Menu

11 września 2017

CYKL Niezrecenzowane: „Uciekająca narzeczona” Denise Hunter

Czas na kolejny, tym razem dziesiąty wpis w ramach mojego autorskiego cyklu. „Niezrecenzowane” to przemyślenia na temat książek lub filmów, których nie jestem w stanie zrecenzować w tradycyjny sposób. To luźne notki nie tylko o tych dziełach, na które szkoda strzępić języka (tudzież klawiatury), ale także o dziełach, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie umiem napisać na ich temat sensownej, pełnej recenzji. Mam nadzieję, że taka forma dzielenia się wrażeniami z lektury lub seansu filmowego przypadnie Wam do gustu ;)

Odcinek 10
Uciekająca narzeczona
Denise Hunter

Podobno negatywne opinie czyta się najlepiej. I najlepiej je się też pisze, bo można się „wyżyć”. Nie jestem entuzjastką oceniania książek zbyt surowo. Przyznam otwarcie – nie lubię pisać negatywnych opinii i bardzo rzadko to robię. Bo każda książka ma szansę się podobać – to, co mnie nie przypadło do gustu, dla kogoś innego może być objawieniem. Dlatego też w każdej lekturze staram się odnajdywać plusy. Jakiekolwiek. I tu także je odnajduję! Bo widzicie, Uciekająca narzeczona to powieść lekka. Niewymagająca. Ma w sobie pewną dozę ciepła, przez co czyta się ją szybko. To miła historyjka. Milusia jak puchaty króliczek. I niestety równie jak ów króliczek bezmyślna. Już pomijam fakt, że bohaterowie co chwila się modlą (wszak oryginalnie książka została wydana przez zespół Literatury Chrześcijańskiej w HarperCollins). Przede wszystkim brakuje konsekwencji w kreowaniu wydarzeń. Podczas lektury wielokrotnie miałam ważenie, że autorka zapomniała, o czym pisała pięć minut wcześniej. Czasem się zastanawiałam, czy wciąż jesteśmy przy tej samej scenie! Podam Wam przykład – mamy sytuację, w której bohaterowie przebywają w domu, bohaterka szykuje kolację, on ma w planie zjeść ją u siebie, kieruje się ku schodom, rozmawiają po drodze, on się na coś zgadza, ona chce go uściskać w podzięce i nagle okazuje się, że dzieli ich bar. WTF? Inna sytuacja – jest wieczór, bohaterka przesiedziała dużo czasu w barze (główny bohater jest właścicielem przybytku), po czym po zamknięciu baru idzie... na pocztę. Czy w małych amerykańskich miasteczkach poczty otwarte są późnymi wieczorami? Bo mamy lato, a na zewnątrz się już ściemnia, więc musi być naprawdę późno, czyż nie? Mam wrażenie, że albo ja się gdzieś pogubiłam, albo autorka nie wykreowała tych momentów wystarczająco realistycznie. A może zawiodło tłumaczenie? Jedziemy dalej – kreacja bohaterów. Mogłabym się zabujać w Zacu, serio. Facet jak z bajki. A jednak nic. Zero. Czarna dziura. Bo ten koleś jest jak kłoda. Lucy w sumie też mało wyrazista. Wygląda to ciut tak, jakby autorka chciała stworzyć bohaterów idealnych do polubienia, tylko zapomniała tchnąć w nich życie. Są… bez smaku. Bez polotu. A szkoda, bo liczyłam na wielkie emocje. A czym się emocjonować, skoro czytam książkę o dwóch kłodach? No bez jaj! Ale podkreślam – to lekka lektura, niezobowiązująca, mało wymagająca, trochę naiwna, a przy tym czerpiąca ze znanych motywów z komedii romantycznych, przez co ma prawo się spodobać. Ja akurat nie jestem w gronie fanów, bo ani nie czytuję literatury chrześcijańskiej (sorry!), ani nie przepadam za dorosłymi bohaterami, dla których szczytem frywolności jest całowanie się na kanapie. Ale ciii, żadna namiętność ani pożądanie nie może się pojawić, nawet w najskrytszej myśli głównego bohatera, wszak to LITERATURA CHRZEŚCIJAŃSKA. Tak, gdyby ktoś zapomniał, mamy już XXI wiek! Dlatego mówię otwarcie – moje pierwsze spotkanie z twórczością Denise Hunter okazało się niespecjalnie udane. Powiem więcej – pierwszy raz od naprawdę dawna żałuję pieniędzy wydanych na książkę. Chyba więc inne jej dzieła sobie odpuszczę ;) A Wy – jeśli nadal chcecie zapoznać się z dziełami Denise – robicie to na własną odpowiedzialność :D

3 komentarze:

  1. Mi ta chrześcijańskość wyjątkowo nie przeszkadzała. Wyjątkowo, bo nie lubię tego typu wątków w literaturze. Spodobała mi się z kolei lekkość i cała cukrowa otoczka, bo właśnie na coś takiego miałam ochotę w momencie kiedy książka trafiła w moje ręce. Pomijając "Tajemnice Bostonu", które musisz przeczytać, wystrzegaj się większości książek tego wydawnictwa. Od niedawna wydają tylko takie właśnie chrześcijańskie książki. W jednych jest to bardziej dostrzegalne w innych mniej, ale jeśli irytują Cię podobne wątki nie ma sensu się nimi dręczyć ;-P
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, ja nie mam nic przeciwko modlącym się bohaterom czy wątkom typowo religijnym, ale w połączeniu z drętwymi bohaterami tu mi te elementy nie grały. Czytałam już wcześniej takie takie trochę chrześcijańskie książki i nie zwracałam na to tak uwagi, może były lepiej napisane, nie pamiętam xD W każdym razie w wykonaniu Hunter mnie to denerwowało. Podobnie jak ta powściągliwość bohaterów, zero jakiejkolwiek namiętności!
      Tajemnic Bostonu nie znam. Zapisuję tytuł :) Dzięki za polecenie ;)

      Usuń
  2. Jeśli ta książka jest podobna do dwóch innych, które czytałam (jedna autorki, druga jej psiapsióły), to nie tknę jej nawet dwumetrowym kijem :P. Nachalnie wpychana niemal co trzecią stronę religijność zabija całą przyjemność z lektury, nie znoszę takiego wpychania ideologii do gardła (niezależnie od tego jaka to ideologia, acz fakt, "wartości chrześcijańskie" drażnią mnie jakoś wyjątkowo). Wszyscy są pobożni, co do jednego, wszyscy się bez przerwy modlą, wszyscy są świętsi od papieża, cytują biblię, żyją w zgodzie z biblią i nawet jak ktoś był niewierzący albo wierzył z słabo, to wierzy już bardzo i ma wyrzut na sumieniu z powodu przeszłości. Nie przeszkadzałoby mi delikatnie promowanie wartości chrześcijańskich czy jeden lub kilkoro mocno wierzących bohaterów, daje to pole do ciekawych dialogów czy konfliktów... ale wszyscy, bez przerwy, i podkreślanie tego dosłownie co drugą stronę...? RZYG.
    A szkoda, bo akurat to co ja czytałam było jednym z lepszych romansów pod kątem prowadzenia wątków "pobocznych" - sensacyjno-kryminalnych, bardzo fajnie opisano traumę i lęki spowodowane dramatyczną przeszłością, akcja jest opisana często wartko i wciągająco, wszystko rozwija się wiarygodnie i interesująco... ale oczywiście nawet w momentach mega napięcia ktoś musi jebnąć cytatem z biblii :V.

    OdpowiedzUsuń

Ten blog tworzę dla Was i każdy Wasz komentarz to dla mnie motywacja do dalszego pisania. Dziękuję, że jesteście tu ze mną! :)