20 kwietnia 2017

Trzydziestkę obchodzi się tylko raz w życiu!

Trzydziestka zawsze była dla mnie magiczną, odległą liczbą. Do czasu. Bo właśnie dziś osiągnęłam ten "magiczny" wiek, po którym lata lecą już dziesiątkami (podobno) ;) 

Urodziny to dobra okazja, by odrobinę zaszaleć. A więc zaszalałam kupując 17 książek, które wkrótce dotrą do mnie wielką paczką. Wszystkie już niedługo pokażę Wam w stosiku. A dzisiaj zdradzę, co chciałabym jeszcze mieć w swojej biblioteczce. Trochę się tego nazbierało, więc wybrałam kilka najciekawszych :) 


Ambasadorowie Henry James

Poluję na tę książkę od dawna. Z resztą jak na większość powieści Jamesa, ale dotychczas udało mi się zebrać tylko trzy tytuły. Spoko, kiedyś będę miała całą kolekcję!

Hrabia Monte Christo Alexander Dumas

Ostatnio pojawiło się piękne, dwutomowe wydanie powieści Dumasa. Moje oczy od razu się zaświeciły jak u sroczki :) Chcę!

Szóstka wron & Królestwo kanciarzy Leigh Bardugo

Tyle ludzi chwali, w dodatku oba wydania są takie piękne, a ja lubię serię Szturm i Grom tej autorki, więc dlaczego miałabym nie chcieć nowej serii w swoich zbiorach? 

Klaśnięcie jednej dłoni Richard Flanagan

Mam straszną ochotę na ten tytuł i choć posiadam wersję elektroniczną na czytniku, marzę o papierowej. Mam nadzieję, że nadzieje związane z tym tytułem nie pójdą na marne i książka okaże się świetną lekturą :) 

Pieśń Jutra Samantha Shannon

Przede mną Zakon Mimów, który wkrótce zamierzam poznać i coś czuję, że nie będę mogła przestać myśleć o tej historii. Chciałabym więc mieć w swoich zbiorach kolejną część z serii, a potem kolejną i kolejną xD

* * * 
A tak przy okazji...


Tak, mój blog skończył w marcu 6 lat! SZEŚĆ lat wymiany myśli na temat książek, filmów, muzyki i wielu, wielu ważnych dla mnie rzeczy. SZEŚĆ lat poznawania cudownych ludzi o podobnych zainteresowaniach, a przy tym zawierania wspaniałych przyjaźni na całe życie. SZEŚĆ lat pisania dla Was, drodzy Czytelnicy... 

Dziękuję, że jesteście tu ze mną :) <3

14 kwietnia 2017

„Wieczna Prawda” Brodi Ashton (Podwieczność #3)

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA / PATRONAT


Premiera: 14 CZERWCA 2017

Z niecierpliwością oczekiwałam ostatniego tomu trylogii Everneath. Kiedy więc książka trafiła do mnie przedpremierowo, porzuciłam wszystko, by móc ponownie spotkać się z Nikki i jej przyjaciółmi. I wiecie co? Po raz kolejny warto było! Co prawda trójka nie dorównuje drugiej części, ale finał historii okazał się w pełni satysfakcjonujący. Dokładnie takie zwieńczenia serii lubię – wciągające, dynamiczne, zaskakujące, chwytające za serce. Co prawda po Wiecznej Więzi nie miałam najmniejszych złudzeń, że MUSZĘ poznać kontynuację, nie spodziewałam się jednak TAKIEGO zamknięcia historii.

Nikki ma tylko jeden cel – zniszczyć Podwieczność. Bohaterka jest zdesperowana – jej czas dobiega końca i tylko odzyskanie skradzionego przez Cole kompasu pozwoli jej na życie u boku ukochanego Jacka. Jednak Cole nie zamierza zrezygnować z uczynienia z Nik swojej królowej. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Nie ukrywam, że byłam naprawdę zaskoczona zakończeniem poprzedniej części i deklaracją Nikki dotyczącą zniszczenia Podwieczności. Pomyślałam nawet: „Jak ona, do licha, chce to osiągnąć?! Przecież to Podziemie!” Później sprawa się jeszcze bardziej skomplikowała, akcja nabrała tempa, a zegar nieubłaganie odliczał godziny do punktu zero. I choć jedna rzecz wydała mi się tu nieco oklepanym rozwiązaniem, śledziłam fabułę z zapartym tchem. Bohaterowie byli coraz bardziej zdesperowani, działając nieco po omacku. I w końcu nadszedł moment kulminacyjny i… wydarzyły się dwie rzeczy. Pierwsza z nich to stanowczo zbyt przyspieszona akcja – jakby autorce bardzo się spieszyło zakończyć już książkę. Drugą zaś była decyzja jednego z bohaterów, która po prostu złamała mi serce. Nie spodziewałam się tego, miałam łzy w oczach! 

Podwieczność to seria wpasowująca się idealnie w nurt paranormal romance. Nie jest to jednak kolejna oklepana historyjka o nastoletnich romansach (choć oczywiście romans odgrywa tu znaczącą rolę). W powieści Brodi Ashton odnalazłam coś, co sprawiło, że tak chętnie sięgnęłam po kolejne jej części – w tej nieco magicznej, opartej na mitologii opowieści na pierwszy plan wysuwa się skrzywdzona i doświadczona przez los dziewczyna, która musi odnaleźć nie tylko swoje miejsce na świecie, ale i zrozumieć, czym naprawdę jest miłość i co ją ukształtowało. Myślę, że najwięcej tych przemyśleń i tej najbardziej naładowanej emocjonalnie treści znajdziemy w drugim tomie. Wieczna Prawda jest bardziej dynamiczna, bohaterowie mają konkretny cel, Nikki wie, o co walczy i nie podda się, nim tego nie osiągnie. Podobało mi się to! Podobnie jak i finał, który – choć może odrobinę nie fair – spektakularnie zakończył historię. Myślę, że warto poznać tę serię – to powieść nie tylko dla nastolatek, czego jestem najlepszym przykładem. Polecam!

Tytuł oryginalny: Evertrue
Seria: Everneath #3
Ilość stron: około 400
Data polskiej premiery: 14 czerwca 2017
Tłumaczenie: Gabriela Jakubowska
Wydawca: Papierowy Księżyc
Opis wydawcy: w przygotowaniu

Moja ocena:


Moja recenzja Podwieczności TUTAJ

Moja recenzja Wiecznej Więzi TUTAJ

PS Jestem bardzo ciekawa, do którego teamu należą czytelniczki Podwieczności! Ja cały czas byłam Team Jack, ale przy Wiecznej Prawdzie zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłam życiowego błędu! Ta świadomość jest ciut przerażająca ;)


Za możliwość poznania ostatniej części serii dziękuję wydawcy i serdecznie zapraszam wszystkich na facebooka Papierowego Księżyca, gdzie na bieżąco będziecie informowani o nowościach i zapowiedziach książkowych :)

07 kwietnia 2017

„Fantastic Beasts and Where To Find Them” reż. David Yates


Chyba nikogo z moich Czytelników nie zdziwi stwierdzenie, że jestem totalnym potterhead. Kocham uniwersum stworzone przez J. K. Rowling! Książki o Harrym Potterze to lektury, do których wracałam najwięcej razy, a ekranizacje powieści znam na pamięć. Nie mogłam więc odpuścić sobie poznania kolejnej historii ze świata magów – historii Newta Scamandera i jego magicznych stworzeń. Czy mi się podobało? I to jak! Choć opowieść o Newcie jest całkowicie inna, klimat pozostaje ten sam – obezwładniający, magiczny, stworzony dla potterowych geeków takich jak ja. 

Przede wszystkim podoba mi się to, jak otwiera się historia Newta. Muzycznie rozpoczęcie Fantastycznych zwierząt nawiązuje do HP, by za chwilę – wraz z pojawieniem się tytułu – przejść w motyw przewodni nowej opowieści. Dla potteromaniaka to szalenie ważne, że tak drobnym akcentem obie historie zostają ze sobą związane. Owszem, pojawiają się odniesienia do Hogwartu, wspomina się Albusa Dumbledore'a i jednym z głównym bohaterów jest sam Grindelwald, wciąż jednak nie można zapomnieć, że to odrębna opowieść – dzieje się nie tylko wiele lat przed HP, ale także na innym kontynencie, bo w Ameryce. Główny bohater – Newt – przybywa do Nowego Yorku z walizką pełną magicznych stworzeń i tym samym ściąga na siebie uwagę amerykańskiego ministerstwa magii. Co gorsza – kilka bestyjek ucieka z walizki i Newt musi je jak najszybciej odnaleźć! Tym bardziej, że miasto nawiedza nieznana niszczycielska siła i ktoś może oskarżyć jego stworzenia o sianie zamętu na ulicach NY. 


Powiem tak – Eddie Redmayne w roli Newta jest po prostu niesamowity! Zakochałam się w tej kreacji już w pierwszych sekundach filmu. To taki typ introwertyka kochającego magiczne stworzenia ponad wszystko na świecie, trochę jak czarodziejski obrońca zwierząt. Jego gesty, zachowanie i ta niezwykła dobroć bijąca z postaci przykuwają uwagę i sprawiają, że nie sposób go nie polubić. Ale nie tylko Eddie zasługuje na pochwałę! Niesamowicie spodobała mi się rola Colina Farrella, ten facet jest jakby stworzony do swojej postaci! No i filmowy nie-mag (mugol), czyli pan Kowalski – ta jego mimika i reakcje na magiczne wydarzenia są kapitalne, śmiałam się z niego do łez. W sumie dzięki tej postaci w filmie nie brakuje dobrego humoru, a niektóre sytuacje są absolutnie przezabawne.


Oczywiście nie można zapomnieć o tytułowych fantastycznych bestiach. Nie ukrywam, że wyobraźnia Rowling, jak i twórców filmu, jest po prostu nie do opisania! Choć na razie poznaliśmy tylko garstkę czarodziejskich stworzeń, wszystkie niesamowicie mi się podobały. Oczywiście niuchacz zdobywa tutaj pierwsze miejsce (za każdym razem, gdy wspominam scenę przy witrynie sklepowej w 49. minucie filmu, nie mogę przestać się śmiać). No i nieśmiałkowi Pickettowi także udało się zdobyć moje serce – też bym chciała takiego przyjaciela!


Choć w filmie nie brakuje słabszych momentów i – jak wspomniałam – konwencja tej opowieści jest zupełnie inna od przygód Harry’ego Pottera, warto zauważyć, iż w realiach Fantastycznych zwierząt magia wcale nie traci na swoim uroku i historia nie odbiega kunsztem od znanych przygód młodego czarodzieja z Hogwartu. Może to kwestia czasów trwania akcji – lata 30. w USA wydają się dobrym wyborem dla rozwoju wypadków. Do tego należy pochwalić dobrą ścieżkę dźwiękową – choć nic nie pobije muzyki do ostatniej części HP, i tu odnajduję wiele pięknych melodii, do których chętnie wracam i które budują klimat. Nie wszystko w Fantastycznych zwierzętach jest w pełni wyjaśnione i kończąc seans, pozostajemy z kilkoma pytaniami bez odpowiedzi, ale podobno mają powstać kolejne części przygód Newta, zatem liczę tutaj na rozwinięcie wielu wątków. Pokładam także duże nadzieje w Johnnym Deppie, który wcieli się w rolę niebezpiecznego maga – oby nie zawiódł tych oczekiwań! Mam nadzieję, że poznamy także kolejne wspaniałe stworzenia, także te, które już widzieliśmy w filmach o Harrym Potterze. A więc nie muszę Wam chyba mówić, że Fantastyczne zwierzęta bardzo mi się spodobały. Myślę, że nie należy oceniać tej opowieści przez pryzmat znanych nam przygód Pottera – to mimo wszystko dwie całkowicie odrębne historie, których wspólnym mianownikiem jest cudowny świat magii i czarodziejstwa. Oraz siła przyjaźni – bo właśnie to zyskał główny bohater, gdy trafił na obcy kontynent. A przyjaźń i miłość to największa magia na tym świecie, o czym na pewno wiedzą fani HP. Z niecierpliwością oczekuję kolejnej odsłony serii, a tym, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać Fantastycznych zwierząt, polecam seans – naprawdę warto!

PS Za każdym razem po obejrzeniu filmu ze świata wykreowanego przez Rowling czuję się jak Kowalski:


A Wam podobał się film? Kto jeszcze nie widział, musi szybko nadrobić tę zaległość :)

04 kwietnia 2017

„Wiosna pełna tajemnic” Lisa Kleypas


Po raz kolejny powiem Wam, że jestem absolutnie i obłędnie zakochana w twórczości Lisy Kleypas. Ta autorka tworzy książki specjalnie dla mnie! Dotychczas tylko jeden jej tytuł nie przypadł mi do gustu, żadnemu autorowi nie daję więc takiego kredytu zaufania, jak Lisie! Kiedy w moje ręce trafiła czwarta część Paprotek, wiedziałam, że spędzę przy tej lekturze bardzo przyjemne wieczory. Nie myliłam się!

Daisy Bowman to ostatnia z czwórki przyjaciółek, której trzeba znaleźć męża. Z Daisy jest jednak pewien problem – dziewczyna bardziej preferuje spędzanie czasu z nosem w książce niż udział w wieczorkach towarzyskich w celu znalezienia konkurenta do swojej ręki. Jej marzycielska, spokojna natura wprawia jej ojca we wściekłość, w końcu więc pan Bowman informuje swoją córkę, że jeśli w ciągu najbliższych tygodni nie znajdzie sobie narzeczonego, będzie zmuszona poślubić zaufanego pracownika Bowmana. Problem polega jednak na tym, ze Daisy pamięta ów młodzieńca jako niezbyt przystojnego, chłodnego bufona. Jak więc tak delikatna z natury dziewczyna miałaby poślubić praktycznego, oschłego karierowicza? Do akcji w poszukiwanie męża włączają się wszyscy jej najbliżsi. I wtedy Daisy poznaje czarującego mężczyznę, który wywraca jej świat do góry nogami. Jakież jest więc jej zdziwienie, gdy tożsamość obcego wychodzi na jaw! 

Fabuła Wiosny pełnej tajemnic wydaje się oklepana, ale wciągnęłam się w tę opowieść całkowicie. Nie jest co prawda tak dobra, jak trzeci tom serii (Zimowy ślub to geniusz!), ale nie można jej odmówić magii. Wyjątkowo polubiłam Daisy (to taki typ XIX-wiecznego mola książkowego), a i jej amant miał w sobie coś interesującego. Ich perypetie okazały się miłą odskocznią od codzienności, z zapartym tchem śledziłam ich losy i byłam bardzo ciekawa, jaką tajemnicę skrywa główny bohater. Autorka po raz kolejny z typową dla swojej prozy lekkością przedstawia obraz XIX-wiecznej angielskiej prowincji i choć nie da się ukryć, że dosyć luźno podchodzi do ówczesnych konwenansów i etykiety, wciąż są one powodem, dla których los kobiety zależy od dobrego ożenku i jest ograniczany z powodu towarzyskich wymogów. Co do polskiego wydania, nie mogę ścierpieć obrzydliwej wręcz okładki, która w żaden sposób nie nawiązuje do czasów trwania akcji powieści, a i tłumaczenie oryginalnego tytułu (Scandal in Spring) pozostawia wiele do życzenia. Na szczęście treść Wiosny pełnej tajemnic całkowicie mnie usatysfakcjonowała i przyznam, że ciężko mi jest rozstać się z paprotkami – ich historie są pełne pasji i romantyzmu, i jestem pewna, że jeszcze nie raz do nich wrócę. Oby więcej takich romansów historycznych! Dlatego też bardzo szczerze polecam Wam wszystkie książki Lisy Kleypas! 

Tytuł oryginalny: Scandal in Spring 
Seria: Wallflowers #4
Ilość stron: 312
Data polskiego wydania: 21.03.2017
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy
Wydawca: Prószyński i S-ka
Opis wydawcy: KLIK

Każdą książkę z serii można czytać jako osobną opowieść, choć oczywiście poznanie historii bohaterek w powyższej kolejności przyniesie najwięcej satysfakcji i pozwoli zrozumieć wszystkie powiązania pomiędzy bohaterami :)