Menu

30 maja 2013

"Papierowe miasta" John Green

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

"Nastoletni Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód, zachwycającej Margo Roth Spiegelman. Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie, wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła. Chłopak wkrótce odkrywa, że Margo zostawiła pewne wskazówki i że zostawiła je dla niego. Podążając jej urywanym śladem, w miarę zbliżania się do celu Q odkrywa zupełnie inną Margo, niż ta, którą kochał i znał dotychczas."


Quentin i Margo od najmłodszych lat byli przyjaciółmi – do czasu, gdy pewnego dnia, w wyniku niecodziennego i niezbyt przyjemnego zdarzenia, drogi obojga się rozchodzą. Quentin od tamtej pory może adorować swoją sąsiadkę jedynie na odległość. Aż znowu, całkiem niespodziewanie, dawna przyjaciółka ponownie pojawia się w życiu młodzieńca – tym razem wciągając go w wielką przygodę, która zmieni życie wielu osób. Gdy jednak następnego dnia Margo znika, Quentin jest przekonany, że dziewczyna pozostawiła jakieś wskazówki, dzięki którym tylko on będzie mógł do niej dotrzeć. Czy Quentin odnajdzie Margo?  I co tak naprawdę kryje się za zniknięciem dziewczyny? 

Papierowe miasta to moje drugie spotkanie z twórczością Johna Greena i jednocześnie druga jego książka wydana nakładem Bukowego Lasu. Po przeczytaniu cudownych Gwiazd naszych wina uznałam, że po książki Johna mogę sięgać w ciemno, gdyż uwielbiam jego sposób pisania i kreowania bohaterów oraz wydźwięk powieści, które tworzy – za pomocą prostych słów podejmuje nierzadko naprawdę trudne tematy. A zatem czy lektura Papierowych miast okazała się dokładnie tak dobra, jak zakładałam?

Historię poznajemy z punktu widzenia Quentina Jacobsena, ucznia ostatniej klasy szkoły średniej. To dobry i ułożony chłopak, więc i jego opowieść jest poprowadzona dobrze i sensownie – język młodzieńca, jego sposób wyrażania myśli oraz emocje zawarte w narracji tworzą sylwetkę normalnego nastolatka z tzw. „dobrego domu”. Quentin ma jednak pewną słabość, a jest nią dawna przyjaciółka i sąsiadka – Margo Roth Spiegelman. To – obok Q – druga szalenie realistycznie stworzona postać – czytelnik może odczuć niezwykle silne wrażenie, jakby znał Margo ze szkolnych korytarzy, jakby była dziewczyną, która siedziała w ławce obok i jadła śniadanie na tej samej stołówce. A przecież to tylko kropla w morzu świetnie poprowadzonych kreacji bohaterów, bowiem w Papierowych miastach otrzymujemy całą plejadę indywidualnych, pełnych emocji postaci, które wzbogacają powieść Johna Greena i sytuują ją na wyższej półce wśród książek młodzieżowych.

Papierowe miasta dzielą się na trzy części, z czego najbardziej emocjonującą okazała się część ostatnia. Co prawda czytelnik już w prologu zostaje wciągnięty w niecodzienną sytuację, by później wziąć udział w przygodzie Margo i Quentina, jednak gdy dziewczyna znika, akcja się odrobinę uspokaja, wycisza. Mamy wrażenie, że atmosfera z każdą kolejną stroną się zagęszcza, a my zbliżamy się do wielkiego finału, który zaskoczy nie tylko nas, ale i samych bohaterów powieści. Czy mimo to poczułam się zaskoczona i zachwycona tym, jak rozwiązała się zagadka zniknięcia Margo? Niezupełnie – być może dlatego, że akurat tej bohaterki wybitnie nie polubiłam. Margo była samolubna i szalona, a to, jak traktowała bliskich ludzi, napawało mnie momentami niesmakiem. I nawet po przeczytaniu książki i poznaniu finału, wciąż nie umiem wykrzesać z siebie entuzjazmu wobec tej dziewczyny.

Pamiętam, że przy lekturze Gwiazd naszych wina płakałam – autentycznie i szczerze przeżywałam wszystko to, co działo się na kartach powieści, a bohaterów książki pokochałam całym sercem. W Papierowych miastach brakowało mi tego – kotwicy, która trzymałaby mnie blisko bohaterów, która sprawiłaby, że czytałabym o ich perypetiach z zapartym tchem. Nie mogę niczego zarzucić samej książce – jest dobra, bo podejmuje uniwersalne tematy i sprawia, że sami zastanawiamy się nad sobą, ale… no właśnie. Czegoś mi zabrakło.

Podsumowując powiem tak – Papierowe miasta dostają ode mnie dobrą ocenę, bo to dobra książka, w której pojawiają się dobrze wykreowani bohaterowie, a John po raz kolejny dobrze poprowadził historię, zawierając w niej życiową mądrość. W tej opowieści dowiemy się o sile przyjaźni, o potrzebie akceptacji i odnalezienia swojego miejsca na świecie, o zamiłowaniu do wolności i tajemnic, a przede wszystkim poznamy smak młodzieńczej miłości, która każe młodemu bohaterowi rzucić wszystko, by odnaleźć zaginioną przyjaciółkę i ukochaną. Wciąż jednak będzie to tylko ocena dobra, ponieważ na bardzo dobrą zabrakło mi emocji, na które liczyłam – zabrakło łez, szybszego bicia serca, no i bohatera, którego bym pokochała i któremu dopingowałabym do samego końca. Niemniej Papierowe miasta polecam każdemu, kto lubi niebanalne powieści dla młodzieży oraz tym osobom, które miały już styczność z dziełami Greena, bowiem warto sięgać po tak inteligentne książki.  


Ocena 4/6

Original: Paper towns
Wydawca: Bukowy Las
Premiera: 5 czerwca 2013!
Fragment TU

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las :)

A już wkrótce na moim blogu ogłoszę konkurs, w którym będzie można wygrać Papierowe miasta

27 maja 2013

FRAGMENT: "Papierowe miasta" John Green

Papierowe miasta
John Green
Bukowy Las


Nastoletni Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód, zachwycającej Margo Roth Spiegelman. Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie, wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła. Chłopak wkrótce odkrywa, że Margo zostawiła pewne wskazówki i że zostawiła je dla niego. Podążając jej urywanym śladem, w miarę zbliżania się do celu Q odkrywa zupełnie inną Margo, niż ta, którą kochał i znał dotychczas.


FRAGMENT:



(...)

Był piąty maja, ale równie dobrze mógł to być każdy inny dzień. Moje dni nacechowane były przyjemną identycznością. Zawsze to lubiłem: lubiłem rutynę. Lubiłem czuć się znudzony. Nie chciałem tego, ale to lubiłem. A zatem piąty maja mógł być dniem jak każdy inny – aż do chwili tuż przed północą, kiedy Margo Roth Spiegelman otworzyła niezabezpieczone siatką okno mojej sypialni po raz pierwszy, odkąd przed dziewięciu laty kazała mi je zamknąć.

2.
Obróciłem się na dźwięk otwieranego okna i ujrzałem wpatrujące się we mnie niebieskie oczy Margo. Z początku widziałem wyłącznie jej oczy, jednak kiedy mój wzrok przywykł do ciemności, zauważyłem, że Margo ma twarz pomalowaną czarną farbą, a na głowie czarny kaptur.
– Uprawiasz cyberseks?
– Czatuję z Benem Starlingiem.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, zboku.
Roześmiawszy się z zakłopotaniem, podszedłem do okna i uklęknąłem. Moja twarz znajdowała się teraz kilkanaście centymetrów od jej twarzy. Nie miałem pojęcia, dlaczego Margo tu była, pod moim oknem, w tym stroju.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytałem.
Margo i ja nadal byliśmy w koleżeńskich stosunkach, jak sądzę, jednak nie była to komitywa w rodzaju: spotkajmy się w środku nocy z twarzami pomalowanymi czarną farbą. Do tego typu akcji z pewnością miała przyjaciół. Ja zaś nie należałem do ich grona.
– Potrzebny mi twój samochód – wyjaśniła.
– Nie mam samochodu – wyznałem, poruszając tym samym dość drażliwą dla mnie kwestię.
– No to potrzebny mi samochód twojej mamy.
– Masz własny samochód – zauważyłem.
Margo wydęła policzki i westchnęła.
– Zgadza się, ale problem w tym, że rodzice zabrali kluczyki do mojego samochodu i zamknęli je w sejfie, który włożyli pod swoje łóżko, a w ich pokoju śpi Myrna Mountweazel. – To był pies Margo. – A Myrna Mountweazel dostaje cholernego świra, kiedy tylko znajdę się w jej polu widzenia. Jasne, że mogłabym się wślizgnąć do środka, wykraść ten sejf, rozbić go, zabrać kluczyki i odjechać, ale prawda jest taka, że zwyczajnie szkoda zachodu, bo Myrna Mountweazel zacznie szczekać jak opętana, jeśli choćby lekko uchylę drzwi. Więc jak już mówiłam, potrzebny mi
samochód. No i ty musisz prowadzić, bo mam jedenaście spraw do załatwienia dzisiejszej nocy, a co najmniej pięć z nich wymaga kierowcy w pełnej gotowości do ucieczki.
Kiedy przestawałem skupiać wzrok, Margo stawała się samymi oczami, unoszącymi się w eterze. Ale kiedy ponownie koncentrowałem na niej spojrzenie, mogłem rozróżnić kontury twarzy i jeszcze mokrą farbę na skórze. Kości policzkowe Margo tworzyły wraz z brodą trójkątny kształt, a czarne jak smoła wargi układały się w ledwo zauważalny uśmiech.
– Jakieś przestępstwa? – zapytałem.
– Hmm – westchnęła. – Przypomnij mi, czy włamanie z wtargnięciem to przestępstwo.
– Nie – odpowiedziałem stanowczo.
– Nie, to nie jest przestępstwo, pomożesz mi?
– Nie, nie pomogę ci. Nie możesz zwerbować którejś ze swoich służek, żeby cię woziły?
Lacey i/lub Becca zawsze były na każde jej skinienie.
– Ściśle rzecz biorąc, one są częścią problemu – powiedziała Margo.
– Co to za problem?
– Jest jedenaście problemów – odparła nieco zniecierpliwiona.
– Żadnych przestępstw – zaznaczyłem.
– Przysięgam na Boga, że nikt nie będzie ci kazał popełniać przestępstwa.
W tym momencie zapaliły się wszystkie światła wokół domu Margo. Jednym błyskawicznym ruchem wykonała salto przez moje okno i przetoczyła się pod moje łóżko. Kilka sekund później na ganku stanął jej ojciec.
– Margo! – krzyknął. – Widziałem cię!
Spod mojego łóżka dobiegło mnie stłumione „Chryste!”. Margo wyskoczyła spod łóżka, wyprostowała się, podeszła do okna i odkrzyknęła:
– Wyluzuj, tato! Ja tylko usiłuję pogadać trochę z Quentinem. Zawsze mi powtarzasz, jak wspaniały mógłby mieć na mnie wpływ i w ogóle.
– Więc tylko ucinasz sobie pogawędkę z Quentinem?
– Tak.
– To dlaczego masz twarz pomalowaną na czarno?
Margo zawahała się tylko przez moment.
– Tato, odpowiedź na to pytanie wymagałaby wielogodzinnego opisu wcześniejszych wydarzeń, a wiem, że jesteś prawdopodobnie bardzo zmęczony, więc może wróć do…
– Do domu! – zagrzmiał. – W tej chwili!
Margo chwyciła mnie z koszulę, szepcząc mi do ucha: „Za minutę będę z powrotem”, a potem wyszła przez okno.

Gdy tylko wyszła, zabrałem z biurka kluczyki do samochodu. Kluczyki są moje, samochód pechowo nie. Na szesnaste urodziny rodzice wręczyli mi bardzo mały prezent, a ja wiedziałem już w chwili, kiedy mi go dawali, że to kluczyki do samochodu, i niemal się posikałem, bo stale mi powtarzali, że nie stać ich na sprezentowanie mi samochodu. Jednak kiedy wręczali mi to maleńkie, zawinięte w ozdobny papier pudełko, zrozumiałem, że przez cały ten czas mnie zwodzili i że jednak dostanę samochód. Rozerwałem papier i otworzyłem pudełeczko. Rzeczywiście znajdowały się w nim kluczyki. Przy bliższym oglądzie okazało się jednak, że znajdowały się w nim kluczyki do chryslera. Kluczyki do minivana Chryslera. Do tego samego minivana Chryslera, którego właścicielem była moja matka.
– Mój prezent to kluczyki do twojego samochodu? – zapytałem mamę.
– Tom – zwróciła się do taty – mówiłam ci, że będzie sobie robił nadzieje.
– Och, nie zrzucaj winy na mnie – bronił się tata. – Ty po prostu sublimujesz swoją frustrację z powodu moich zarobków.
– Czy ta błyskawiczna analiza nie jest aby odrobinę pasywno-agresywna? – zripostowała mama.
– Czy retoryczne oskarżenia o pasywną agresję nie są w swej naturze pasywno-agresywne? – odparował tata i kontynuowali tę wymianę zdań jeszcze przez dobrą chwilę.
Krótko mówiąc, sytuacja przedstawiała się następująco: miałem dostęp do tego cudu na kółkach, jakim jest najnowszy model minivana Chryslera, wyjąwszy czas, w którym jeździła nim mama. A ponieważ jeździła nim codziennie do pracy, mogłem korzystać z samochodu wyłącznie w weekendy. No, w weekendy i w środku głuchej nocy.
Powrót do mojego okna zajął Margo tylko trochę dłużej niż obiecaną minutę. A mimo to pod jej nieobecność zdążyłem znowu się zawahać.
– Jutro jest szkoła – przypomniałem jej.
– Tak, wiem – odparła Margo. – Jutro jest szkoła i pojutrze też, a rozmyślanie nad tym zbyt długo może doprowadzić dziewczynę do szału. Więc zgoda, jest środek tygodnia. Właśnie dlatego musimy już iść, żeby do rana wrócić.
– No nie wiem.
– Q – powiedziała – Q. Kochanie. Od jak dawna jesteśmy bliskimi przyjaciółmi?
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy sąsiadami.
– Chryste, Q. Czy nie jestem dla ciebie miła? Czy nie nakazuję czeredzie moich pachołków, żeby dobrze cię traktowali w szkole?
– Mhm – odmruknąłem z powątpiewaniem, choć szczerze mówiąc, zawsze podejrzewałem, że to właśnie Margo powstrzymywała Chucka Parsona i jemu podobnych przed znęcaniem się nad nami.
Zamrugała. Nawet powieki pomalowała sobie na czarno.
– Q – ponagliła – musimy iść.

Więc poszedłem. Wyślizgnąłem się oknem i z pochylonymi głowami pobiegliśmy wzdłuż ściany mojego domu, aż dopadliśmy drzwi minivana. Margo szepnęła, żebym nie zamykał drzwi – za dużo hałasu – więc przy otwartych drzwiach wrzuciłem luz i odepchnąłem się stopą od betonu,
pozwalając, by minivan wytoczył się z podjazdu. Powoli przetoczyliśmy się obok kilku domów, zanim włączyłem silnik i światła. Zatrzasnęliśmy drzwi i ruszyłem w niekończące się serpentyny ulic Jefferson Park, którego domy wciąż wyglądały na nowe i plastikowe, niczym wioska z klocków zamieszkana przez dziesiątki tysięcy prawdziwych ludzi.
Margo zaczęła mówić:
– Najgorsze jest to, że tak naprawdę wcale im nie zależy; im się po prostu wydaje, że moje wybryki stawiają ich w złym świetle. Nawet teraz, wiesz, co mi powiedział? Powiedział: „Nie obchodzi mnie, jeśli schrzanisz swoje życie, ale nie ośmieszaj nas przed Jacobsenami – to nasi przyjaciele”. Żałosne. Nawet nie masz pojęcia, jak utrudnili mi wydostanie się z tego cholernego domu. Kojarzysz, jak ci w filmach o ucieczce z więzienia wkładają zwinięte ubrania pod koc, żeby wyglądało, że ktoś tam leży? – Skinąłem głową. – No, a moja mama umieściła w moim pokoju przeklętą elektroniczną nianię, żeby przez całą noc mogła słyszeć, jak oddycham podczas snu. Musiałam więc zapłacić Ruthie pięć dolców, żeby spała w moim pokoju, a zwinięte ubrania włożyłam do łóżka w jej pokoju. – Ruthie to młodsza siostra Margo. – Teraz to pieprzona
mission impossible. Kiedyś mogłam się wymknąć jak normalna amerykańska dziewczyna – zwyczajnie wyjść przez okno i zeskoczyć z dachu. Ale, Boże, teraz to jak życie w faszystowskiej dyktaturze.
– Zamierzasz powiedzieć mi, dokąd jedziemy?
– Dobra, najpierw jedziemy do Publixu. Z powodów, które wyjaśnię później, chcę, żebyś zrobił dla mnie małe zakupy. A potem do Wal-Martu.
– Czyli co, wybieramy się na wielką objazdową wyprawę po wszystkich placówkach handlowych środkowej Florydy? – zapytałem.
– Dziś w nocy, kochanie, będziemy naprawiać wiele złego. A także popsujemy trochę dobrego. Ostatni będą pierwszymi; a pierwsi ostatnimi; pokorni posiądą trochę ziemi. Jednak zanim radykalnie zmienimy oblicze świata, musimy pójść na zakupy.
Wkrótce zajechałem pod Publix i zaparkowałem na niemal całkowicie pustym parkingu.
– Słuchaj – rzuciła – ile masz przy sobie pieniędzy?
– Zero dolarów i zero centów – odparłem. Wyłączywszy zapłon, obróciłem się w jej stronę. Margo wcisnęła rękę do kieszeni obcisłych, ciemnych dżinsów i wyciągnęła kilka studolarowych banknotów.
– Na szczęście dobry Bóg nam pobłogosławił – oznajmiła.
– Co to, u diabła?
– Pieniądze na bat micwę, psia mać. Rodzice nie dali mi dostępu do konta, ale znam ich hasło, bo do wszystkiego używają „myrnamountw3az3l”. To sobie wypłaciłam.
Usiłowałem nie dać po sobie poznać ogarniającego mnie podziwu, lecz ona dostrzegła, jak na nią patrzę, i uśmiechnęła się do mnie znacząco.
– Krótko mówiąc – dodała – to będzie najlepsza noc w twoim życiu.


Przełożyła: Renata Biniek 
Premiera: 5 czerwca 2013!

Jeszcze w tym tygodniu podzielę się z Wami moją opinią na temat książki Johna Greena, a na początku czerwca - konkurs! Zapraszam :)

19 maja 2013

Majowy stosik książkowy & Warszawskie Targi Książki!

Dziś czas na kolejny stosik książkowy i garść zapowiedzi! Nie zabraknie także kilku(nastu) słów o IV Warszawskich Targach Książki, których nie mogłam sobie odmówić ;)

Najpierw stosik, więc voila!


Na pierwszy ogień idą nabytki zakupione przed targami - Dziecioodporna (podobno fajna) i Tylko między nami (w super promocyjnej cenie w Matrasie), dalej mamy zakupy z Targów Książki - Gdy srebrzy się ziemia (jest coś niesamowitego w tym tytule), Wielki Gatsby (z filmową okładką - wygląda super!) i Koniec świata w obrazkach (powieść autora Żony godnej zaufania, musiałam więc kupić!). Następnie dwa prezenty urodzinowe - Siostra od mojej przyjaciółki (można rzec, że jesteśmy jak siostry) oraz Cień wiatru od Isztar - dziękuję!
Na koniec egzemplarze recenzenckie, czyli Wszystko, co piękne, zaczęło się potem, Dom tajemnic i Papierowe miasta - od Bukowego Lasu :)



Plus przywiozłam tony ulotek, katalogów wydawniczych oraz zakładek, które razem ważyły więcej, niż zakupione książki! 

fotki ze stadionu autorstwa Kerach
A teraz opowiem o IV Warszawskich Targach Książki. Przyznam, że w tym roku nie poszalałam zakupowo, co zaskoczyło nie tylko mnie, ale i moich bliskich. Zazwyczaj z takich imprez wychodziłam z co najmniej dziesięcioma nowymi książkami (czasem dochodziło nawet do piętnastu sztuk!). Tym razem przyznam otwarcie - nie znalazłam NICZEGO ciekawego do nabycia. Naprawdę! A nawet wtedy, gdy nad jakimś tytułem dumałam chwilkę, to niektórzy wydawcy raczyli klientów takimi "promocjami", że nie opłacało się w ogóle myśleć o zakupach - większą zniżkę dostanę bezokazyjnie w Matrasie! 

Zacznę jednak od początku: na targi wybrałam się specjalnie już w piątek, gdyż obawiałam się wielkich tłumów w sobotę (co z resztą było dobrym posunięciem, bo sobota okazała się dniem dramatu i współczuję każdemu, kto znalazł się w godzinach popołudniowych w tym rozszalałym tłumie). W zwiedzaniu towarzyszyła mi adminka PB, Kerach, której bardzo dziękuję za wspólną wycieczkę. Na stadion dojechałyśmy pół godziny przed otwarciem (w piątkowy poranek), a już wtedy sporo osób zgromadziło się przy wejściu (najwięcej młodzieży i grup zorganizowanych). Organizacja targów wyglądała na dopracowaną i nie miałam zastrzeżeń do funkcjonowania całego przedsięwzięcia, choć nie ukrywam - Stadion Narodowy nie jest miejscem na takie wydarzenie. Organizowanie targów KSIĄŻKI w takiej lokacji odbiera imprezie klimatu. Stanowczo milej wspominam zeszłoroczne targi w Pałacu Kultury i Nauki. Z drugiej strony muszę przyznać, że zorganizowanie eventu takiego kalibru na nowiutkim stadionie niewątpliwie zadziałało frekwentotwórczo. Jak to się jednak przełoży na sprzedaż i zadowolenie wystawców - zobaczymy. 

Podczas targów miałam również okazję usłyszeć pewną mądrość z ust jednego wydawnictwa - okoliczności pominę, istotne natomiast będzie to, że - UWAGA! - blogerzy powinni pisać OBIEKTYWNE recenzje. Serio? No ale cóż, drodzy Wydawcy - bloger to ktoś, kto pisze o książkach z pasji i kto zawsze, ale to ZAWSZE będzie pisał SUBIEKTYWNIE o tym, co mu się podobało, a co nie. I nikt nie wciśnie mi kitu, że blogerzy piszą obiektywnie, choć na pewno wielu uważa inaczej. Pitu pitu! Oczywiście przyznaję, że sama staram się być obiektywna na tyle, na ile potrafię, bo wiem, że nierzadko to, co mnie się nie spodobało, innym może przypaść do gustu - wszak dla każdego co innego. Niemniej o ostatecznej ocenie lektury zawsze będą decydowały nasze subiektywne odczucia. Jeśli jednak wydawca ma z tym problem i nie akceptuje faktu, iż ktoś może napisać coś złego o jego książce, to od razu powinien zrezygnować z wysyłania swoich publikacji do blogerów. No chyba, że mówimy o recenzjach sponsorowanych, bo takowe ostatnio są bardzo w modzie... Inna warta przytoczenia sytuacja nastąpiła dosłownie kilkanaście stoisk dalej, kiedy na pytanie o pewien tytuł znanej młodzieżowej serii, trzy stojące na stoisku panienki nie bardzo wiedziały, jak streścić nam opis książki. Przez chwilę zaczęłam się obawiać, że wiem o tej publikacji więcej, niż pracownice wydawnictwa! Swoją drogą to wrażenie dopada mnie szalenie często w księgarni, kiedy pytam o jakiś tytuł albo autora i księgarz nie ma pojęcia, o czym mówię. Ale to dyskusja na inną okazję.

Podsumowując: do Warszawskich Targów Książki byłam nastawiona szalenie optymistycznie, bowiem naprawdę lubię takie imprezy - można spotkać fajnych ludzi, poznać ulubionych autorów i poprosić o autograf oraz kupić coś po okazyjnej cenie. Tegoroczna edycja jednak wypadła podejrzanie średnio - zero klimatu, wystawcy momentami nachalni (ależ to właśnie TEN tytuł jest TAK ZAJEBISTY, że MUSIMY go kupić, bo inaczej kaplica!), albo nieogarnięci. W dodatku zero możliwości kupowania niektórych tytułów przedpremierowo, brakowało fajnych promocji i wyprzedaży. Szczerze mówiąc na targach w Łodzi naliczyłabym więcej atrakcji. Kiedy jednak zapytać o powód takich braków, odpowiedź wydaje się prosta - wystawienie się na targach w stolicy jest szalenie drogie i zazwyczaj poniesione koszty się nie zwracają, zatem każdy oszczędza na czym się da. Rozumiem i współczuję, bo bycie wydawcą w Polsce to bardziej wolontariat niż praca zarobkowa, ale... no właśnie. Skoro klient chce coś kupić a tego nie dostanie, to nie dziwota, że utargów nie ma i książki "nie idą". 

Natomiast muszę zauważyć,  że do niektórych miejsc miło było wrócić i zamienić kilka słów z wystawcami - tu podziękowania za profesjonalizm i uprzejmość dla Rebisu, Małej Kurki, Prószyńskiego oraz Naszej Księgarni. Z takimi firmami praca to sama przyjemność i dla takich ludzi warto na targach po prostu być! :)

To chyba tyle. A Wy byliście? Jak wrażenia? Podobało się? :)


Na koniec jeszcze garść zapowiedzi ;) 


29 maja 2013
Wojna Lotosowa: Tancerze Burzy
Jay Kristoff
Buchmann

Wzruszająca i tragiczna opowieść o przyjaźni, miłości, wierności i zdradzie wciąga w strumień fantastycznych obrazów i oszałamiających barw, choć pozostawia też na języku gorzki posmak lotosowego dymu. Pierwsza część trylogii Wojna lotosowa wprowadza czytelników w świat wysp Shima, które, rządzone przez okrutnego szoguna, są na granicy przetrwania: toksyczny przemysł wyniszcza państwo, a władca dba wyłącznie o własne interesy. Tajemnicza, wszechmocna Gildia surowo każe każdego, kogo podejrzewa o Nieczystość. W tym świecie zaawansowana technologia przeplata się z japońską mitologią. W tych niespokojnych czasach szogun wydaje polecenie wyrok: wysyła Yukiko i jej ojca po gryfa – gatunek istniejący już tylko w legendach – co od początku jawi się jako zadanie niemożliwe do wykonania. Życie ojca i córki wisi na włosku, bo, jak wszyscy doskonale wiedzą, szogunowi się nie odmawia. Jednak misja okazuje się daleko bardziej niebezpieczna, niż niemożliwa.


5 czerwca 2013
Papierowe miasta
John Green
Bukowy Las

Nastoletni Quentin Jacobsen spędza czas na adorowaniu z oddali żądnej przygód, zachwycającej Margo Roth Spiegelman. Więc kiedy pewnej nocy niegrzeczna Margo uchyla okno i, zakamuflowana jak ninja, wkracza na powrót w jego życie, wzywając go do udziału w tajemniczej i misternie zaplanowanej przez siebie kampanii odwetowej, Quentin oczywiście podąża za dziewczyną. Gdy ich całonocna wyprawa dobiega końca i nastaje nowy dzień, Quentin przychodzi do szkoły i dowiaduje się, że zagadkowa Margo w tajemniczych okolicznościach zniknęła. Chłopak wkrótce odkrywa, że Margo zostawiła pewne wskazówki i że zostawiła je dla niego. Podążając jej urywanym śladem, w miarę zbliżania się do celu Q odkrywa zupełnie inną Margo, niż ta, którą kochał i znał dotychczas.

12 czerwca 2013
Złoty Most
Eva Voller
Egmont

Współczesna dziewczyna. Przystojny młodzieniec. Pełen przepychu Paryż. Intryga na szczytach władzy. Historia poza czasem. Odkąd Anna dołączyła do tajnego grona podróżników w czasie, przygoda goni przygodę. Jednak w samym środku egzaminów maturalnych do dziewczyny docierają straszne wieści – jej ukochany Sebastiano zaginął w Paryżu w czasach kardynała Richelieu. Anna natychmiast udaje się w pełną niebezpieczeństw podróż i rzeczywiście znajduje Sebastiana w Paryżu. Ale to nie koniec problemów, chłopak bowiem jest muszkieterem kardynała i nie ma pojęcia, kim jest Anna. Czy uda się przywrócić mu pamięć? Złoty most, kolejny po Magicznej gondoli tom przygód Anny i Sebastiana zabiera czytelników w podróż do siedemnastowiecznego Paryża. Miłość i przygoda, intrygi i romanse przykuwają uwagę i sprawiają, że książkę czyta się jednym tchem.

19 czerwca 2013
Cień i Kość
Leigh Bardugo
Papierowy Księżyc

Ravka, niegdyś potężna i dumna, jest dziś otoczona przez wrogów i rozdarta przez Fałdę Cienia: pasmo nieprzeniknionej ciemności, w której czają się przerażające potwory. Niespodziewanie pojawia się nadzieja: samotna, młodziutka uciekinierka jest kimś więcej, niż się wydaje…
Alina Starkow nigdy w niczym nie była dobra. Kiedy jednak pułk, z którym podróżuje przez Fałdę, zostaje zaatakowany, a jej najlepszy przyjaciel Mal odnosi ciężkie rany, Alina musi coś zrobić. Odkrywa w sobie uśpioną moc, która ratuje Malowi życie – moc, która może też okazać się kluczem do wyzwolenia wyniszczonego przez wojnę kraju.
Potęga ma jednak swoją cenę.
Przemocą oderwana od wszystkiego, co jej znane, Alina trafia na dwór królewski, aby uczyć się na Griszę, członkinię władającej magią elity pod wodzą tajemniczego Darklinga.
W tym pełnym przepychu świecie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Podczas gdy światu grozi ciemność, a całe królestwo liczy na nieujarzmioną i nieprzewidywalną moc Aliny, dziewczyna będzie musiała się zmierzyć z sekretami Griszów… i własnego serca.

Nie wiem jak Wy, ale ja muszę przeczytać je wszystkie *__*

14 maja 2013

"Anna i pocałunek w Paryżu" Stephanie Perkins

„Każda siedemnastolatka byłaby wniebowzięta, gdyby ojciec postanowił wysłać ją na rok do Paryża. Ale Anna jest szczęśliwa w Atlancie – ma fajne liceum, najlepszą przyjaciółkę i chłopaka… no prawie. Więc nie skacze do góry z zachwytu. Paryż wcale jej się nie podoba – dopóki w nowej szkole nie pozna Etienne’a. Etienne jest superparyski, megaprzystojny i ma wszystko – niestety, z dziewczyną włącznie. Ale przecież w Paryżu każde marzenie może się spełnić. Czy najbardziej romantyczny rok w najbardziej romantycznym mieście świata zakończy się tak wyczekiwanym przez Annę najbardziej romantycznym pocałunkiem?”

Anna Oliphant jest zwyczajną, amerykańską uczennicą, która lubi swoją szkołę, ma oddaną, najlepszą przyjaciółkę i fajnego chłopaka na oku. Aż pewnego dnia jej ojciec – wzięty pisarz dramatów obyczajowych – postanawia sprezentować swojej córce rok nauki w najbardziej romantycznym mieście Europy – w Paryżu. Anna jest przeciwna tej decyzji, ale wie, że z ojcem nie wygra – zrezygnowana wyjeżdża więc do Francji. A tam poznaje nowych ludzi i nowe, niezwykłe miejsca. Lecz dopiero spotkanie z superprzystojnym Etiennem St. Clairem odmieni jej uczucia nie tylko względem Paryża…

Niejedna dziewczyna marzy o wyjeździe do Paryża – stolicy sztuki i miasta zakochanych. Jako nastolatka miałam przyjemność zobaczyć to miasto na własne oczy i zwiedzić wiele urokliwych zakątków, o których mówi się z nostalgią i rozmarzeniem. Bo Paryż ma w sobie coś naprawdę magicznego. Kiedy więc sięgnęłam po Annę i pocałunek w Paryżu, miałam nadzieję, że powieść pozwoli mi przenieść się do miejsc, które kiedyś widziałam – że poczuję klimat Dzielnicy Łacińskiej i zapach świeżo parzonej kawy. Niestety nie wszystko okazało się tak piękne, jak obiecywał opis książki.

Historia przedstawiona została z punktu widzenia głównej bohaterki, co wiąże się też ze stylem i prostotą języka. Akcja powieści rozwija się powoli – początek obfituje tak naprawdę przede wszystkim w przemyślenia i zażalenia Anny, która nie potrafi pogodzić się z koniecznością wyjazdu do Francji. Później zostajemy wciągnięci w codzienność z życia internatu paryskiej szkoły i możemy – nierzadko z politowaniem – obserwować perypetie naszej amerykańskiej nastolatki, która nie umie odnaleźć się w nowym miejscu i która na każdym kroku podkreśla swoje niezadowolenie. Z jednej strony było to bardzo irytujące – Anna to typ bohaterki, której chyba nie jestem w stanie polubić. Z drugiej strony jej zachowanie dodawało realizmu – to jedna z tych dziewczyn, która dotychczas miała swój własny świat, a jej życie płynęło w konkretnym kierunku i rytmie. Można powiedzieć, że to typ trochę rozpieszczonej panienki, którą nagle rodzice wrzucają na głęboką wodę – wbrew pozorom Anna musi poradzić sobie w nowym miejscu, nie znając ani języka francuskiego, ani Francuzów. Czasami więc można przymknąć oko na humory bohaterki, bo w niektórych momentach są one zrozumiałe.


Cała recenzja na:


Original: Anna and the French Kiss
Wydawca: Amber
Data wydania: 5.03.2013
Ilość stron: 368

Za książkę dziękuję ParanormalBookS :)

08 maja 2013

"Królestwo łabędzi" Zoë Marriott

„Aleksandra i jej bracia wiodą beztroskie życie na królewskim dworze swojego ojca. Jednak rodzinna sielanka pryska nagle, gdy królowa ginie z łap okrutnej bestii, a król powtórnie się żeni – z kobietą, która nienawidzi pasierbów. Po nieudanej próbie odkrycia mrocznych tajemnic macochy Aleksandra zostaje wywieziona do ponurej krainy Midland, jej bracia zaś wygnani z Królestwa. Aby odmienić zły los i odzyskać braci, Aleksandra musi odnaleźć w sobie niezwykłą moc, którą czerpie z sił przyrody. Pomocny okaże się także tajemniczy książę Gabriel, z którym dziewczynę połączy gorące uczucie.”


Aleksandra ma wszystko – trzech kochających braci, wspaniałych rodziców i w dodatku jest księżniczką z magicznymi zdolnościami, którą czeka cudowna przyszłość. Aż do czasu, gdy jej matka zostaje zaatakowana przez krwiożerczą bestię, a król Farlandu załamuje się po śmierci ukochanej małżonki.  Następnie w życiu rodziny Aleksandry pojawia się tajemnicza kobieta – piękna, młoda i emanująca niezwykłą mocą. Aleksandra wie, że nie należy jej ufać, lecz ojciec dziewczyny jest nieznajomą całkowicie zauroczony i postanawia ją poślubić. Wkrótce w wyniku niefortunnych wydarzeń młoda księżniczka zostaje wysłana do dalekiej rodziny, a jej bracia wygnani z domu – król wyrzeka się swoich synów. Nad Królestwem zbierają się czarne chmury i tylko Aleksandra może ocalić rodzinny dom i poddanych, którzy niegdyś tak bardzo ukochali jej matkę...

Królestwo łabędzi to moja druga przygoda z twórczością Zoë Marriott i jednocześnie druga jej powieść wydana nakładem Literackiego Egmontu. Zakochana w Cieniach na Księżycu tej autorki, z rozkoszą sięgnęłam po nowe dzieło Zoë, zachwycona opisem i oprawą. Byłam przekonana, iż baśniowy, magiczny klimat powieści pozwoli mi znów poczuć się małą dziewczynką, dla której w dzieciństwie baśnie były źródłem wielu radości. Czy Królestwo łabędzi okazało się godne uwagi?

Opowieść poprowadzona została z punktu widzenia Aleksandry w narracji pierwszoosobowej. Język jest prosty, naznaczony pewną delikatnością, która cechuje główną bohaterkę. Stosunkowo niewielka objętość książki zdradza, że będzie to lektura na jeden wieczór. Akcja jest dosyć leniwa – wszystko ma swój rytm, opowieść rozwija się powoli, odrobinę podnosząc napięcie w końcowej części historii. Z drugiej strony warto zauważyć, iż sam punkt kulminacyjny nie jest specjalnie zaskakujący ani tym bardziej przerażający – jakby lekkość i wyważony styl wkradł się nawet tam, gdzie odrobina gwałtowności i ekspresji byłaby po prostu wskazana.  

Sam motyw łabędzi oraz sposób, w jaki autorka konstruuje opowieść, ewidentnie nawiązuje do baśni Dzikie łabędzie Hansa Christiana Andersena. Bo takie w sumie jest Królestwo łabędzi – to współcześnie napisana baśń dla młodych odbiorców, którzy lubią magię i tajemnicę, a jednocześnie nie wymagają zapierającej dech fabuły, pełnej szalonych pogoni i intryg. W zamian pojawia się magia, a nawet bardzo dużo magii – zielonej, czerpanej z przyrody. To ubogaca opowieść i nadaje jej pewnej oryginalności – widzimy, jak wiele znaczy kontakt z naturą i jak bardzo istotne okazują się zdolności Aleksandry w jej drodze do ocalenia rodziny.

Królestwo łabędzi to przyjemna, choć całkowicie niewymagająca lektura w sam raz na jeden wieczór. To książka, którą możemy podarować młodszej siostrze spragnionej romantycznych uniesień. Zoë postawiła na prostotę i jedną istotną myśl – podkreśliła, jak ważna jest miłość w rodzinie i jak wiele można poświęcić dla swoich bliskich. Uważam, iż z samym przearanżowaniem baśni o Dzikich łabędziach poradziła sobie dobrze. To jedna z tych książek, która mimo minusów będzie się wyróżniała na rynku wydawniczym właśnie swoim wydźwiękiem delikatnością i lekkością, które sprawiają, że przez dzieło Zoë się po prostu płynie. I choć muszę przyznać, iż lektura Cieni na Księżycu była w moim odczuciu bardziej emocjonująca (przez to Królestwo wypada słabiej), to jednak czas z Aleksandrą spędziłam przyjemnie, więc polecam tę lekturę wszystkim romantycznym duszyczkom, dając ocenę 4/6

Original: The Swan Kingdom
Wydawca: Literacki Egmont
Data wydania: 6.03.2013 
Ilość stron: 260
Za lekturę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Egmont :)