Zapraszam Was na kolejny, tym razem jedenasty wpis w ramach mojego autorskiego cyklu. „Niezrecenzowane” to przemyślenia na temat książek lub filmów, których nie jestem w stanie zrecenzować w tradycyjny sposób. To luźne notki nie tylko o tych dziełach, na które szkoda strzępić języka (tudzież klawiatury), ale także o dziełach, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie umiem napisać na ich temat sensownej, pełnej recenzji. Mam nadzieję, że taka forma dzielenia się wrażeniami z lektury lub seansu filmowego przypadnie Wam do gustu ;)
Odcinek 11
Żony i córki / Północ i Południe
Elizabeth Gaskell
Tym razem na tapetę trafiają aż dwa tytuły, oba od Elizabeth Gaskell. Mowa o Żonach i córkach oraz Północ i Południe. Obie książki dostałam jakiś czas temu do recenzji, lecz nie mogłam się zebrać w sobie, by ubrać w słowa moje odczucia po lekturze. Wciąż nie do końca wiem, jak sensownie opowiedzieć Wam o moich przemyśleniach. Spróbujmy więc nieco luźniejszej formy :)
Niestety nie mogę powiedzieć, że Żony i córki mi się podobały. Wykreowane przez autorkę postaci okazały się mało charakterne. Główna bohaterka Żon i córek, Molly Gibson, wręcz męczyła mnie swoją osobowością. Owszem, Gaskell świetnie przedstawia ówczesne społeczeństwo, zarysowuje dosyć dobrze różnice między kobietami i mężczyznami, mówi o dylematach, z jakimi muszą się zmagać młode damy, o wymaganiach oraz oczekiwaniach innych. A jednak daleko jej do ukochanych przeze mnie sióstr Bronte czy Jane Austen. I choć kocham literaturę XIX-wieczną, dzieła Gaskell do mnie po prostu nie przemawiają. Autorka wyraźnie próbowała dorównać swojej przyjaciółce, Charlotte Bronte, niestety bez powodzenia. Może dlatego sięgając po Północ i Południe, miałam ogromne nadzieje, że będzie lepiej. Cóż, mój błąd, że najpierw poznałam wersję serialową. Filmowe kreacje Margaret i Johna Thorntona na pewno można uznać za wyraziste, twarde, pełne pasji i oryginalne, poza tym Margaret była niezależna i nie poddawała się konwenansom, przynajmniej na tyle, na ile było to wtedy możliwe. Książkowa wersja Margaret jest... mniej zajmująca, brakuje w niej emocji. Thornton również nie potrafił wzbudzić we mnie takich uczuć, na jakie byłam gotowa. Sam motyw wymyślonego miasteczka przemysłowego na północy Anglii (mówi się, że Milton to dzisiejszy Manchester) oraz problemy, z jakimi zmagała się ówczesna klasa robotnicza były wciągające i pokazywały zupełnie inny, niż znany nam z wielu powieści, obraz XIX-wiecznej Anglii. Nie da się jednak nie zauważyć, że autorka bardzo chciała swoją powieścią dorównać Jane Eyre. Ciekawostką będzie fakt, że chciała nawet wydać książkę tytułując ją imieniem głównej bohaterki (zupełnie jak to zrobiła Charlotte Bronte), ale wydawca się na to nie zgodził! Nie chciałabym w tym momencie mówić, że Gaskell nie była oryginalna, czy była gorsza od Charlotte. Była inna. I akurat nie do końca mnie przekonała swoją prozą.
Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Kocham literaturę angielską XIX wieku. Ale chyba nie każdy tytuł jest dla mnie, nie każdy wywołuje we mnie silne emocje. Choć Północ i Południe czytało mi się naprawdę dobrze i doceniam walory językowe oraz tematykę, jaką podjęła autorka w swoim dziele, nie czułam więzi z bohaterami. Nie poczułam tego, co czułam podczas oglądania adaptacji. I nie sądzę, bym kiedyś wróciła do tej lektury. Co do Żon i córek, problem jest bardziej złożony. Przedstawienie tamtejszych problemów społecznych było interesującym elementem powieści, ale nie wystarczyło, bym o książce miała rozmyślać długo po zakończonej lekturze. Nawet fakt, że powieść nie została dokończona przez autorkę z powodu jej nagłej śmierci, niewiele zmieniło w moim odbiorze książki. Nie po drodze mi z prozą Elizabeth Gaskell. Pozostanę przy innych twórcach z tamtego okresu.
Choć nie sądzę, by było komuś dane zakupić wydania obu powieści w serii Angielski ogród (gdyż zwyczajnie została wyprzedana), polecam najnowsze wydania tych książek, które można dostać na stronie Świata Książki - w pięknych, ekskluzywnych, jedwabnych oprawach, które cudownie prezentują się na półce. Link poniżej: