02 marca 2016

"Na imię jej Rose" Christine Breen

„Ciepła, wzruszająca opowieść o tym, co może się zdarzyć, gdy życie przestaje się toczyć zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

Ludzie uważali Iris Bowen za piękność. Miała burzę rudych włosów, wysokie kości policzkowe, poruszała się jak tancerka. Ale to było dawno.

Teraz Iris, ogrodniczka i matka adoptowanej Rose, w wiejskim domu na zachodzie Irlandii stara się prowadzić w miarę normalne życie po śmierci męża. Uwiera ją jednak obietnica dana mężowi przed jego śmiercią; obietnica, której nie zamierza spełnić. Tak jest do dnia, w którym odbiera telefon od swojej lekarki.

Po tej rozmowie niespełnione przyrzeczenie Iris, że odnajdzie biologiczną matkę Rose, żeby dziewczyna miała rodzinę, gdyby z nią stało się coś złego, zaczyna ją wręcz prześladować. Wiedziona impulsem, z jedynym dowodem – kopertą sprzed dwudziestu lat – udaje się w podróż śladami przeszłości, która zawiedzie ją do Bostonu i przyniesie zaskakujący rozwój sytuacji nie tylko jej, ale i Rose, przyjaciołom, a nawet zupełnie nieznanym ludziom.”


Na imię jej Rose to debiutancka powieść Christine Breen. Książka trafiła do mnie troszkę przypadkowo, ale nie ukrywam, że byłam jej ogromnie ciekawa – piękna oprawa oraz intrygujący opis obiecywały dobrą opowieść. Poza tym dotychczas wszystkie książki z serii Leniwa Niedziela mi się spodobały, więc podeszłam do lektury kolejnej publikacji bardzo optymistycznie.

Iris podejrzewa, że może być poważnie chora. Świadomość, że mogłaby zostawić swoją adoptowaną córkę samą na świecie, nie daje jej spokoju. Podobnie jak obietnica, którą wymusił na niej jej umierający mąż – że Iris odnajdzie biologiczną matkę Rose, aby dziewczyna miała kogoś bliskiego. Iris, pomimo niechęci do tego pomysłu, postanawia odnaleźć rodzinę córki. Niestety jedyny trop stanowi koperta z adresem sprzed dwudziestu lat... 

Przyznaję otwarcie – na początku historia Iris bardzo mnie wzruszyła i od razu polubiłam tę bohaterkę. Jej przeżycia, historia jej małżeństwa, relacja z córką – wszystko to sprawiło, że bohaterka stała się dla mnie nie tylko bliska, ale przede wszystkim była prawdziwa. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że siła zawarta w tej postaci, jak i jej opowieść, zostały zmarnowane przez niezbyt porywające wykonanie. Styl Christine Breen jest przyjemny i dopracowany, niemniej w jej narrację często wkrada się nuda. Być może winni temu są inni bohaterowie opowieści – nie do końca przyciągający uwagę, odrobinę bladzi, trochę zwyczajni. 

Na imię jej Rose, pomimo nużących momentów, to w gruncie rzeczy udany debiut – historia przedstawiona przez Christine Breen opowiada o miłości rodzicielskiej, o poszukiwaniu swojego miejsca i swojej drogi w życiu. Jest trochę o stracie, trochę o miłości, sporo o rodzinie i przyjaźni, o spełnianiu swoich marzeń. To jedna z tych książek, przy których można się wzruszyć i odprężyć. Jest to jednak bardzo… leniwa historia. I nie zachwyciła mnie na tyle, by polecać ją każdemu. Zatem Na imię jej Rose proponowałabym przede wszystkim sympatykom serii Leniwa Niedziela oraz tym osobom, które lubią niezobowiązujące książki, idealne na samotne popołudnie przy dobrej kawie.

Original: Her name is Rose
Wydawca: Świat Książki
Data wydania: 20.01.2016
Ilość stron: 320
Przeł. Anna Zielińska
Moja ocena: 3+/6


Za książkę dziękuję wydawcy :)

12 komentarzy:

  1. Zawsze szkoda tych nużących fragmentów, ale w wolnej chwili może przeczytam. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takie książki oraz sposób wydawania ich przez Świat Książki :) Myślę, że sięgnę po nią tuż po maturce :)
    Justyna z livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam pewna, że to będzie dobra historia, więc trochę szkoda, że jednak nie wypadła tak jak oczekiwałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Historia sama w sobie interesująca, ale nie lubię kiedy lektura mnie nudzi, a podejrzewam, że w tym przypadku mogłoby tak być.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię książki z serii Leniwa Niedziela,ale myślę,że tym razem odpuszczę sobie sięganie po tę pozycję.
    Zniechęciły mnie trochę te nużące momenty
    .Niemniej jakbym,kiedyś natknęłabym się na nią w bibliotece,to kto wie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wprawdzie serię chciałabym poznać, ale raczej nie zacznę od tego tytułu. Mam przeczucie, że to powieść raczej nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Może gdyby historia nie była ,,leniwa" to bardziej by mnie do siebie przekonała. Wolę książki, w których coś się dzieje. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam takie powieści. Jaka okładka, zakochałam się w niej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Okładka zagraniczna jest przepiękna, ale nie przepadam za nużącymi książkami. Moze kiedyś. :D
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  10. Chętnie przeczytam, myślę, że książka by mi przypadłą do gustu :)

    OdpowiedzUsuń

Ten blog tworzę dla Was i każdy Wasz komentarz to dla mnie motywacja do dalszego pisania. Dziękuję, że jesteście tu ze mną! :)