopaku, który powinien być dla niej tabu, i naraża na śmiertelne niebezpieczeństwo...

TOTALITARNA WŁADZA
ODWAŻNA DZIEWCZYNA, KTÓRA RYZYKUJE WSZYSTKO DLA MIŁOŚCI I WOLNOŚCI

Rząd twierdzi, że kopuła pod napięciem, tak jak drakońskie prawo oraz system nakazów i zakazów, ma zapewnić obywatelom bezpieczeństwo. W rzeczywistości jednostka nie ma żadnych praw, żadnej możliwości wyboru. Lata odizolowania od świata zewnętrznego odcisnęły piętno na wyglądzie obywateli - są do siebie bardzo podobni. Nastolatki, żeby się odróżnić od rówieśników, robią sobie na ciele charakterystyczne znaki. Nevie taki protest nie wystarcza, przekonuje przyjaciół do czynnego wystąpienia przeciwko polityce rządu. Pierwsza akcja protestacyjna pozornie się udaje, spiskowcy triumfują, jednak już następnego dnia przekonują się, że nic nie ujdzie im płazem. Wśród tych, którzy próbują walczyć z totalitaryzmem w Kraju, jest Braydon, ukochany Sanny, najlepszej przyjaciółki Nevy. Ale nie tylko Sanna go kocha - Neva wbrew własnej woli również zakochuje się w Braydonie..."


Spragnieni wolności

Wolność to marzenie każdego stworzenia żyjącego na świecie. Uznawana za sens istnienia, fundamentalne poczucie godności i napęd dla twórczej egzystencji, wydaje się być najważniejszą ideą wszelkich organizacji, narodowości i zrzeszeń, które skupiają wokół siebie ludzi. Bez wolności, zarówno tej mentalnej jak i fizycznej, życie nie ma wystarczającego smaku. Jednak zastanówmy się, czy jesteśmy pewni, że wiemy co oznacza wolność? Czy jesteśmy prawdziwie i definitywnie wolni?

Neva Adams, szesnastoletnia obywatelka Kraju, wie, iż życie w jej świecie powolnie zabija wszystkich ludzi.  Dlatego razem z przyjaciółką Sanną chce założyć grupę buntowników, którzy mieliby sprzeciwić się rządowi i ich polityce. Kraj, otoczony osłoną w kształcie kopuły, izoluje jej świat od świata zewnętrznego. Rząd twierdzi, że to dla dobra obywateli, Neva zaś pragnie wierzyć swojej babci, która niegdyś opowiadała jej o świecie zewnętrznym. Jednak babcia zniknęła wiele lat temu i Neva została sama z despotycznym ojcem oraz cichą matką.
Cała recenzja na:


Książkę otrzymałam od ParanormalBooks za co serdecznie dziękuję!

Ocena blogowa 9/10. A na koniec niemiecki trailer z tłumaczeniem ;)

06 czerwca 2011

"Mroczne Serce. Przeznaczeni" Lee Monroe

"Zanurz się w świecie mrocznego romansu paranormalnego, w którym czarująca bohaterka musi wybrać pomiędzy dwoma niepokojąco kuszącymi możliwościami. 

Jane Jonas, która niedługo skończy szesnaście lat, ma niepokojące powtarzające się sny. Pojawia się w nich tajemniczy chłopak i mówi jej, że są sobie przeznaczeni. Jej matka jest coraz bardziej zaniepokojona niebezpiecznymi nocnymi wędrówkami dziewczyny. Ale świat snów i rzeczywistość już niedługo się spotkają… Gdy Jane zaprzyjaźni się z tajemniczym nowo przybyłym chłopakiem, niezmiernie interesującym blondynem, fascynującym i innym niż wszyscy, zapragnie go bardziej niż kogokolwiek… dopóki na jej drodze nie stanie towarzysz ze snów. Dziewczyna musi wybrać jeden z dwóch światów –– ten znajomy, w którym pojawiła się romantyczna ekscytująca nuta lub ten drugi, mroczny i groźny, gdzie anioły, wilkołaki i czarujący nieznajomy starają się ją uwieść."

Na pewno nie raz słyszeliście o tym, że zwierzęta potrafią postrzegać rzeczywistość pozazmysłową, że maja tzw. „szósty zmysł”. To dlatego wiedzą, kiedy ktoś jest chory, bądź mogą wyczuć czyjeś intencje, albo rejestrują obecność duchów. Wszystko to brzmi bajkowo i raczej mało prawdopodobnie, a jednak ludzie ufają przeczuciom, nieco z niedowierzaniem i strachem. Ale czy ktoś powiedział, że zwierze jest nieomylne?

Jane Jonas mieszka z rodzicami na obrzeżach małego miasteczka. Jest zwyczajną szesnastoletnią dziewczyną z przeciętnego domu, gdzie nie zawsze się przelewało, ale poza tym drobnym faktem jest też dziewczyną, która nie uczęszcza do szkoły ze względu na wydarzenia, jakie pozostawiły w niej ślad strachu i niepewności. Jane stroni od ludzi, jest zamknięta w sobie, nie ma przyjaciół poza swoją młodszą siostrzyczką, a dni spędza samotnie, nierzadko z psem u boku, wędrując po lesie.

Dlatego też, gdy nagle w jej życiu pojawiają się na raz dwaj interesujący chłopcy, bohaterka czuje się nieco skołowana. Zwłaszcza, gdy jednego z nich zna ze swoich dziwnych, niepokojących snów, a drugi wydaje się ucieleśnieniem marzeń każdej nastolatki. Ale obaj kryją w sobie tajemnicę, która może zmienić życie Jane nie do poznania. Komu dziewczyna zaufa? Kogo wybierze jej serce? O tym już Wam nie opowiem, musicie przekonać się sami.
 
Cała recenzja na:



Książkę otrzymałam od ParanormalBooks, za co bardzo dziękuję! 

Ocena blogowa 6,5/10.
A od siebie dodam utwór, który towarzyszył mi przy tej lekturze: Audiomachine - Danuvius 
I na koniec przepiękna okładka drugiego tomu - jak tu się nie zakochać? Wręcz nie potrafię słowami opisać, jak bardzo mi się ona podoba. Ma w sobie magię. Pasję. I namiętność...

04 czerwca 2011

"Pożeracz Snów" Bettina Belitz

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

„Piękno naznaczone złem.
Miłość na granicy jawy i snu.

Ona – wrażliwa, samotna, nie chce się pogodzić z przeprowadzką na wieś w lasach Westerwaldu.
On – niesamowicie przystojny, intrygujący i groźny. Ellie wyczuwa, że tkwi w nim głęboka tajemnica, ale choć się boi – za wszelką cenę chce się z nim spotykać.

To on – Colin Blackburn – ratuje ją w czasie burzy i od tej chwili Ellie nawiedzają niesamowite sny, groźne i jednocześnie fascynujące. Sny, które prowadzą ją na granicę dwóch światów…

Dzieli ich wszystko. Łączy tylko tajemnica.”


Sen. Odpoczynek dla umysłu i ciała. Wytchnienie po ciężkich godzinach pracy i wytężania zmysłów. Niewątpliwie źródło marzeń. Ale nie każdy sen może być ukojeniem. Nie każda wizja będzie przepełniona słodkim oczekiwaniem. Są sny, które mogą przerazić. I takie, które potrafią zabrać nam coś niesamowicie cennego...

Elisabeth Sturm jest wrażliwą siedemnastolatką. Poznajemy ją w chwili, gdy przeprowadza się z rodzicami na wieś z tętniącej życiem Kolonii. Pomysł jej rodziców drażni dziewczynę i sprawia, że bohaterka ma ochotę uciec od wszystkiego. W Kolonii zostawiła swoje dwie kochane przyjaciółki oraz chłopaka, o którym skrycie marzyła. W dodatku jej brat wyprowadził się kilka lat wcześniej z domu i nie dawał znaku życia. Czy może być coś gorszego, od wyalienowania z dala od cywilizacji?

Samotna wycieczka do lasu dla „ukojenia nerwów” wydawała się dobrym pomysłem, lecz szybko zmieniła się w koszmar, gdy piękna wiosenna pogoda zamieniła się w szalejącą burzę, a świat nagle zaczął się rozpadać. Młoda dziewczyna nie miała szans na to, by się uratować z rwącego potoku, gdyby nie tajemniczy nieznajomy. Uratowawszy ją, odjechał bez słowa, a ona nie zdążyła mu nawet podziękować. Kim był? Czego chciał? I co robił w lesie, gdy zastała ich zdradziecka ulewa?

Wkrótce życie Ellie zmieni się nie do poznania. Nie tylko dlatego, że zaczną nawiedzać ją przedziwne, całkowicie niemożliwe sny, ale także z powodu poznania niebezpiecznego mężczyzny, który całą swoją postawą będzie się starał ją od siebie odepchnąć. Ale „zakazany owoc najbardziej kusi”, nawet jeśli nad bohaterką stoi charyzmatyczny ojciec gotowy zrobić wszystko, by ochronić córkę przed nieznajomym. Do czego doprowadzi ją znajomość z mrocznym chłopakiem o tajemniczym spojrzeniu? Czy będzie umiała podjąć odpowiednią decyzję? Jakie sekrety skrywają jej rodzice? I wreszcie najważniejsze - gdzie tak naprawdę kończy się jawa, a zaczyna sen?

Niesamowita tajemnica, magia i towarzyszący akcji niepokój to właśnie największe atuty powieści, z którą przyszło mi się zmierzyć. I poległam z kretesem, muszę przyznać. Niezwykłość powieści pani Bettiny pogrążyła mnie w czymś na kształt sennego marzenia, z którego wcale nie zamierzałam się wyrwać. A kiedy dotarłam do ostatniej strony, miałam ochotę rozpocząć wędrówkę od nowa, wciąż i wciąż. Cóż takiego jest w Pożeraczu Snów?

Akcja powieści rozwija się powoli, można rzec - w ślimaczym tempie. Jednak nie jest to minus dla dzieła, wręcz przeciwnie. Aby zrozumieć fabułę, potrzebujemy porządnego rozpędu, a pierwszoosobowa narracja bohaterki nam to umożliwia. Otrzymujemy zgrabną i czysto zarysowaną historię jej rodziny oraz możemy zagłębić się w samą duszę Ellie. Poznajemy jej lęki, słabości, a także mocne strony, z których powinna być dumna. Ponadto dziewczyna jest skromna, autentyczna i szczera. I na pewno nie nudna, jakbyśmy się mogli spodziewać.

Fabuła została podzielona na cztery części, niczym akty potężnej sztuki, oddzielające fazy przemijania lata – Wiosna, Wczesne lato, Lato i Babie Lato. Wszystkie cztery napisane zostały z perspektywy głównej bohaterki, jedynie prolog odcina się od fabuły, w dość tajemniczy sposób wzbudzając w czytelniku niepokój. Muszę nawet ująć to następująco –
prolog przeraża w swoim wydźwięku, przywodzi nam na myśl polującego myśliwego. Niesamowicie niebezpiecznego.

Konfrontacja dwojga głównych bohaterów – Elisabeth i Colina jest niczym śpiew umierającego, egzotycznego ptaka. Pełna udręki, niepokoju i słodkiego wyczekiwania, od którego czytelnik niespokojnie wierci się w miejscu. Obserwując ich spotkania, zmagania i piętrzące się sekrety miałam wrażenie, że wkrótce zobaczę mur niemożliwy do przejścia. Mur, który sama chciałabym zburzyć! Bohaterowie zostali przedstawieni wyczerpująco, ich sylwetki wyryły się w moich myślach zupełnie, jakbym obejrzała doskonale zekranizowany film, w którym można dostrzec każdą najmniejszą skazę na ciele i umyśle postaci. I podkreślę na koniec - nie ma mroczniejszego i bardziej przerażającego mężczyzny w literaturze ostatnich lat, niż Colin Blackburn. Nie wierzycie? Przekonajcie się sami!

Okładka dzieła także zasługuje na chwilę uwagi z mojej strony. W porównaniu z oryginałem jest magiczna, tajemnicza i zatrważająca jednocześnie. Wynurzająca się z wody kobieca twarz sprawia, że zastanawiamy się nad jej położeniem, a przymknięte lekko oczy dają niewątpliwie  do zrozumienia, iż dziewczyna znalazła się w momencie między jawą a snem.

Pożeracz Snów to niewątpliwie lektura nietuzinkowa, zasługująca na najwyższe uznanie. Jestem miło zaskoczona, że niemiecka literatura paranormal może być tak podniecająca i onieśmielająca jednocześnie. Na stałe powieść ta zostaje ustawiona na mojej półce z ulubionymi lekturami i nie ukrywam, że oddałabym naprawdę wiele, by już dziś poznać dalsze losy Ellie. Dlatego gorąco polecam powieść Bettiny Belitz, której premiera polska przewidziana jest na
16 czerwca 2011 roku, a ja z czystym sumieniem daję ocenę 10/10. I uprzedzam otwarcie – to dzieło pochłonie Was bez reszty. A potem pozostanie tylko pytanie „Czy ja wciąż śnię?”



A za tę wspaniałą lekturę dziękuję Wydawnictwu Znak! 

02 czerwca 2011

"Czerwień Rubinu" Kerstin Gier

"Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddaną przyjaciółkę w klasie i lekko zdziwaczałą rodzinę.
Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest obdarzona genem podróży w czasie. Gen pojawia się co kilka pokoleń i tylko w dwóch rodzinach. Bohaterka szybko dowiaduje się, że współczesnym jej podróżnikiem niejaki Gideon – co prawda bosko przystojny, ale także bezczelny i arogancki dziewiętnastolatek. Tajną misję, którą zostają obarczeni, najchętniej zachowałby wyłącznie dla siebie, ale bez Gwendolyn nie uda mu się jej wypełnić...
Podróże w czasie, niebezpieczeństwa czyhające w najmniej spodziewanym momencie , miłość, która nie zna granic czasu... i spora dawka dobrego humoru."


Nasze życie to sekwencja zdarzeń wynikających z przyczyn i skutków. Każdy dzień, każda godzina i minuta jest częścią wielkiej machiny czasu, która nieubłaganie idzie do przodu, zabierając w powolnym marszu naszą młodość, nasze marzenia, nasze wspomnienia. Dlatego też od wieków ludzi fascynowało ujarzmienie czasu, a w zasadzie możliwość jego kontrolowania. Podróże w czasie i przestrzeni to mit niezbadanych pragnień gatunku ludzkiego. Mit, który być może kiedyś stanie się rzeczywistością...
                               
Gwendolyn Shepherd ma szesnaście lat i całkiem normalne życie, jeśli nie liczyć wariackich wierzeń rodzinnych o genach umożliwiających podróże w czasie, do tego przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W dodatku prawdopodobnym nosicielem genu jest kuzynka Gwen, Charlotta i wszyscy biegają wokół niej jak przytykającej bombie zegarowej. To w zasadzie całkiem wygodne, przynajmniej dopóki coś nie zaczyna się dziać.

Gwen nie wie, skąd nagle biorą się jej dziwne mdłości, których tak wyczekiwano u Charlotty, a później nagle wydarza się coś niespodziewanego – to Gwendolyn przenosi się w czasie! Jak to jednak możliwe? Czy pomylono się z ustaleniem, która z kuzynek nosi w sobie wyczekiwany dar podróżowania? Czy teraz, kiedy prawda wyjdzie na jaw, rodzina zaakceptuje tę wiadomość? I co powinna zrobić nasza bohaterka, kiedy w jednej chwili stoi na ulicy w XXI wieku, a w następnej widzi powozy konne?

Sprawa wydaje się prosta. Wszyscy powinni zaakceptować fakt, że nastąpiła pomyłka i każdy może wrócić do swoich zajęć. Ale to nie jest jednak takie proste. Dziewczyna, której na towarzysza podróży wyznaczono niejakiego Gideona de Villiers, nie może pozwolić sobie na beztroskie życie, kiedy trzeba wykonać tajną misję. Misję, która może zmienić życie wszystkich członków dwóch rodzin obdarowanych genem podróży w czasie. Co jednak zrobi Gwen? Czy pozwoli sobą manipulować i wypełni zadanie, które nałożono na nią i jej aroganckiego towarzysza?

Czerwień Rubinu, dzieło niemieckiej pisarki Kerstin Gier jest pierwszą częścią Trylogii Czasu. Kolejne tomy – Błękit Szafiru i Zieleń Szmaragdu, już teraz są oczekiwane przez fanów autorki w największym skupieniu. Czy słusznie? Niewątpliwie tak. Dlaczego? Oj, to już dłuższa historia.

Narracja, jak w wielu dziełach współczesnej literatury paranormal, jest pierwszoosobowa – z punktu widzenia Gwendolyn. Trzeba przyznać, że to daje nam pełen obraz tego, jak nasza bohaterka postrzega całą sytuację. Jest zwyczajną nastolatką, która nie ma zbytniej wiedzy historycznej, a tym bardziej nigdy nie zastanawiała się nad poważnymi sprawami. To taka typowa dziewczyna z nastoletnimi problemami i niezbyt... no dobrze, nie jest głupia, ale przesadnie mądra również nie. Jej zachowanie najpewniej wynika z braku doświadczenia i młodego wieku oraz zerowego przeszkolenia, jakie stało się udziałem Charlotty. Być może właśnie dlatego jej postać jest tak ujmująca i z góry wiadomo, iż każdy czytelnik ją bezwarunkowo polubi.

Poza narracją Gwen mamy także narrację trzecioosobową, z punktu widzenia narratora wszechwiedzącego, dotyczącą prologu i epilogu. Dzięki temu zabiegowi widzimy wydarzenia, na które bohaterka nie miała wpływu i wglądu, a to ubogaca historię. Sama fabuła ma w sobie coś z tykającego zegara, który nieubłaganie dąży do godziny dwunastej, czyli wyczekiwanego przez wszystkich punktu kulminacyjnego. Akcja rozwija się w dobrym tempie, gdyż potęguje w czytelniku wrażenie, że w każdej chwili może zdarzyć się coś niespodziewanego i przerażającego. A dzięki temu powieść Kerstin nabiera wymiaru drobnego thrilleru z wątkiem miłosnym w tle. Mówiąc najprościej – idealne połączenie. Chociaż, jeśli mam być szczera, tej miłości za wiele nie uraczymy, a szkoda. Spodziewałam się bowiem nieco większych emocji.

Niezwykła w powieści jest mnogość wątków i ciągłe powracanie do przeszłości, do historii, w której nie brakuje naukowców zgłębiających prawdę o podróżach w czasie. Pojawiają się przedziwne postaci, a tajemnice piętrzą się niczym stosy książek w gigantycznej bibliotece. Nigdy nie wiadomo, jaką kolejną niespodziankę przygotowała dla czytelnika autorka i jak wiele sekretów jeszcze będzie trzeba rozwikłać. I przede wszystkim pomysł – wszak tak niewiele jest dzieł poruszających problem ciągłości czasu w przestrzeni oraz podróży między wiekami.

Otaczający Gwendolyn bohaterowie są równie istotni dla dzieła, jak ona sama. Postać Gideona wysuwa się na pierwszy plan, przyciągając niewieście spojrzenia. Oczywiście jest przystojny i arogancki. Standardowa kreacja, nieprawdaż? Być może dlatego nie rzucił mnie na kolana, choć nie ukrywam, że młodzieńcowi udało się wzbudzić we mnie ciepłe odczucia pod koniec lektury. Jednak o wiele bardziej interesującą sylwetką wydaje się jeden z przodków podróżników, a także postacie, o których wciąż powtarzane są niepochlebne opinie i wspomnienia. O kim jednak mówię, musicie przekonać się sami, sięgając po twór pani Gier.

Stanowczo mogę powiedzieć, że Czerwień Rubinu ze swoją niezwykłą okładką (o tym nie można zapomnieć, wystarczy raz spojrzeć na postać dziewczyny z rozwianymi włosami, by na długo pozostała w pamięci) to kolejna świetna powieść, jaka pojawiła się w tym roku na rynku wydawniczym. Powoli zaczyna mnie martwić ta mnogość dobrych książek, bo jeśli tak dalej pójdzie, zapomnę, jak należy spoglądać na dzieła krytycznym okiem, a to wywołuje we mnie poczucie grozy i niepewności. Nie mniej powieść Kerstin ode mnie krytyki nie usłyszy, choć nie ukrywam – zakończenie przyprawiło mnie o rozżalenie, iż tak szybko dobrnęłam do końca historii. Mam nadzieję jednak, że kolejna część trylogii będzie równie, albo jeszcze bardziej pasjonująca, a póki co Czerwieni Rubinu daję ocenę 9/10 i gorąco polecam wszystkim czytelnikom!