Zapraszam Was na kolejny, tym razem dziewiąty wpis w ramach mojego autorskiego cyklu. „Niezrecenzowane” to przemyślenia na temat książek lub filmów, których nie jestem w stanie zrecenzować w tradycyjny sposób. To luźne notki nie tylko o tych dziełach, na które szkoda strzępić języka (tudzież klawiatury), ale także o dziełach, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie umiem napisać na ich temat sensownej, pełnej recenzji. Mam nadzieję, że taka forma dzielenia się wrażeniami z lektury lub seansu filmowego przypadnie Wam do gustu ;)
Odcinek 9
Jeden dzień z panem Julesem
Diane Broeckhoven
„Poranek zaczyna się niewinnie, od zapachu kawy, który jak zwykle towarzyszy Alice w drodze z sypialni do kuchni. Dopiero tam odkrywa, że nagle została wdową. Aby móc w spokoju pożegnać się z mężem, ukrywa fakt jego śmierci. Pragnie spędzić z nim jeszcze jeden dzień, by podzielić się wszystkimi niewypowiedzianymi myślami i uczuciami, które kryła w sobie przez długie lata. W tym niezwykłym dniu towarzyszy jej autystyczny chłopiec, dla którego śmierć Pana Julesa oznacza nagły koniec codziennych, nadających rytm jego dobie rozgrywek szachowych. Jeden dzień z Panem Julesem to ciepła, poetycka i poruszająca opowieść o stracie, przemijaniu, ale także o miłości i nadziei.”
Dostałam tę króciutką książeczkę na targach książki – nie pamiętam nawet, których. Ktoś mi jakiś czas później powiedział, że to niezwykle wzruszająca historia, bardzo smutna i zmuszająca do refleksji. Pomyślałam więc, że chyba warto dać tej opowieści szansę – lektura przeleżała w moich zbiorach dobre dwa, może trzy lata, nim zdecydowałam się po nią sięgnąć. I wiecie co? Totalna klapa! Masakra! Męczyłam te 70 stron, jakby to była wielka cegła. Zastanawiałam się, czy sobie tej historii zwyczajnie nie odpuścić, ale cały czas liczyłam na to, że finał będzie zaskakujący, że w końcu doświadczę tych emocji, o których słyszałam. Nic z tego! Opowieść się skończyła, a ja miałam ochotę podrzeć tę książkę na drobne kawałeczki. Strata czasu. Czemu? Głównymi bohaterami jest starsze małżeństwo. Pewnego dnia Alice odkrywa, że jej mąż, tytułowy Jules, umarł nad ranem na kanapie. Kobieta postanawia jednak ukryć ten fakt przed światem, by móc spędzić ze swoim mężem jeszcze jeden normalny dzień. To ma być dzień jej oczyszczenia – powie mu o wszystkim, co ją gryzło przez te lata, a jednocześnie przygotuje się na zmiany, jakie teraz nastąpią w jej poukładanym życiu. W sumie fabuła naprawdę obiecywała morze łez i wzruszeń, ale otrzymałam tylko niekończącą się nudę. Bohaterka nie była autentyczna, zachowywała się naprawdę dziwnie, brakowało mi w jej chłodnej narracji głębszych uczuć, jakiejś iskry. Jako człowiek nie wywołała również we mnie żadnych ciepłych uczuć, co dodatkowo utrudniało wczucie się w opowieść. Historie takie jak ta muszą być bardzo wzruszające – o to przecież chodzi, o pożegnanie, oczyszczenie, przemyślenia. Niestety nie w tej książce. Poza poprawnym językiem nie odnajduję w Jednym dniu z panem Julesem niczego wartego uwagi. Odradzam.
Szkoda, że tak kiepsko trafiłaś i zmarnowałaś czas na słabą książkę. :/ Nie dziwię się, że nie masz ochoty pisać o niej nic więcej! A swoją drogą podoba mi się, że wprost piszesz, że coś jest złe - mam wrażenie, że krytyki jest za mało w obecnych recenzjach.
OdpowiedzUsuńCzyli trzymać się jak najdalej ;)
OdpowiedzUsuńRaczej po nią nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńMoże ten darczyńca sobie zażartował? :) Albo widział drugie dno, którego nie ma? Szkoda, że się tak rozczarowałaś, nie słyszałam nawet o tej książce. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAle mi się skojarzył tytuł z "Panią Noc" :D Tam na jednego z głównych bohaterów mówią w skrócie Jules XD
OdpowiedzUsuńO nie, szkoda mi czasu na takie książki.
OdpowiedzUsuńOjej szkoda czasu na takie książki
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę o tej książce. Ma ładną okładkę, ale skoro wyzwala takie rozczarowanie to raczej się na nią nie skuszę.
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że była krótka :)
OdpowiedzUsuń