31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013!


Nadszedł czas na małe podsumowanie 2013 roku :) W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy na moim blogu pojawiło się 95 postów, w tym 48 recenzji książek i 4 recenzje filmów. Liczba przeczytanych książek wynosi 49 (recenzję jednego tytułu dodam w styczniu). Najpopularniejszym postem w tym roku była notka TOP10: Książki do przeczytania w 2013 roku, a najpopularniejszą recenzją była opinia o książce Antonii Michaelis – „Baśniarz” (co wiąże się z faktem, że fragment mojego tekstu pojawił się w Newsweeku). Ogólnie w tym roku ilość przeczytanych przeze mnie książek zmniejszyła się o połowę w stosunku do roku 2012 – wiąże się to z kilkoma większymi zmianami w moim życiu. Czy to jednak źle? Sądzę, że nie, bo ze względu na ograniczenie wolnego czasu, bardzo ostrożnie wybieram lektury. Może dzięki temu ostatnio trafiałam na naprawdę dobre pozycje? Czasem lepiej przeczytać mniej, ale przynajmniej dobre książki, niż czytać na akord, z czego większość później okazuje się gniotami. I z tym postanowieniem wchodzę w Nowy Rok – sięgnę po więcej klasyki i po tytuły, które od lat czekają na przeczytanie (posiadam takich książek kilkadziesiąt i czasami mam wrażenie, że będę miała na nie czas dopiero na emeryturze…).

A teraz takie króciutkie zestawienie najlepszych moim zdaniem premier tego roku. To bardzo subiektywna lista 5 najlepszych książek z listy tych, które miałam przyjemność poznać. A więc:


1. Gwiazd naszych wina – John Green [recenzja]
Stanowczo najlepsza w tym roku i jedna z najlepszych w ogóle – poruszająca, zachwycająca, wzbudzająca niesamowite emocje. Lektura obowiązkowa!

2. Angelfall – Susan Ee [recenzja]
Druga najlepsza książka tego roku – niesamowita, zachwycająca i jednocześnie szalenie przerażająca wizja świata sterroryzowanego przez... anioły!

3. Moja siostra mieszka na kominku – Annabel Pitcher
Recenzję tego tytułu zaprezentuję Wam w styczniu, ale już teraz mogę zdradzić, że to jedna z najbardziej wzruszających historii, jakie znam. I jedna z takich, która naprawdę zmusza do przemyśleń. 

4. Czas Żniw – Samantha Shannon [recenzja]
Pełnokrwista, napisana z niezwykłym rozmachem powieść fantasy, od której trudno się oderwać. 

5. Siedem minut po północy – Patrick Ness [recenzja]
Nie tylko historia zasługuje na wyróżnienie – powieść została ubrana w przepiękną oprawę, która podkreśla niesamowity klimat dzieła. Coś wspaniałego!

Zbliżając się już do końca mojego podsumowania, chciałabym z okazji nadchodzącego 2014 roku życzyć Wam samych dobrych, wzruszających i wciągających lektur ;) Szczęśliwego Nowego Roku!

29 grudnia 2013

"Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes

„Autorka „Ostatniego listu od kochanka” o sile miłości dwojga ludzi wyrzuconych poza nawias życia.  

Jest wiele rzeczy, które wie Lou Clark. Wie, ile kroków dzieli przystanek autobusowy od jej domu. Wie, że lubi pracować w kawiarni Bułka z Masłem i że chyba nie kocha swojego chłopaka Patricka. Lou nie wie jednak, że za chwilę straci pracę, ani tego, że przy zdrowych zmysłach trzyma ją wyłącznie wiedza o tym, co się wydarzy.

Will Traynor wie, że wypadek motocyklowy odebrał mu chęć do życia. Wszystko wydaje mu się teraz błahe i pozbawione kolorów. Wie też, w jaki sposób to przerwać. Nie ma jednak pojęcia, że znajomość z Lou wywróci jego świat do góry nogami i odmieni ich oboje raz na zawsze.”

Dwudziestosześcioletnia Lou mieszka z siostrą, rodzicami i dziadkiem w malutkim angielskim miasteczku. Dziewczyna od wielu lat pracuje w małej kawiarni nieopodal zamku Stortfold, ma idealnego chłopaka, a jej życie wydaje się być poukładane i szczęśliwe. Pewnego dnia jednak Lou traci pracę, sytuacja finansowa w domu zaczyna się pogarszać, a ukochany Patrick z każdym dniem staje się jej coraz bardziej obcy. Dziewczyna musi znaleźć pracę, nie wie jednak, że już wkrótce podjęta przez nią posada opiekunki odmieni nie tylko jej życie…

Są takie książki, po które sięgamy z premedytacją – wiemy, że trzymamy w ręku trudną lekturę, która może wywołać w nas wiele różnych emocji, na jakie być może nie jesteśmy gotowi. A jednak mimo to chcemy je poczuć. Kiedy sięgnęłam po Zanim się pojawiłeś, wiedziałam, że powieść Jojo Moyes rozbije mnie emocjonalnie. I tak też się stało.

Historia przedstawiona została z punktu widzenia kilku osób, z czego największą część stanowi narracja pierwszoosobowa głównej bohaterki. Styl jest swobodny, lekki, a dzięki temu powieść czyta się szybko i z niesłabnącym zainteresowaniem. Plusem tej historii jest kreacja głównych bohaterów – to postaci pełnowymiarowe, realne, żywe. Lou to sympatyczna dziewczyna, którą wyróżniają oryginalne stroje i prostoduszność połączona z poczuciem humoru. To jedna z tych postaci, której nie sposób nie polubić – z każdą kolejną stroną dziewczyna staje się bliższa czytelnikowi, któremu udzielają się także jej emocje i rozterki. Will natomiast to typ faceta, który zawsze wiedział, czego chce, był pewny siebie, lekko sarkastyczny, a na dodatek przystojny i bogaty. Jednak ta wersja Willa, którą poznaje Lou, jest inna – mężczyzna zmaga się z ciężkim stanem zdrowia po wypadku – jest sparaliżowany i uważa, że jego życie pozbawione jest sensu, dlatego pragnie śmierci.

Temat umierania, a w zasadzie bardziej chęci popełnienia samobójstwa czy eutanazji, nie jest prosty ani przyjemny. Wywołuje różne reakcje, jest powodem wielu dyskusji, w dużej mierze opierających się na gruncie moralno-religijnym. Historia Lou i Willa pokazuje, że eutanazja to nie tylko słowo – to cała paleta emocji i zachowań, które towarzyszą osobie pozbawionej chęci do dalszego życia. Osobie, która pragnie zakończenia swojej egzystencji. Ale to nie wszystko – autorka bardzo dosadnie pokazuje, jak traktuje się osoby niepełnosprawne i z czym chorzy muszą się zmagać każdego dnia – nie tylko z niewygodą w przemieszczaniu się, ale także z brakiem wyczucia i tolerancji ze strony osób „zdrowych”. Kiedy obserwowałam zmagania Willa, czułam wewnętrzny ból i nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie potrafią być tak okrutni, tak obojętni...

Zanim się pojawiłeś to historia spotkania, które odmienia życie dwojga ludzi całkowicie, nieprzewidywalnie i absolutnie nieodwracalnie – historia miłości, która wzrusza, zachwyca i daje czytelnikowi do myślenia. To książka, której nie byłam w stanie odłożyć nawet na chwilę – spędziłam z tą lekturą kilka intensywnych godzin, śmiejąc się i płacząc na przemian. To powieść, która trzymała mnie w niepewności do ostatniej strony, a zakończenie wywołało we mnie lawinę łez połączonych z niedowierzaniem, złością, smutkiem oraz... nadzieją. To historia, którą wręcz trzeba przeczytać, gdyż niesie z sobą bardzo ważne przesłanie – „Po prostu żyj”. 

Powieść Jojo Moyes  polecam  każdemu – to niesamowite doświadczenie i najprawdziwsza lekcja życia. Książka dostaje ode mnie ocenę 5+/6

Original: Me Before You
Wydawca: Świat Książki
Data wydania: 11.09.2013
Ilość stron: 383

Za tę piękną opowieść serdecznie dziękuję Patrykowi i wydawnictwu Świat Książki!

26 grudnia 2013

"Czas Żniw" Samantha Shannon

„Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha.

Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.”



Paige Mahoney jest jasnowidzem i posiada dar widzenia zaświatów. Od dziesiątek lat takich jak ona rząd bezwzględnie eliminuje, a społeczeństwo nazywa odmieńcami, dlatego młoda dziewczyna musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość – sobą może być tylko wśród „swoich”. Pewnego dnia jednak splot nieszczęśliwych wydarzeń sprowadza na dziewiętnastolatkę poważne kłopoty – schwytana przez strażników Sajonu, Paige zostaje przewieziona do tajemniczej kolonii karnej, w której władzę sprawują tajemniczy Refaici – okrutne istoty z innego świata. Do tej pory dziewczyna nie miała pojęcia o istnieniu takiego miejsca. Tu zaczyna się „nowe” życie Paige – życie, w którym jedyną rzeczą, o którą naprawdę warto walczyć, jest wolność…

Znacie takie książki, które wciągają czytelnika w wykreowany przez autora świat i nie pozwalają go opuścić aż do ostatniej strony? Taką książką jest właśnie Czas Żniw, debiutanckie dzieło Samanthy Shannon i jednocześnie pierwszy tom siedmiotomowej serii o tym samym tytule. Przyznam szczerze, że po tę powieść sięgnęłam od niechcenia – podchodziłam sceptycznie do opinii innych czytelników, którzy zachwycali się prozą angielskiej autorki. Kiedy jednak poznałam historię Paige, dosłownie przepadłam!

Cała recenzja:
 

Original: The Bone Season
Wydawca: Sine Qua Non
Data wydania: 6.11.2013
Ilość stron: 520

Za powieść serdecznie dziękuję ParanormalBookS :)


Na koniec mam pytanie do tych osób, które już przeczytały Czas Żniw z kim lub czym kojarzą Wam się Refaici? Bo mnie jakoś dziwnie skojarzyli się z... predatorami :D

22 grudnia 2013

Przedpremierowo: "The Hobbit: The Desolation of Smaug" reż. Peter Jackson


Kilka dni temu (17 grudnia) mój chłopak sprawił mi piękny prezent – zabrał mnie na warszawską prapremierę filmu Hobbit. Pustkowie Smauga. Nie ukrywam – czekałam na ten film z niecierpliwością, bowiem pierwsza część ekranizacji szalenie mi się spodobała (o czym przeczytacie TUTAJ). Hobbit. Pustkowie Smauga to kontynuacja przygód Bilbo Bagginsa i jego krasnoludzkiej kompanii, która wyrusza do Samotnej Góry, by odbić stolicę krasnoludów ze szponów smoka i przywrócić na tron królestwa prawowitego władcę, czyli Thorina Dębową Tarczę. To tak bardzo w skrócie – jeśli ktoś z Was nie zna fabuły, odsyłam do powieści Hobbit, czyli tam i z powrotem. A teraz słów kilka o moich wrażeniach z seansu.

Pierwsza część Hobbita spodobała mi się m.in. dlatego, że była bardzo ściśle powiązana z literackim pierwowzorem – poza kilkoma mocniej rozbudowanymi wątkami akcja przebiegała dokładnie tak, jak opowiedział ją Tolkien. Kiedy więc w ekranizacji drugiej części pojawiły się nie tylko nowe wątki, ale i dodatkowa (bo wymyślona przez filmowców) postać elfickiej wojowniczki, byłam nieco zaskoczona tym pomysłem. I niestety po obejrzeniu filmu stwierdzam, że obok zaskoczenia czuję okropny niesmak, gdyż poza nadprogramową bohaterką dodano także cały hollywoodzki, kiczowaty klimat, który odebrał dziełu Jacksona to, co dotychczas tak bardzo kochałam – niepowtarzalny nastrój. Widzieliście Władcę Pierścieni? W tym filmie można wyczuć niesamowitą atmosferę, tak charakterystyczną dla filmów tworzonych z pasji. W sequelu Hobbita w oczy rzuca się dążenie twórców ekranizacji do nadmiernej widowiskowości, dodatkowo wzbogaconej o dylematy sercowo-moralne, w znacznym stopniu skupiające się właśnie w postaci nadprogramowej elfki. Czy ten film naprawdę nie poradziłby sobie bez kobiety strzelającej z łuku? Czy powieść Tolkiena jest tak ułomna, że trzeba ją poprawiać? Panie reżyserze, proszę się ogarnąć! 

Z drugiej strony muszę przyznać, że Pustkowie Smauga jest niezwykle dopracowane pod względem technicznym – efekty specjalne robią piorunujące wrażenie, widać dokładność w oddaniu każdego szczegółu oraz niesamowity rozmach w kreacji przedstawionego świata. Już teraz krytycy oceniają, że ta część jest lepsza od pierwszej. Rzeczywiście są takie momenty, które zachwycają ponad wszelką miarę – widowiskowe sceny walk, wspaniała charakteryzacja, świetna scenografia oraz efekty specjalne po prostu wbijają widza w fotel i wciągają w niezwykłą podróż u boku krasnoludzkiej kompanii. Kiedy jednak spojrzeć na film jako całość, nie mogę się pozbyć wrażenia, że wkradło się tu coś niepokojącego – wspomniana wcześniej typowa dla hollywoodzkiego kina maniera przerysowywania wątków i wplatania tandetnego dramatyzmu połączonego z tanim, nieco groteskowym humorem. Powiem wprost – niektóre momenty mnie po prostu irytowały, a kilka scen z chęcią bym wycięła. Co więcej – kilka razy złapałam się na tym, że z niecierpliwością oczekuję na zakończenie filmu, co nigdy wcześniej przy ekranizacjach dzieł Tolkiena mi się nie przytrafiło! Pomijając, że po wyjściu z kina byłam w szoku – autentycznym szoku – że nie jestem zachwycona tym, co chwilę temu obejrzałam. A chciałam być zachwycona! Chciałam czuć to, co czułam po premierze pierwszej części Hobbita! Niestety nie tym razem…

 (Są takie sceny, które po prostu zapierają dech :))

Nie mogę powiedzieć, że film mi się zupełnie nie podobał, wszak robi spore wrażenie i dobrze się go ogląda. Niewątpliwie widzowie będą zachwyceni kunsztem wykonania i wizją filmowców oraz doskonałymi efektami specjalnymi (smok jest doskonały!). W sumie to jestem nawet zadowolona z tego, że miałam okazję zobaczyć Pustkowie Smauga – od strony technicznej nie mam się do czego przyczepić, a i możliwość ponownego spotkania z ulubionymi bohaterami była dla mnie wystarczającym powodem, by wybrać się do kina. Gdyby tylko pozbyć się tej dziwnej maniery i pozwolić dziełu Tolkiena obronić się samemu bez dodawania nadprogramowych elementów... Ale jak to mówią: „nie można mieć wszystkiego”. Dlatego czekam na ostatnią część Hobbita – liczę na to, że odnajdę w finalnej ekranizacji tę pasję, którą dotychczas wyróżniały się filmy Petera Jacksona. Zaś Hobbit. Pustkowie Smauga dostaje ode mnie ocenę 4/6.

(W tej części pojawia się nasz stary przyjaciel z ekranizacji Władcy Pierścieni Legolas . Niestety nawet dobra charakteryzacja nie zdołała ukryć różnicy wieku aktora, Orlando Blooma. „Hobbitowa” wersja Legolasa jest mroczna i nieprzystępna.)

 

(Ja przed seansem ;))

Strona filmu na FILMWEB.PL

16 grudnia 2013

TOP 10: Wymarzone prezenty książkowe!

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - wypatruj na blogu KREATYWY nowego tematu na dany tydzień.

Idą Święta, więc dzisiaj słów kilka o wymarzonych prezentach książkowych :)



1. Whitney, moja miłość to książka, o której po prostu śnię - co prawda mam ją w wersji ebook, ale chciałabym mieć na półce egzemplarz papierowy. To jeden z najlepszych romansów historycznych, jaki znam!

2. Ruth to moje drugie must have - mam już Północ i Południe oraz Żony i córki tej autorki, więc moja domowa biblioteczka aż się prosi o kolejne dzieło Elizabeth Gaskell.

3. Oryginał Laury - o tej książce marzę od chwili jej polskiej premiery, czyli będą to już 3 lata. Niestety cena jest zaporowa (80 zł!), ale za to wydanie zasługuje na najwyższą ocenę.

4. Kolejna książka z listy wymarzonych to Ambasadorowie autorstwa Henry Jamesa - choć prawda jest taka, że nie tylko ten tytuł bym przygarnęła!

5. Idiota Fiodora Dostojewskiego - także książka, na którą się czaję od dłuższego czasu.

6. Lot motyla od Barbary Kingsolver (ta okładka jest nieziemska, prawda?)


7. Marzy mi się także posiadanie całej serii Ani z Zielonego Wzgórza - jest nadzieja, że  w tym roku Mikołaj przyniesie mi pod choinkę powieści Lucy Maud Montgomery :D


8. Kolejny idealny prezent to trylogia Władcy Pierścieni w wersji z ilustracjami Alana Lee - to wydanie w pudełku wygląda bardzo efektownie :)

9. Igrzyska Śmierci w pudełku z motywem filmowego kosogłosa to także byłby wspaniały prezent :D


10. Na koniec do listy wymarzonych prezentów dorzucam serię o Tatianie i Aleksandrze od Paulliny Simons.

A jakie są Wasze wymarzone prezenty?

12 grudnia 2013

Listopadowo-grudniowy stosik książkowy :)


Dziś kolejny stosik książkowy, tym razem składający się z listopadowych i grudniowych nabytków – w dużej mierze z egzemplarzy zakupionych na III Salonie Ciekawej Książki w Łodzi oraz z egzemplarzy recenzenckich. A więc:

W teatrze uczuć – kolejna powieść Lisy Kleypas, którą po prostu musiałam mieć! Książka kupiona w przedsprzedaży w Matrasie (-25%!)  :)

Maria Antonina. W Wersalu i Petit Trianon – druga część serii od Juliet Grey, egzemplarz recenzencki od Bukowego Lasu.

Jedenaście godzin – nowa powieść Paulliny Simons, do recenzji od Świata Książki.

Zanim się pojawiłeś – także do recenzji od Świata Książki, zgłosiłam się po ten tytuł w zasadzie przez Ulkę, która wychwalała powieść Jojo Moyes. Mam nadzieję, że i mnie się ta książka spodoba ;)

Czas Żniw – właśnie czytam, egzemplarz do recenzji od ParanormalBookS. Początek naprawdę wiele obiecuje, zobaczymy tylko, czy później też będzie tak dobrze.

Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD – a oto nabytek z III Salonu Ciekawej Książki – zakup z Naszej Księgarni za 10 zł! Podobno dobra książka, oparta na przeżyciach autora, Liama Creeda.

Zapiski niewidomego taty – także zakup z Salonu od NK – kolejna książka z serii tych wzruszających, opartych na faktach. Jestem bardzo ciekawa historii Ryana Knightona, już sam opis z okładki wywołał we mnie wiele emocji.

Cień kruczych skrzydeł – nie mogłam sobie odmówić kupienia książki Gartha Steina, skoro była w promocji (także za dyszkę!). Liczę na świetną lekturę!

Wirus – to ostatni nabytek z III Salonu Ciekawej Książki, powieść a i . Zakup w zasadzie spontaniczny – kiedy zobaczyłam, że Emil skusił się na ten tytuł, to i ja stwierdziłam, że chętnie przeczytam tę powieść ;)

I tak właśnie wygląda mój ostatni w tym roku stosik książkowy. Ogólnie dorobiłam się 4 egzemplarzy recenzenckich i 5 nabytków własnych. I bardzo się cieszę ze wszystkich tych tytułów :)

Na koniec nastrojowa, świąteczna piosenka od Elvisa –  Boże Narodzenie już niebawem :)

09 grudnia 2013

„Dom służących” Kathleen Grissom

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

„Dom służących” autorstwa Kathleen Grissom to jeden z największych bestsellerów na rynku amerykańskim w ostatnich latach. Powieść przez wiele tygodni utrzymywała się na liście bestsellerów New York Timesa, a prawa do jej sfilmowania wykupiła wytwórnia Lonetree Entertainment.
„Dom służących” w pasjonujący sposób łączy powieść historyczną z elementami obyczajowymi, kreśląc fascynującą historię pełną tajemnic i emocji.
Jeden z recenzentów określił „Dom służących” jako skrzyżowanie „Przeminęło z wiatrem” ze „Służącymi”.

 Przybycie małej białej dziewczynki na plantację pociąga za sobą tragedię, która wydobywa na światło dzienne to, co w ludziach, których nazywa swoją rodziną jest najlepsze i to, co najgorsze.
Siedmioletnia Lavinia zostaje osierocona na pokładzie statku płynącego z Irlandii. Na plantacji tytoniu, do której zostaje zabrana i gdzie ma pracować, trafia do domu niewolników. Będąc pod opieką Belle, nieślubnej córki właściciela, Lavinia zżywa się ze swoją przybraną rodziną, chociaż dzieli ich kolor skóry.
W końcu właściciele plantacji przygarniają Lavinię do swojego domu, gdzie pan jest wciąż nieobecny, a pani zmaga się z uzależnieniem od opium. Lavinia jest rozdarta pomiędzy dwoma domami. Kiedy zostaje zmuszona do dokonania wyboru, jej lojalność zostaje podważona, tajemnice zostają wyciągnięte na światło dzienne, a ludzkie życie znajduje się w niebezpieczeństwie.


Jest rok 1791, gdy właściciel plantacji tytoniu, kapitan James Pyke, powraca z podróży i przywozi ze sobą małą, białą dziewczynkę. Dziecko nie pamięta swojej przeszłości, jest wychudzone i przerażone. Kapitan postanawia umieścić je w domu niewolników, gdzie dziewczynka ma pomagać w kuchni pod okiem Belle, jednej z czarnoskórych służących. Już wkrótce mała Lavinia zaskarbia sobie sympatię swoich nowych opiekunów, choć różni ich kolor skóry...

Od momentu, gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi Domu służących, byłam pewna, że będzie to książka dla mnie. I nie myliłam się! 

Opowieść poprowadzona została z punktu widzenia dwóch postaci – w narracji pierwszoosobowej Lavinii (w większości) oraz narracji pierwszoosobowej Belle. Dzięki temu poznajemy historię zarówno z punktu widzenia dziecka, jak i dorosłej osoby. Obie narratorki potrafią niezwykle malowniczo opisywać rozgrywające się na kartach powieści wydarzenia – oczami wyobraźni widzimy plantację, piękny dom białych właścicieli oraz baraki i domy czarnoskórej społeczności. Pozwala to obserwować zachodzące pomiędzy tymi dwoma światami relacje.

Nie da się ukryć, że wobec okrucieństwa, jakiego doświadczają niewolnicy, trudno przejść obojętnie, dlatego lektura Domu służących działa na odbiorcę wyjątkowo silnie – zwłaszcza, że przytoczone wydarzenia wydają się tak realistyczne, jakbyśmy poznawali opartą na faktach historię. Opowieść obfituje w sceny, które potrafią zmrozić krew w żyłach (warto podkreślić, że wiele z nich widzimy oczami dziecka!). W dodatku ukazany w tamtych czasach rasizm i powszechne mniemanie o wyższości białej rasy nad czarną wyraźnie maluje podziały i sprawia, że czytelnik mimowolnie zadaje sobie pytanie: „jak ja bym postąpił, żyjąc w takim miejscu?”. 

Bardzo spodobała mi się kreacja bohaterów – rozpoczynając od małej Lavinii, która nawet z upływem lat pozostawała delikatna i naiwna, poprzez silną i odważną Belle, a kończąc na Mamie Mae, której nie sposób nie pokochać. Także męskie sylwetki, w tym postać panicza Marshalla, są wspaniale dopracowane, widzimy w nich siłę, indywidualizm i pasję. Jednak wszystkie postaci najbardziej zachwycają czytelnika realizmem przedstawienia – są żywi i prawdziwi. Czytając książkę, miałam ich cały czas przed oczami, jakby istnieli naprawdę!

Dom służących to nie jest lekka lektura. To książka, która pomimo fikcji literackiej, ma w sobie coś prawdziwego,  autentycznego – historię, która mogła się wydarzyć naprawdę, bo dokładnie tak wyglądało życie niewolników na plantacjach w Stanach Zjednoczonych. W kreacji świata przedstawionego i opowieści Lavinii widać niesamowitą dbałość o szczegóły – autorka włożyła wiele pracy w to, by jak najdokładniej opowiedzieć nam historię dziewczynki uwikłanej w konflikt rasowy, rozdartej pomiędzy dwoma światami – światem białych, do którego należała przez wzgląd na swój kolor skóry, jak i światem czarnych, których traktowała jak rodzinę. Dzięki dobrej narracji, prostemu językowi oraz realizmowi otrzymaliśmy porządną, wywołującą emocje historię, która pozostanie z czytelnikiem na długo po skończonej lekturze. Przyznam szczerze – nie raz miałam łzy w oczach, gdy poznawałam historię życia Lavinii i jej murzyńskiej rodziny. Ba! Momentami czułam autentyczny strach przed kolejnymi wydarzeniami i przed tym, co los przyniesie moim ulubionym bohaterom. Dom służących polecam wszystkim osobom, które: lubią opowieści osadzone na przełomie XVIII i XIX wieku, interesują się historią Stanów albo historią niewolnictwa, a także tym, którzy po prostu szukają porządnej, dobrze napisanej i trzymającej w napięciu książki. Szczerze polecam! Ocena 5+/6!

Original: The Kitchen House 
Wydawca: Papierowy Księżyc
Premiera: 13.12.2013!

Za możliwość przedpremierowego zapoznania się z książką dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc.

O tym, co zainspirowało autorkę do napisania Domu służących można przeczytać na końcu książki w rozdziale "Od Autorki", albo obejrzeć poniższy film z udziałem Kathleen :)

04 grudnia 2013

"Spotkajmy się w kawiarni" Jenny Colgan

„Pokochałyście zabawną i niewydarzoną Bridget Jones? Poznajcie rezolutną Issy Randall.

Issy ma 31 lat, pracuje w międzynarodowej korporacji i po uszy zakochała się w swoim szefie. Tak naprawdę ma z nim romans, tylko nikt o tym nie wie. Ups! Już nie! Issy właśnie została zwolniona z pracy i wszystko się wydało. I co teraz? Co prawda, Issy ma pewien talent, odziedziczyła go po dziadku, a wszyscy przyjaciele i znajomi, widząc jego efekty, tylko oblizują się ze smakiem… Tak, Issy potrafi wypiekać prawdziwe cudeńka. Tylko czy to wystarczy, by poprowadzić własną kawiarnię? Issy, przestań w końcu użalać się nad sobą. Do dzieła!”


Życie trzydziestojednoletniej Issy wydawało się być całkiem poukładane – miała dobrą pracę w korporacji, super przystojnego faceta (który był też jej szefem!) oraz wierną przyjaciółkę, z którą dzieliła mieszkanie. A także hobby, które narodziło się wiele lat temu za sprawą dziadka dziewczyny – tym hobby było pieczenie ciasteczek (i to nie byle jakich!). Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia – Issy dostaje wypowiedzenie z pracy, która dawała jej oparcie i poczucie stabilizacji... Teraz musi poradzić sobie z utratą zatrudnienia i faktem, że jej idealny mężczyzna ją zostawił. Przede wszystkim jednak musi odnleźć w sobie siłę, która pozwoli jej iść przez życie z podniesioną głową. Czy jej się to uda?

Spotkajmy się w kawiarni od Jenny Colgan to książka, którą porównuje się do kultowych przygód Bridget Jones. Przyznaję, uwielbiam perypetie Bridget, więc nie wahałam się sięgnąć po opowieść o Issy Randall. W dodatku słodka, nieco cukierkowa okładka i bardzo zabawny opis (inny od tego na stronie wyd. Literackiego) sugerowały, że będzie to idealna lektura na ponure, listopadowe popołudnia. I nie zawiodłam się!

Opowieść poprowadzono z punktu widzenia narratora wszechwiedzącego. Język i styl jest lekki, wręcz sielankowy – przez opowieść się płynie, a każda strona przesiąknięta jest jakąś niesamowitą, pozytywną aurą. Dodatkowo akcja przeplata się z przepisami na różne słodkości – babeczki, ciasta czy cukierki, a wszystko opracowane zostało w formach listów (od dziadka do Issy), notatek albo porad (skierowanych do czytelnika). Choć nie znam się na pieczeniu, to jednak muszę przyznać, że niektóre przepisy wydawały mi się nieco przekombinowane (ale tutaj pozostawiam miejsce na ocenę tym osobom, które zdecydują się na pieczenie według przepisów pani Colgan). 

Kreacja głównej bohaterki może się wydawać nieco stereotypowa – oto dziewczyna (niektórzy mogliby złośliwie nazwać ją starą panną) z lekką nadwagą, w dodatku flirtująca z własnym szefem, której nagle wali się całe życie, a ona musi odnaleźć receptę na szczęście. Warto podkreślić, że z charakteru to poczciwe dziewczę, które zawsze pakuje się w jakąś dziwną historię. Brzmi znajomo? I o to chodzi! Bo przecież jak nie polubić takiej bohaterki – zwyczajnej, sympatycznej, może nawet nieco łatwowiernej, ale po prostu realistycznie przedstawionej – momentami miałam wrażenie, jakbym znała ją naprawdę! I oczywiście bardzo ją polubiłam. Inną wartą uwagi postacią jest przyjaciółka Issy – Helena. Helena to typ kobiety, która wie, czego chce, jest bezpośrednia, wygadana i nie boi się powiedzieć, co naprawdę myśli. A jednocześnie to bohaterka, która dla ukochanych osób zrobi naprawdę wiele. Issy i Helena tworzą zabawny duet, z którym czytelnik niewątpliwie spędzi przemiłe godziny, śmiejąc się i wzruszając na przemian. 

Spotkajmy się w kawiarni to lekka, słodka i przyjemna lektura o bardzo pozytywnym wydźwięku, którą idealnie czyta się w ponure popołudnia – optymizm i delikatność stylu Jenny Colgan sprawiają, że mimowolnie uśmiechamy się podczas poznawania przygód Issy. To książka dla tych, którzy lubią sympatyczne bohaterki i proste, nieco przewidywalne historie z happy endem. Spotkajmy się w kawiarni spełnia swoje zadanie – poprawia humor, pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości, a przy okazji inspiruje – mówi, by zawsze podążać za swoimi marzeniami i nigdy się nie poddawać, bo przecież wszystko jest możliwe! Polecam przede wszystkim tym osobom, którym jesień daje się mocno we znaki – przy tej lekturze dobry humor gwarantowany! Daję ocenę 4+/6

Original: Meet Me At The Cupcake Cafe
Wydawca: Literackie
Data wydania: 26.06.2013
Ilość stron: 496
Za tę przesympatyczną lekturę dziękuję Wydawnictwu Literackie :)

***

Na marginesie pragnę podziękować Dzosefinn Blake za kolejny przepiękny szablon na bloga! Tym razem możecie oglądać Tirindeth's Books w odsłonie zimowej :)

01 grudnia 2013

Krótka relacja z III Salonu Ciekawej Książki w Łodzi

Szczerze mówiąc nie planowałam relacji z tegorocznego III Salonu Ciekawej Książki – miałam opublikować recenzję książki Spotkajmy się w kawiarni. Jednak zmieniłam zdanie, ha! Opinia o powieści Jenny Colgan będzie za chwilę, a dziś słów kilka o tym, jak oceniam tegoroczne targi.

W zasadzie nie oceniam ich wcale, bo nie ma co oceniać! Wydarzenie odbyło się w Centralnym Muzeum Włókiennictwa, co niesie ze sobą plusy i minusy – plusem niewątpliwie była możliwość zwiedzenia muzealnych ekspozycji na podstawie posiadanej wejściówki z targów, minusy natomiast to małe przestrzenie na piętrach, mała liczba wystawców (nie było ani Olesiejuka, ani Egmontu, ani Prószyńskiego! Zgroza!) i straszna, niewyobrażalna duchota (nikt nie wpadł na to, żeby otworzyć okna)...

Na targach pojawiłam się dwa razy – najpierw w piątek, gdzie spędziłam na nich całe 20 minut (z zegarkiem w ręku), po czym wyszłam zdegustowana słysząc o takich oto promocjach:

- Media Rodzina udzielała rabatu [UWAGA] 10% na cały asortyment! Serio? Na dzień dobry w Matrasie mamy -25%
- na jednym ze stoisk antykwarycznych chciałam zakupić książkę, której cena okładkowa wynosi 15 zł, a sprzedawca wystawił ją za 25 zł. Hmm...

Moje drugie podejście do targów miało miejsce w sobotę i było związane ze spotkaniem z blogerami. I chwała Bogu za to spotkanie, bo w przeciwnym razie znowu wyszłabym stamtąd po 20 minutach :P Ale tym razem towarzyszyła mi Dzosefinn, a później dołączyła Awiola, Emil, Madame K. i Mida. I wtedy zaczęła się ta miła część targów – spotkanie cudowne, dużo humoru, pozytywnej energii i... zakupy na stoisku Naszej Księgarni, która – nie da się ukryć – jako jedyna miała naprawdę dobrą promocję (książki po 10 zł i w dodatku nie byle jakie tytuły!). Efekt? Wyszłam z 4 kupionymi książkami – wszystkie od NK! W poście o grudniowym stosiku pokażę Wam moje nabytki :)

A poniżej dwie foteczki z naszego blogerskiego spotkania – pierwsze zdjęcie moje, drugie od Emila – dziękuję! :)

Cała nasza ekipa <3

Babska część ekipy :D

Dziękuję bardzo za świetne spotkanie! I liczę na kolejne w niedalekiej przyszłości ;)

A czy ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, był na targach książki w Łodzi? Jak je oceniacie?

26 listopada 2013

TOP 10: Najlepsze książki na jesień!

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - wypatruj na blogu KREATYWY nowego tematu na dany tydzień. 

Za niecały miesiąc kalendarzowa zima! Cieszycie się? Ja ostatnio jakoś nie bardzo – ciągle mi zimno! Dlatego dzisiaj przygotowałam zestaw rozgrzewających lektur na jesienne (albo przedzimowe) wieczory ;)


1. Królestwo Marzeń – Judith McNaught

Rozgrzewająca, rozbudzająca wyobraźnię, po prostu cudowna! Romans historyczny w najlepszym wydaniu  –  niedowiarkom polecam moją recenzję :)

2. Dziennik Bridget Jones – Helen Fielding

Przyznaję się! Książki jeszcze nie przeczytałam, ale filmowe przygody Bridget znam na pamięć ;) I myślę, że przeczytanie powieści w tak chłodne wieczory może poprawić humor. Jeśli nie – zawsze pozostają filmy :P

3. Spotkajmy się w kawiarni – Jenny Colgan

Bardzo sympatyczna, nieco cukierkowa opowieść w stylu przygód Bridget Jones – moja recenzja tej książki już w następnym poście!


4. Seria Hathaway – Lisa Kleypas

Moja ulubiona seria romansów historycznych – niesamowite siostry i ich miłosne perypetie. Warto przeczytać – polecam recenzje: Wyjdź za mnie, Uwiedź mnie, Pokochaj mnie, Znajdź mnie.


5. Agnes Grey – Anne Brontë

Jedyny klasyk w tym zestawieniu, ale za to jaki! Ta opowieść potrafi rozgrzać serca i wycisnąć łezkę wzruszenia. Jestem zachwycona debiutem Anne Brontë i szczerze go Wam polecam – nie tylko na jesień! Moja recenzja tutaj.

6. Żona godna zaufania – Robert Goolrick

Niesamowita historia osadzona w zimowej scenerii, obok której naprawdę trudno przejść obojętnie. Książka nie jest łatwa, nie jest lekka, ale wrażenia po lekturze są bezcenne. Polecam także tym osobom, które wolą coś mocniejszego niż romanse i obyczajówki. Moja recenzja tutaj.


7. Baśniarz – Antonia Michaelis

Miało być miło i przyjemnie, ale nie ukrywajmy – niektórzy potrzebują czegoś „w klimacie”, a Baśniarz idealnie wpisuje się w atmosferę jesienno-zimowych wieczorów. Jest tajemnica, jest piękna opowieść, jest… a z resztą przekonajcie się sami! Moja recenzja tutaj.

8. Siedem minut po północy – Patrick Ness

A dla tych, którzy szukają wzruszeń, powieść Nessa będzie idealna. Zmusza do refleksji, zabiera w niezwykłą podróż i odzwierciedla klimat panujący obecnie za naszymi oknami. Moja recenzja tutaj.

9. Bestia – Alex Flinn

I wracamy w obszary bardziej przyjemne, czyli współczesna odsłona znanej baśni o Pięknej i Bestii. Nie ukrywam – jestem książką Alex totalnie oczarowana, choć przeczytałam ją już jakiś czas temu (tu recenzja).


10. Seria o Ani Shirley – Lucy Maud Montgomery

Z własnego doświadczenia wiem, że nie ma nic lepszego na ponure dni, niż przygody małej Anii z Zielonego Wzgórza! Przyjemne, lekkie, poprawiające humor – idealne! Moja recenzja tomu pierwszego tutaj.

***

I tak oto maluje się moje TOP 10. Zgadzacie się z tymi wyborami? Planujecie sięgnąć po którąś z powyższych lektur? Jeśli tak, będzie mi bardzo miło i mam nadzieję, że się tym wyborem nie zawiedziecie ;)

Na koniec pragnę przypomnieć, że już w najbliższy weekend III Salon Ciekawej Książki w Łodzi. Serdecznie polecam Wam tę imprezę – mam nadzieję, że będzie nam dane się spotkać! Dla tych, którzy są chętni na spotkanie w większym gronie blogerów, proszę o kontakt mailowy – wstępnie proponuję sobotę koło południa, ale szczegóły omówimy mailowo ;)

20 listopada 2013

Przedpremierowo: "The Hunger Games: Catching Fire" reż. Francis Lawrence


Na początku chciałabym podkreślić, iż poniższy tekst nie jest zapowiedzią filmu The Hunger Games: Catching Fire (W pierścieniu ognia), lecz jego recenzją, zatem czytacie ją na własną odpowiedzialność! ;)
 
Miałam przyjemność obejrzeć przedpremierowo Catching Fire i nie ukrywam, że było to dla mnie niesamowite przeżycie. Tak, jak w przypadku pierwszej części ekranizacji, i na tę część czekałam z niecierpliwością, choć bardzo ostrożnie podchodziłam do wszelkich spotów i fragmentów filmu udostępnianych w sieci – nie chciałam „psuć” sobie premierowego, pełnego seansu. 


Tym, co przede wszystkim odczujemy przy oglądaniu filmowych przygód Katniss jest dobre oddanie literackiego pierwowzoru – otrzymujemy obraz bez większych odstępstw od oryginału, co pozwala nam uznać sequel The Hunger Games za ekranizację przez duże E (co podkreślałam już w recenzji pierwszej części). Drugą istotną kwestią jest spójność The Hunger Games i Catching Fire – historia nie jest w żaden sposób „rozerwana” – zarówno stylistyka, jak i klimat pozostają takie same, choć Catching Fire jest dziełem innego reżysera – Francisa Lawrence’a (pierwszą część wyreżyserował Gary Ross). Plusem dla CF będzie pewne „ulepszenie” zastosowane przy przedstawianiu krwawych scen – niezbyt fortunna „drgająca” kamera z części pierwszej znika na rzecz świetnych efektów specjalnych, które poniekąd maskują fakt, iż stricte widoku krwi w CF jest tak naprawdę zaskakująco mało. Nie zmienia to jednak wydźwięku historii – strach i niebezpieczeństwo czają się na każdym kroku, a okrucieństwo Kapitolu nabiera nowego wymiaru – początek buntu, który został przedstawiony w jednej z ostatnich scen Igrzysk Śmierci, teraz przeradza się w poważny konflikt. Francis Lawrence nie boi się pokazać, zgodnie z dziełami Collins, metod, jakimi posługuje się prezydent Snow względem swoich obywateli. To wojna – prawdziwa, okrutna, czająca się tuż za rogiem, wchodząca do domów niewinnych ludzi. 


Muszę przyznać, że pomimo znajomości fabuły, film trzymał mnie w niewyobrażalnym napięciu, a momentami autentycznie mnie zaskakiwał – może dlatego, że niektórych wątków po prostu nie pamiętałam. Niestety pojawiła się też spora rysa na obrazie stworzonym przez Lawrence’a – przerysowano jeden z wątków, który w książce był subtelniejszy, kreowany bardziej na gruncie domysłów czytelników. Przy trzeciej części ekranizacji na pewno ten zabieg umożliwi filmowcom na wydobycie większego dramatyzmu podejmowanych przez bohaterów decyzji i pozwoli na bardziej obrazowe przedstawienie sytuacji (zapewne fani powieści Collins już się domyślają, o którym wątku mówię, a jeśli nie – na pewno zorientujecie się przy oglądaniu filmu). I jeszcze jeden malutki minus – nie da się ukryć, że samo zakończenie powinno być dramatyczniejsze. Tu także tych ostatnich kilka sekund ekranizacji pozostawiam Waszej ocenie.


Do gry aktorskiej przyczepić się nie mogę – aktorzy, których znamy z pierwszej części ekranizacji, ponownie świetnie oddali charaktery swoich postaci. Także i nowe sylwetki wprowadzonych bohaterów przedstawiono zgrabnie i w miarę zgodnie z pierwowzorem (z kilkoma wyjątkami). Aktorka odtwarzająca rolę Johanny Mason – Jena Malone – moim zdaniem zasłużyła na największe uznanie – jej postać jest autentyczna, żywa, po prostu wycięta z kart powieści. Kolejny bohater, który niewątpliwie wzbudza wiele kontrowersji (zwłaszcza wśród żeńskiej części fanek), czyli Finnick Odair (odegrany przez Sama Claflina, którego wybór do tej roli spotkał się z niemałą ilością negatywnych komentarzy) w filmie przedstawiony został nieco inaczej, niż zakłada pierwowzór. Ciężko doszukać się w tej postaci tego, co w powieści Collins było tak wyeksponowane – na ekranie nie odnajdziemy w nim niepoprawnego Casanovy, nie zobaczymy lowelasa bez spodni. Będzie natomiast ktoś, kto mieści się gdzieś pomiędzy sympatycznym chłopakiem ze ślicznym uśmiechem, a oddanym sprawie facetem. Czas pokaże, jak Sam zostanie oceniony przez fanki książkowego Finnicka. Tymczasem wrócę jeszcze na chwilkę do naszych „starych przyjaciół” – jestem niewyobrażalnie zakochana w Cinnie (postać odegrana przez Lenny Kravitza) oraz Peetcie (w tej roli Josh Hutcherson). Ta dwójka po prostu idealnie nadaje się do swoich ról! Także Donald Sutherland jako prezydent Snow – wcześniej nieco przeze mnie niedoceniony – stworzył postać bardzo realistyczną, która potrafi wzbudzić w widzu najróżniejsze emocje (niekoniecznie te pozytywne). Należałoby także pochwalić Philipa Seymour Hoffmana za rolę Plutarcha oraz niezawodnego Woody'ego Harrelsona (w roli Haymitcha). No i oczywiście filmową Katniss – aktorstwo Jennifer Lawrence, która wcieliła się w rolę „dziewczyny igrającej z ogniem”, a przede wszystkim jej mimika i zaangażowanie są nie do opisania! 


Jak wspomniałam, Catching Fire jest spójny z poprzednią częścią przygód Katniss. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej – James Howard kontynuuje i przekształca znane nam już motywy, które tak bardzo zachwyciły mnie przy części pierwszej. Już teraz wiem, że soundtrack do CF na stałe zagości na mojej liście ulubionych albumów. 


Podsumowując powiem tak: podczas całego seansu trzęsły mi się nogi. Dosłownie! Obejrzenie Catching Fire  było dla mnie – wiernej fanki powieści Suzanne Collins – wspaniałym przeżyciem. Otrzymałam historię Katniss w doskonałej oprawie – obrazie, który mnie przekonał, zachwycił i wywołał wiele emocji. Były takie momenty, gdy powstrzymywanie łez graniczyło z cudem, ale pojawiły się i takie, które mimo wszystko bym zmieniła, dopracowała, może inaczej zaaranżowała. I oczywiście pozbyłabym się tego chorobliwie przerysowanego wątku, o którym wspomniałam wcześniej. Kiedy jednak patrzę na „całość” filmu, a nie na poszczególne sceny, jestem z niego zadowolona. Catching Fire spełniło swoje zadanie – podobnie jak książka, zbudowało podstawę pod ostatnią, najbardziej dramatyczną część opowieści. Przed reżyserem Mockingjay stoi więc niezwykle trudne zadanie – dramatyzm CF zobowiązuje, a wydźwięk powieści Collins jest jednoznaczny – tu nie ma miejsca na taryfę ulgową, to opowieść o wojnie, o poświęceniu, o nadziei... Prawdziwe widowisko więc wciąż przed nami! Za Kosogłosa oczywiście trzymam kciuki (swoją drogą podobno ma zostać rozbity na dwa filmy), a na tę chwilę szczerze Wam polecam ekranizację drugiej części historii o walecznej Katniss Everdeen – wierzę, że podobnie jak ja, nie będziecie zawiedzeni. To kawał naprawdę dobrego, widowiskowego kina! Daję ocenę 5+/6.




Original: The Hunger Games: Catching Fire
Premiera w Polsce: 22 listopada 2013
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
Na podstawie powieści Suzanne Collins
Powyższe zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl