30 lipca 2011

Konkurs xD

Witajcie!

Po raz pierwszy od założenia bloga postanowiłam zorganizować konkurs. Zatem do dzieła! Na nowego właściciela czeka przeczytana i zrecenzowana przeze mnie chwilę wcześniej powieść Almy Katsu „Wieczni”. To nowość na rynku, zatem jest o co walczyć! A oto zadanie dla uczestników:

Okładka „Wiecznych” zawiera w sobie pewną myśl – Miłość silniejsza niż śmierć. Proszę zatem rozwinąć tę myśl w formie eseju. Co należy wziąć pod uwagę? Jak rozumiecie to pojęcie (nie odnosimy się do treści książki) – czym jest miłość, jak ją np poznać i jak o nią walczyć? Ilość argumentów dowolna, może to być Wasza całkowicie wyobrażona, jak i oparta na doświadczeniu opinia.



Format pracy musi się zmieścić między 15 a 20 zdaniami. Praca ma być samodzielna i – jak przystało na esej – subiektywna. Liczy się oryginalność i odpowiednie ujęcie problemu. Komisja, która oceni Wasze prace, składa się z dwóch osób - mnie oraz Charlotte. Czas nadsyłania prac to 15 sierpnia włącznie, wyniki pojawią się około 20 sierpnia i wtedy też wyłonimy zwycięzcę. Jeśli będziemy miały wątpliwości, wówczas możemy zrobić głosowanie, to znaczy prace najbliższe wygranej zostaną przedstawione publiczności i to Wy dokonacie wyboru ostatecznego!

Eseje proszę wysyłać na maila tirindeth@wp.pl z tytułem wiadomości Konkurs Wieczni. Po otrzymaniu każdego maila będę wysyłała wiadomość zwrotną potwierdzającą dostarczenie, zatem jeśli ktoś takiej wiadomości nie dostanie w ciągu dwóch-trzech dni, oznacza to, iż mail zaginął i wtedy proponuję wysłać esej jeszcze raz albo poinformować mnie o tym w komentarzach poniżej. Na końcu każdej wypowiedzi proszę o nick (jeśli nie macie bloga, może być imię). Zwycięzca zostanie przedstawiony na blogu w notce o wynikach konkursu, a także drogą mailową, dopiero wówczas poproszę o adres do wysyłki.

Będę bardzo wdzięczna, jeśli umieścicie powyższy baner konkursu (którego autorem jest niezawodna Charlotte!) na swoich blogach razem z linkiem do tej notki. Dzięki temu więcej osób będzie miało okazję zawalczyć o powieść pani Katsu. A tym, którzy udział w konkursie wezmą, życzę z całego serca powodzenia i czekam na Wasze prace!

Niech prowadzi Was wena twórcza!
Tirin

26 lipca 2011

"Łaska utracona" Bree Despain

"Grace Divine dokonuje aktu największego poświęcenia, aby wyleczyć Daniela Kalbiego – przyjmuje klątwę wilkołactwa, jednocześnie tracąc ukochanego brata. Kiedy dostaje przerażającą wiadomość od Jude’a, postanawia zrobić to, co konieczne. Grace musi się stać Niebiańskim Ogarem. Próbując za wszelką cenę odnaleźć brata, dziewczyna nawiązuje przyjaźń z Talbotem – nowym mieszkańcem miasta, który obiecuje pomóc jej zostać bohaterką. Ale kiedy stają się sobie coraz bliżsi, bestia ukryta we wnętrzu Grace rośnie w siłę, a związek z Danielem jest zagrożony – z niejednego powodu. Nieświadoma mrocznej ścieżki, na którą wkroczyła, Grace zaczyna się poddawać bestii – nie zdając sobie sprawy, że wróg powrócił, a śmiertelna pułapka już czeka."


Czy przykładna córka pastora może zmienić się w odważną, waleczną bohaterkę? Czy może będzie podatna na wszelkie zło, które spróbuje splamić jej czyste sumienie? Czy wierzymy w dobro tak bardzo, że będziemy stać z boku niewzruszeni i pewni siebie, gdy mrok zapragnie zawładnąć każdą jasną stroną w naszym życiu? Czy jesteśmy aż tacy… naiwni? 

Grace Divine, grzeczna dziewczyna z „Dziedzictwa mroku”, w sequelu powieści Bree Despain ponownie odgrywa kluczową rolę w wydarzeniach. Po przejęciu klątwy na siebie, ratując swojego ukochanego i skazując siebie na wieczną walkę z darem, który może przejąć nad nią kontrolę, Grace zmienia poniekąd swoją rzeczywistość. Lecz mimo to nadal ma przy sobie ukochanego – Daniela, który nie pozwoli, by „ciemna strona mocy” posiadła duszę dziewczyny.

Jednak nagle coś zaczyna się zmieniać. Najpierw dziwny, tajemniczy telefon od Jude’a, brata Grace, a później zagadkowe zachowanie Daniela sprawiają, iż bohaterka zaczyna węszyć. I wtedy w jej świat wkracza tajemniczy Talbot, niebezpieczny i seksowny mężczyzna, który będzie tak całkowicie inny niż Daniel, jak to tylko możliwe. To sprawi, że zarówno związek z ukochanym stanie się problemem, lecz także własna, nieznana do tej pory natura dziewczyny, która wtem da o sobie znać.


Cała recenzja na:



Książkę otrzymałam od Paranormal Books. Dziękuję bardzo!

Ocena blogowa 7,5/10.

A na koniec dodaję TRAILER książki :)
I RECENZJA pierwszej części dla chętnych;) 

20 lipca 2011

"Król Demon" Cinda Williams Chima

"W Fellsmarchu nastały ciężkie czasy. Han Alister, do niedawna złodziej, zrobi niemal wszystko, by utrzymać siebie, matkę i siostrę Mari. Jak na ironię, jedyna wartościowa rzecz, jaką posiada, nie nadaje się do sprzedaży. Odkąd Han pamięta, zawsze miał na rękach grube srebrne bransolety z wygrawerowanymi runami. Wszystko wskazuje na to, że są magiczne - rosną wraz z nim i nie da się ich zdjąć.
Życie Hana komplikuje się jeszcze bardziej po tym, jak chłopak zabiera potężny amulet Micahowi Bayarowi, synowi Wielkiego Maga. Amulet ten niegdyś należał do Króla Demona - czarownika, który przed tysiącem lat omal nie zniszczył świata. Bayarowie nie powstrzymają się przed niczym, by odzyskać tak potężny przedmiot.
Tymczasem Raisa ana'Marianna, następczyni tronu Fells, toczy własną walkę. Właśnie wróciła na królewski dwór po trzech latach swobody u rodziny ojca, w kolonii Demonai, gdzie jeździła konno, polowała i uczestniczyła w słynnych targach klanowych. Po swoim święcie imienia szesnastoletnia Raisa będzie mogła wyjść za mąż, lecz nie jest zachwycona perspektywą poślubienia księcia z dużym zamkiem i małym móżdżkiem. Raisa pragnie być jak Hanalea - legendarna waleczna królowa, która pokonała Króla Demona i uratowała świat. Wygląda jednak na to, że jej matka ma inne plany - niebagatelną rolę odgrywa w nich zalotnik, łamiący wszelkie prawa, na których opiera się królestwo.
Siedem Królestw zadrży w posadach, gdy losy Hana i Raisy zetkną się na kartach tej trzymającej w napięciu powieści."


Sięgając pamięcią wstecz, mam wrażenie, iż fantastyka, jako gatunek literacki, od zawsze mnie intrygowała i przyciągała. Zaczęło się, gdy miałam ledwo ponad trzynaście lat i pierwszy raz sięgnęłam po dzieła wielkich twórców. Później poszło już z górki. Teraz, po latach, wciąż zastanawia mnie to, dlaczego ten dział literatury jest dla mnie tak pociągający, tak inny niż wszystkie i przede wszystkim, na ile jesteśmy w stanie ocenić, czy książka fantastyczna jest rzeczywiście fantastyką, czy jedynie wbija nam go głowy nieprawdziwe, absurdalne obrazy?

Od pierwszych stron powieści poznajemy jasnowłosego Hana i jego miedzianoskórego przyjaciela Tancerza Ognia. Chłopcy są młodzi, ledwie szesnastoletni, lecz wydają się być nad wiek dojrzali. Właśnie ruszyli na polowanie, gdyż sytuacja w domu jednego z nich jest niepewna i głód nie jest obcy rodzinom z Łachmantargu, dzielnicy miasta przynależnego do zamku królewskiego.

I wtedy chłopcy spotykają trzech młodzieńców w ich wieku, którzy okazują się być czarownikami. W wyniku nieporozumienia i buntowniczej natury bohaterów, dochodzi do poróżnienia między tą piątką. Han i Tancerz wychodzą na szczęście cało ze spotkania, lecz nie mają pojęcia, że dopiero teraz wpakowali się w prawdziwe problemy, których źródłem będzie spotkany młody Bayar, syn Wielkiego Maga.

Cała recenzja na:



Za egzemplarz serdecznie dziękuję Paranormal Books i Wydawnictwu Galeria Książki!


Ocena według skali bloga to 7,5/10.

***

A teraz słówko ode mnie. Pierwsza sprawa: zagraniczna okładka Króla Demona:


Prawda, że interesująca? I mamy tu odpowiedni artefakt - amulet tytułowego bohatera.

Druga rzecz - spot reklamowy
Szkoda, że bez głosu, ale i tak mi się podoba ;)

17 lipca 2011

"Harry Potter and the Deathly Hallows part 2"


Only I can live forever...”*

Najpierw jest ciemność, aż nagle blask rozświetla mrok. To moc Czarnej Różczki, której widok przesłania wszystko inne. To on, Sami-Wiecie-Kto, demonstrujący swą moc. To on, który wszystko zaczął...

Powiem wprost, nie pisuję recenzji do filmów i muzyki, gdyż po prostu nie czuję się w tej dziedzinie wystarczająco kompetentna. Niemniej o ostatniej części przygód Harry’ego Pottera nie da się nie wspomnieć, zwłaszcza gdy chłopiec ten towarzyszył niejednej osobie przez wiele lat w czasie naszego dorastania. I tak było też w moim przypadku.

Przygoda z Potterem na dobre zaczęła się u mnie w liceum. Pamiętam, jakby to było wczoraj – w dniu mojej studniówki oglądałam Więźnia Azkabanu, układając sobie włosy, co ostatecznie skończyło się tym, że byłam zupełnie nie wyszykowana, a film uparcie oglądałam nawet wtedy, gdy mama zmusiła mnie do ubierania się w balową suknię i sama upinała mi fryzurę. Pamiętam, kiedy pierwszy raz miałam okazję sięgnąć po powieść o przygodach młodego czarodzieja. Na początku, podobnie jak większość, wyśmiewałam te książki, w sumie wtedy miałam „fazę” na Tolkiena i Potter wydawał mi się mniej dojrzały. Jakże się wtedy myliłam... Ale nie o książce pragnę teraz mówić, na to też kiedyś przyjdzie czas. Teraz kwestia ekranizacji.

Harry Potter and the Deathly Hallows (tłum. Harry Potter i Insygnia Śmierci) podzielono na dwie części ze względu na obszerność treści powieści. Każdy, kto film zamierza obejrzeć, albo obejrzał, musi w jakimś stopniu znać treść fabuły, więc tu odpuszczę sobie przybliżanie problematyki (osoby nieznające fabuły namawiam do sięgnięcia po książkę). Pierwsza część, mająca premierę pod koniec 2011 roku, zrobiła na mnie spore wrażenie ale, nie ukrywajmy, momentami przynudzała. Treść rozwleczono niemiłosiernie, a i tak skupiono się na najważniejszych wątkach. Niemniej nie można nie przyznać, iż było to potrzebne – wyjaśnienie pojęcia horkruksów, nakreślenie planów bohaterów, uzmysłowienie widzowi  niewykonalności misji Harry’ego i jego przyjaciół... to wszystko ma głębszy sens, który zrozumiałam dopiero oglądając po raz kolejny i kolejny pierwszą część Insygniów Śmierci.

Część druga ma jednak już nieco odmienny klimat. Fabuła jest nacechowana silnymi emocjami, akcją i swoistym bombardowaniem widza najróżniejszymi sytuacjami, przez co daje jasno do zrozumienia, że to nie przelewki – trwa prawdziwa wojna. Wojna, której stawką jest naprawdę wszystko (i to w dosłownym tego słowa znaczeniu). Lecz tu zaczynają się małe schody.

Pierwsza sprawa – pokazujemy historię pełną dynamizmu, pełną szaleńczej pogoni i walki z czasem, a jednocześnie mającą na celu widza poruszyć, wzruszyć, zaszokować, wystraszyć etc. Tu twórcy filmu skupili się tylko na niektórych momentach. Sam motyw bitwy został niesamowicie rozszczepiony, skupiający się na kilku co poważniejszych scenach, które w zasadzie nie wywołały oczekiwanych reakcji w widzu, przynajmniej nie we mnie - nie ma tego batalistycznego smaczku. Długo, długo trzeba czekać na przawdziwe coś. Wydarzenia idą swoim torem, są zadziwiające, przyprawiające o gęsią skórkę i tak dalej, ale ja wciąż czekam na te rozreklamowane przez wszystkich wzruszenia, których jakoś nie ma. Nie mówię, że to źle, ale jednak chciałam czegoś więcej. I to mnie trochę zaczęło martwić.

Druga sprawa – punkt kulminacyjny. Dopiero tu się dzieje. Starcie głównego bohatera z Lordem Voldemortem robi wrażenie, nie da się ukryć, a niesamowite efekty specjalne dają po oczach. Ale dopiero wtedy poczułam TO coś. Niedosyt! Ta scena przeszła stanowczo za szybko w porównaniu z wieloma do granic możliwości rozciągniętych w filmie wątków, które można by było skrócić na potrzeby najważniejszych motywów. Wszak nie po to jesteśmy z Harry’m przez wszystkie te lata, aby ostatecznie  w pięć minut sprawa została całkowicie rozwiązana. To minusik dla twórców, niestety.

Co do epilogu... Poległa tu charakteryzacja, od której naprawdę wiele zależało. Przedstawienie wydarzeń po latach zawsze wiązało się z ogromnym wyzwaniem, lecz jeśli już ktoś podejmuje się tego zadania, należy brać każdą ewentualność pod uwagę, zrobić wszystko, by przedstawiana scena była jak najbardziej prawdopodobna. A tu? Oceńcie sami, czy przekonuje Was ta wizja...

Mimo wszystko są i spore plusy, nie zapominam o nich. Pierwszy to niewątpliwie niezwykle wzruszająca scena związana z Severusem Snape’m - wywołuje ogromne poruszenie. Nie ukrywam, płakałam z nim i dla niego. Kolejne to na pewno pożegnania bliskich poległych w walce, tu także można uronić łezkę. Nie sposób nie wczuć się w historię, jeśli jest się fanem przygód Pottera. Ci bohaterowie stają się dla nas towarzyszami, współgraczami w bitwie o dobro świata. Ich niepowodzenia są naszymi niepowodzeniami, dlatego też siłą rzeczy odczuwamy ten problem dużo mocniej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Ciężko to wyjaśnić, ale wierzę, że prawdziwi i wierni fani mnie zrozumieją.

Niesamowite efekty specjalne to kolejny plus, o czym już wiecie Byłam tam, autentycznie! Zaklęcia rzucane przez czarodziejów i śmierciożerców, widowiskowa walka o Hogwart, kulminacyjny moment, w którym sami-wiecie-co-się-dzieje i do tego w jaki sposób się to dzieje... wszystko to robi przeogromne wrażenie. I nie można nie przyznać, że technika poszła naprawdę do przodu, dlatego wielki plus i pokłon w stronę grafików, montażystów, scenografów i wszystkich panów zajmujących się komputerową obróbką obrazu. To Wam się udało! Chociaż sam pomysł, by Insygnia Śmierci pokazywać jedynie w 3D... bez komentarza. Postacie wyglądają, jak wycięte z papieru i ustawione nam przed nosem, niczym w książeczkach z wypukłymi obrazkami.

Film był piękny, nie mogę powiedzieć inaczej, lecz mimo wszystko moje oczekiwania nie zostały do końca spełnione. Poza kilkoma naprawdę dobrymi scenami i pełnym pompy, widowiskowym wydarzeniem, troche rzeczy bym zmieniła, przerobiła, dopracowała, skupiając się na dynamice i emocjach, bo to one są tu najważniejsze. Ale, ale, ale... jakże bym mogła nie wspomnieć o muzyce?! Kompozycja dźwięków wypływa z filmu strumieniami, zalewając widza niesamowitymi uczuciami, z którymi musimy się dzielnie zmierzyć. Doskonale zakomponowana, wpleciona w poszczególne sceny tworzy spójny obraz i tu także chylę czoła przed kompozytorem – Alexandre’m Desplat, który po raz kolejny udowodnił, że do stworzenia ścieżki dźwiękowej dla przygód Harry’ego został wybrany bezbłędnie. Dla przykładu: Lily’s Theme

Wspaniałe w filmie jest też to, że pojawiają się w sporej ilości cytaty z książki, co wzbudza w fanach niewątpliwie niezwykłą ekscytację i dodaje ekranizacji smaku. Podobnie jak subtelny, acz nie narzucający się humor, którego - jak już zauważyłam- nie każdy lubi. Lecz ja cenię te drobne, dosyć rzadkie chwile, kiedy bohaterowie w zasadzie sami siebie chcą podnieść na duchu.

Zbliżając się do końca, wszystkim, bez wyjątków, polecam zaznajomienie się z przygodami Harry’ego. Być może po mojej recenzji uznaliście, że film mi się nie podobał, ale to nie tak - znajduję niedociągnięcia, które mnie rażą, ale to nie zmienia mojej miłości (tak, MIŁOŚCI) do filmów opowiadających o Potterze i jego przyjaciołach. Cokolwiek by w tej częsci nie pokazali, i tak przeżywałabym ją równie mocno, bo niedosyt po całej serii pozostał chyba w każdym z nas. Pocieszające jest to, iż aktorzy wywiązali się ze swojego zadania, mistrzowsko oddając postaci z książki, którą tak ukochałam, więc cóż mogłabym rzec więcej? Marsz do kin!!! Naprawdę nie pożałujecie, nawet jeśli po ekranizacji, podobnie jak ja, spodziewaliście się czegoś bardziej... szalonego? Tego filmu nie można przegapić! 

Na marginesie wspomnę jeszcze o jednym - mówi się, że TO JUŻ KONIEC... Brzmi patetycznie i wzbudza smutek, nawet rozpacz, ale według mnie to  jedynie koniec zbijania kasy z ekranizacji, a nie koniec dla nas, fanów. Sądzę, że nie będę jedyną osobą, która jeszcze nie raz sięgnie po książkę i nie raz obejrzy każdy film z osobna. Zawdzięczamy to magii świata pani J. K. Rowling ;) A z tego zrodziło się nasze najprawdziwsze uwielbienie dla przygód małego chłopca, który wyrósł na wielkiego czarodzieja!

Dorzucam oba trailery do tej części filmu, a co wnikliwsi zauważą, że nie wszystkie sceny z trailerów pojawiają się w wersji kinowej:

Trailer 1, Trailer 2 

Główny trailer do obu części Insygniów:  

Trailer

Obsada 

Premiera ostatniej części miała miejsce na Świecie 7.07.2011, w Polsce 15.07.2011.

* cytat z traileru, słowa Lorda Voldemorta.

15 lipca 2011

"Perswazje" Jane Austen


„To ostatnia powieść Jane Austen, wydana już po śmierci pisarki, w 1818 roku. Jej główną bohaterką jest Anna Elliot, dwudziestosiedmioletnia panna, której osiem lat wcześniej rodzina wyperswadowała (stąd tytuł) małżeństwo z ukochanym, ale wówczas pozbawionym majątku kapitanem marynarki Fryderykiem Wentworthem. Łagodna i naiwna, wykorzystywana przez rodzinę, wciąż wierna pierwszej miłości Anna stara się unikać kapitana, który zdaje się nie zwracać na nią uwagi.”



Rok 1814, poznajemy rodzinę sir Waltera Elliota i jego najstarszą córkę, Annę, którą powszechnie uznaje się w towarzystwie za starą pannę (dwadzieścia siedem lat to nie przelewki!). Anna nie ma nadziei na ożenek i żyje w cieniu, poświęcając się dla bliskich, a mając za serdeczną przyjaciółkę lady Russell, która odgrywa w jej życiu niejako rolę zastępczej matki. Poukładane od lat życie Anny nagle wywraca się do góry nogami, kiedy w pobliżu pojawia się siostra mężczyzny, z którym niegdyś łączyło ją uczucie. Ów mężczyzna, kapitan Wentworth, był niegdyś nikim, lecz teraz, po ośmiu latach, powraca jako majętny człowiek. Anna, tak bardzo w nim zakochana jako młoda dziewczyna, osiem lat temu posłuchała rad bliskich i postanowiła zerwać związek, który jej wyperswadowano. Minęły lata, lecz ona nie mogła zapomnieć o swojej miłości. Ponowne pojawienie się siostry kapitana, a z czasem jego samego, zmieni zupełnie życie panny Elliot.

Perswazje to w zasadzie jedna z najciekawszych powieści Jane Austen. Napisana tuż przed śmiercią autorki, wydana po jej śmierci, ma w sobie pewną lekkość, a jednocześnie niesie z sobą ważne przesłanie. Kiedy jednak myślę o tej książce, nie mogę nie porównywać jej do ekranizacji, która – niestety, wywołała we mnie większe uczucia niż literacki pierwowzór.

Styl Jane jest dosyć osobliwy, bowiem pisarka kieruje się jakby zasadą „więcej opowiem, mniej pokażę”. Dlatego też jej dzieła do niezbyt długie, za to pełne opisów historie, gdzie uraczymy całej, nierzadko skomplikowanej opowieści o wszystkich członkach rodów, o ich występkach, strachu i namiętnościach, natomiast nie znajdziemy tu możliwości do samodzielnego ocenienia bohaterów na przykład po sposobie zachowania, po kierunku, w jakim idą, dążąc do celu. Z jednej strony wiemy, jak należy ocenić daną osobowość, z drugiej strony i tak ma się wrażenie, że pisarka chce załagodzić pewne zachowania, bądź wybory swoich bohaterów. Widzimy tu chęć zreflektowania niejednego z nich, w tym przypadku mam na myśli przyjaciółkę Anny, która ani trochę nie przypadła mi do gustu. 

Nie mogę jednak też uogólniać – im dalej zagłębiamy się w historię, odkrywamy coraz więcej rzeczy, poznajemy ukryte w bohaterach uczucia, nabieramy pewności. Łatwo jest wyśledzić czarne charaktery, podobnie jak i zrozumieć, jakie pobudki nimi kierowały. W świecie pani Austen bowiem zawsze liczy się pozycja, majątek i dobre imię, typowe elementy zaświadczające o wadze człowieka w XIX wieku. 

Anna, główna bohaterka Perswazji, jest stanowczo kobietą pełną sprzeczności. Z jednej strony jest podatna na perswazję, trzyma się w cieniu i odgrywa poniekąd rolę delikatnej kobietki, z drugiej strony ma świeży umysł i patrzy trzeźwo na rzeczywistość, umie podejmować dobre decyzje i stawiać na swoim. Czemu więc popełniła błąd, przez który doszło do wszystkich wydarzeń? Dlaczego także wtedy, gdy w końcu los postawił ponownie przed nią kapitana, nie umiała podjąć żadnej konkretnej decyzji? Jak potoczyły się jej losy i jaką drogę wybrała ostatecznie? O tym musicie dowiedzieć się już sami.

Co mnie zawiodło w dziele pani Austen? Zbyt mało emocji. Ekranizacja powieści była niezwykle nasycona uczuciowo i wyciskała łzy, książka natomiast wydawała mi się odrobinę sucha. Wiemy, co kieruje bohaterami, zwłaszcza kiedy przyjdzie nam mierzyć się z finałem powieści, niemniej sama lektura nie wywołała we mnie wzruszenia i łez, jak w przypadku filmu, gdzie odczuwałam ogromną wieź z główną bohaterką i przeżywałam jej rozterki jak własne. Dlatego też niepowodzenie książki na tym polu mnie nieco zmartwiło, bowiem powszechnie mówi się, iż pierwowzór jest zawsze lepszy od ekranizacji. Tu niestety stwierdzam, że mamy sytuację odwrotną.

Niemniej polecam dzieło Jane każdej kobiecie, która szuka pięknej opowieści o sile uczuć i o tym, że czasem należy słuchać swojego serca, a nie opinii innych ludzi. Dodam także ciekawostkę – kiedyś przeczytałam, że ta właśnie opowieść Jane Austen była prekursorska w powstaniu późniejszego gatunku literackiego, jakim jest powieść psychologiczna, gdyż autorka wkracza w problemy emocjonalne bohaterów! Perswazje otrzymują ode mnie ocenę 8/10 – za styl, za typowy dla dzieł Jane klimat i za piękny pomysł, a także za to, iż pomimo braku więzi emocjonalnej z Anną, szalenie chciałam, a wręcz musiałam poznać jej historię! 


A na koniec dodaję trailer do filmu i gorąco polecam każdemu zarówno książkę jak i ekranizację!

11 lipca 2011

"Wieczni" Alma Katsu

"To opowieść o sile miłości, która demoralizuje, skłania do popełniania najgorszych zbdorni, i o odwadze, by dla uczucia poświęcić się i zyskać rozgrzeszenie.

Kiedy doktor Luke Findley rozpoczyna wieczorny dyżur w szpitalu w St. Andrews – małym miasteczku w najbardziej wysuniętym na północ zakątku Maine – spodziewa się kolejnych pacjentów z drobnymi obrażeniami i ofiar awantur domowych, tymczasem policja przywozi młodą kobietę, Lanny. Dziewczyna jest oskarżona o zamordowanie człowieka i pozostawienie jego ciała w lesie. Lanny twierdzi, że oboje mieszkali w miasteczku dwieście lat temu....

Człowiek w lesie, Jonathan, jest synem założyciela miasteczka i miłością Lanny. Dziewczyna, chcąc go zatrzymać, popełnia straszliwy występek, a sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Na jej drodze staje uroczy, acz przerażający Adair, człowiek obdarzony ponadnaturalnymi mocami, wśród których jest też zdolność czynienia ludzi nieśmiertelnymi. Dzięki Adairowi Lanny wymyka się śmierci i wkracza w jego świat, świat niezwykłych rozkoszy zmysłowych i pozornie nieograniczonej władzy…"


Są rzeczy, za które prawdopodobnie oddalibyśmy życie, czyż nie? Mogą to być pieniądze, może wycieczka w nieznane, może spotkanie z idolem, bądź chęć konfrontacji z kimś, kogo dawno nie widzieliśmy. Może to być także ukochana osoba, za którą oddalibyśmy wszystko. Lecz często chęć poświęcenia nie niesie z sobą bezinteresowności. Często związana jest z tym nasza niepohamowana żądza posiadania...
 
Luke to zwyczajny facet pracujący jako lekarz w małym miasteczku na północy Stanów. Tego dnia, kiedy rozpoczyna się opowieść, jak zwykle wyszedł do pracy w przeświadczeniu, że będzie to zwyczajny dyżur. Nie mógł się jednak spodziewać, że przyjazd szeryfa z tajemniczą kobietą na zawsze odmieni jego życie. Doktor Findley poznaje drobną, śliczną dziewczynę, której na imię Lanore. Okazuje się, że policjanci znaleźli ją na szosie. Kobieta była wystraszona, prawdopodobnie z powodu czynu, jakiego dokonała.

Początkowo Luke uważa, że dziewczyna oszalała i nie zamierza w ogóle dać się wciągnąć w historię nieznajomej. Ma za zadanie ją zbadać, a następnie pozwolić władzom odeskortować ją na posterunek. Jednak młodej kobiecie udaje się zainteresować Luka, więc postanawia opowiedzieć mu swoją historię. Historię niedorzeczną i przerażającą. Historię miłości, która zmieniła całe życie Lanore. Miłości, która swój początek miała dwieście lat wstecz…


Cała recenzja na: 





Za książkę serdecznie dziękuję Paranormal Books!
Ocena blogowa 7/10.

I polecam trailer książki!

08 lipca 2011

"Piękne Istoty" Kami Garcia & Margaret Stohl

"Piękne istoty to fascynująca współczesna opowieść o sile miłości i ludziach naznaczonych klątwą.
Ethan marzy o wyjeździe z Gatlin w Karolinie Południowej, gdzie ostatnim wielkim wydarzeniem była wojna secesyjna. Chłopak od miesięcy śni o dziewczynie, której nigdy wcześniej nie widział. Kiedy po wakacjach spotyka ją na szkolnym korytarzu, z miejsca się w niej zakochuje. Lena ukrywa jednak mroczną tajemnicę i klątwę, która od pokoleń ciąży na jej rodzinie. Czy Ethan zdoła zmienić przeznaczenie i uratuje Lenę przed nią samą?
W mieście bez przyszłości, jedna tajemnica zmieniła wszystko...
Piękne istoty osadzone w mrocznym klimacie południa Ameryki mają szansę powtórzyć sukces Harry’ego Pottera i Zmierzchu, łącząc w sobie opowieść o miłości, atmosferę grozy, tajemnicę i nieoczekiwane zwroty akcji."

Miasteczko, w którym wszyscy się znają i młody chłopak ciekawy świata. Tajemnicze sny, mroczna auta i sekret, który potrafi zabić. Tak, to się rzeczywiście świetnie zapowiadało...

Ethan, chłopak z małej mieścinki w Karolinie Południowej ma od pewnego czasu bardzo niepokojące sny, co na marginesie podkreślę, jest częstym motywem we współczesnej literaturze fantasy. W tym śnie widzi dziewczynę i wydaje mu się, iż chce jej pomóc, ale z jakiegoś powodu nie jest w stanie. A później nagle okazuje się, że ona naprawdę istnieje i to nie był wytwór jego wyobraźni. Dochodzi do spotkania… Ich znajomość rozwija się dosyć nieudolnie i raczej nie wróży to niczego dobrego. Bowiem tajemnicza dziewczyna imieniem Lena stara się odepchnąć Ethana, gdyż nie chce go okłamywać, a wyznanie prawdy o sobie jest... wręcz niedorzeczne.

Młodzieniec nie poddaje się i mimo wszystko wierzy Lenie, co więcej – ma nadzieję, że ocali ukochaną i będą mogli być razem pomimo klątwy, pomimo mocy drzemiącej w dziewczynie i pomimo niechęci ze strony zarówno jego, jak i jej rodziny. Romantycznie, prawda? Prawie jak Romeo i Julia... Ale w tej powieści wszystko jest bardziej niebezpieczne z nazwy, niż z praktycznego doświadczenia.

Tak więc, pomimo najszczerszych chęci i zakupienia tej książki do swojej kolekcji, czytało się ją... tragicznie! Przynajmniej do jakiejś 150-tej strony. Narracja pierwszoosobowa z perspektywy 16-letniego chłopaka z prowincji jest jak dla mnie nieco... zbyt wyidealizowana. Nie wierzę, żeby chłopcy w tym wieku mieli tak bogaty zasób słownictwa i tak doskonale rozumieli pewne problemy. Ale w sumie nie jestem chłopakiem.

Idąc tym tropem – kreacja bohaterów i akcja. Ethan, jak wspomniałam, wydaje się być zbyt wyidealizowany, sztuczny, naciągany momentami do roli wrażliwego, idealnego bohatera ze snów. Lena zaś jest postacią całkowicie niewyraźną, choć niewątpliwie wyróżniającą się z tłumu. A – że główny bohater okazuje się być nią zachwycony – wiemy, iż Lena jest nieco inna niż wszystkie dziewczyny – nietypowa, odważna, no i oczywiście śliczna. Do tego piętrzą nam się pytania: Czy Ethan będzie umiał wywalczyć swoją przyszłość? Czy miłość tych dwojga ich ocali? Myślę tu, iż poszukiwania należy rozpocząć samodzielnie. Mnie tak naprawdę fabuła dopiero pod koniec książki zaczęła wciągać. Natomiast zakończenie wydaje mi się dosyć nieprzewidywalne, przyznaję. Czytelnik może, a nawet musi odczuwać ulgę i trwogę - co się bowiem stanie w następnej części Kronik Obdarzonych?

Pomysł na historię w zasadzie dobry. Nawet bardzo - nie ma bowiem utartego schematu, że to dziewczyna się zakochuje w super fajnym chłopcu, bożyszczu nastolatek, nie ma także wampirów czy wilkołaków, albo aniołów (upadłych bądź świętych). Są Istoty Obdarzone – interesująca forma ludzi obdarzonych szczególnymi zdolnościami. To ogromny plus zwany oryginalnością.

Niestety... jest minus – zdarza się, że opisy i dialogi bywają zagmatwane i banalne, w ogóle zdają się niezrozumiałe, trącą wręcz amatorszczyzną, ba! czasem rozmowy między bohaterami nie trzymają się "kupy", a czasem po prostu czytelnik traci kontakt z fabułą. Wina tłumacza? Ja bym raczej obstawała za tym, że książkę napisały dwie odrębne osoby - są więc dwa różne sposoby myślenia połączone razem, co tworzy
w zasadzie mało efektowny twór literacki.

Bynajmniej nie zgodzę się z opinią, że Piękne Istoty mogą się równać z Harrym Potterem bądź Zmierzchem. Nie wiem, kto wymyśla takie opinie, ale są zabawne i niestety także żałosne, a to nakręca młodzież, by wierzyła w podobnego typu brednie. Książka będzie dobra, jeśli nas poruszy! A mnie osobiście Ethan i jego problemy emocjonalne nie ruszają. Jak już powiedziałam – sama fabuła udana, pomysł godny całej serii, a zakończenie bardzo ciekawe i zaskakujące jednocześnie, ale może wypadałoby trochę zmienić narrację i pomniejsze wątki? Widzimy tu bowiem typowe schematy zachowań młodych bohaterów, przyprawione odrobiną czarodziejskości, tajemniczości i ujęte w „gotycką” oprawę, która w zasadzie jest mało gotycka, zatem zastanawiam się, czy pojęcie to w ogóle pasuje do dzieła, o którym przyszło mi opowiadać. Już o wiele bardziej interesująca wydaje się seria Nieśmiertelny pani Shields – tam przynajmniej czuje się prawdziwą magię i moc sekretów zwalających z nóg. Tu nic nas z nóg nie zwali, niestety.


Zobaczymy, co nam zgotują autorki w drugiej części Kronik Obdarzonych – Istoty ciemności, które już można kupić w księgarniach. Osobiście wątpię, czy sięgnę po książkę choć opinie nie są aż takie negatywne, a powieść zyskała sporo fanów. Jednak jeśli coś mnie raz do siebie zrazi, ciężko jest później się przemóc, zwłaszcza, że z pierwszym tomem męczyłam się niespodziewanie długo. Dlatego póki co, oceńcie Istoty sami, bo dla mnie powieść warta jest jedynie oceny 5/10.


A na koniec trailer książki. Zapowiadało się tak pięknie...

01 lipca 2011

"Vaclav i Lena" Haley Tanner

"Brooklyn, Nowy Jork, ponura dzielnica rosyjskich emigrantów. 

Vaclav ma dziesięć lat, Lena dziewięć. On ma normalną rodzinę, ona jest sierotą przygarniętą przez ciotkę. Łączy ich rosyjskie pochodzenie, brak przyjaciół i fascynacja magicznymi sztuczkami. We dwójkę przygotowują się w tajemnicy do niezwykłego przedstawienia.
Gdy w przeddzień pierwszego pokazu Lena nagle znika, młodziutki magik amator wierzy, że aby ją odzyskać, wystarczy cierpliwie wypowiadać co wieczór odpowiednie zaklęcie.
Czar okazuje się skuteczny dopiero po ośmiu latach, kiedy Vaclav i Lena spotykają się ponownie i odkrywają siłę nie tylko przyjaźni, ale też namiętności.

Czy magia pomoże stawić czoło poznanym tajemnicom i rozpędzić nadciągające czarne chmury?"



Dziecięce marzenia bywają piękne i niewinne. Wynikające z głębokiego przekonania o prawdziwości baśni, magicznych historii i sile wiary, mogą unosić człowieka jak na skrzydłach. Lecz kiedyś dzieciństwo się skończy. Kiedyś będzie trzeba stawić czoła prawdzie. Rzeczywistości, często niezwykle okrutnej. Wówczas wypowiedzenie magicznej formułki nie wystarczy…

Dwójka dzieci pochodzenia rosyjskiego, Vaclav i jego przyjaciółka Lena, marzą o jednym – by zostać światowej sławy gwiazdami – on, jako magik, ona jako jego urocza asystentka. Wiadomo – bez asystentki żadna sztuczka się nie uda. Przedstawienie musi bowiem trwać. A Lena w tej roli będzie idealna.

Przyjaźnią ze sobą od czterech lat, nikomu nie ufają, z nikim innym nie rozmawiają. On ma kochającą rodzinę i matkę, która dla niego poświęciła swoje najlepsze lata, ona jest sama, adoptowana, mieszka bowiem z  ciotką, która najwyraźniej w ogóle nie zwraca na dziecko większej uwagi. On świetnie się uczy i dobrze radzi sobie w amerykańskim świecie, ona nie lubi szkoły, ma problemy z językiem i jest bardzo nieśmiała. Dwa przeciwieństwa, dwa serca, dwie historie i jedno uczucie.

Dzieci przygotowują się do swojego pierwszego magicznego występu przy Coney Island, choć matka Vaclava jest temu zupełnie przeciwna, ale maluchy są zdeterminowane. Żyją miłością do Copperfielda i Houdiniego, i marzeniami o własnym spektaklu magii. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nic, z wyjątkiem tajemniczego i nagłego zniknięcia Leny.

Cała recenzja na:



Ocena według skali bloga 10/10.

***

Na koniec pozwolę sobie dodać kilka ciekawych komentarzy o książce znalezionych w sieci:

Jak sięgam pamięcią, nigdy nie czytałem debiutu z tak doskonale zbudowanymi postaciami – każda z nich została w pełni ukształtowana. To niezwykle dopracowana powieść, która od razu wszystkich oczarowała.
~Jason Artur, dyrektor wydawniczy oficyny Heinemann

Jeśli jesteś szczęściarzem, powieść Tanner przywoła ulotne wspomnienia o tym, jak to jest być kochanym bezwarunkowo, całkowicie, na zawsze. Jeśli masz trochę mniej szczęścia znajdziesz w tej historii uczucie, jakiego każdy chciałby doświadczyć.
~globalbookrights.com


I okładki zagraniczne, przepiękne swoją drogą,  źródło Haley Tanner website.

I polski trailer książki ;)