29 sierpnia 2015

Filcowe horkruksy

Długo zabierałam się za tę notkę, oj długo ;) Bardzo chciałam ją napisać w trakcie szycia nowej zabawki, aby pokazać Wam, jak wyglądają filcanki w procesie tworzenia. Ale w sumie co to za filozofia – trochę filcu odpowiednio wyciętego, nitka, igła i… odrobina cierpliwości! 


Pierwszą filcankę stworzyłam jakieś półtora roku temu jako prezent. Filcanka przybrała (nieprzypadkowo) kształt niebieskiego kota. Wierzcie mi, radość, kiedy zabawka została ukończona, była nie do opisania. Potem jednak długo nie myślałam o filcankach i dopiero na początku tego roku wpadłam na pomysł, aby uszyć maskotkę w prezencie urodzinowym dla Dzosefinn. I uszyłam liska. Później stworzyłam dla mojego dwuletniego siostrzeńca pomarańczowego, pociesznego dinozaura. Podobał się! ;) Aż wreszcie, dwa miesiące temu, uszyłam jeszcze jedną maskotkę – niebieskiego dinozaura. Także od serca, w prezencie.


Bo wiecie, ja nie umiem takich filcanek tworzyć na zamówienie. To trochę jak z bombkami decoupage, którymi obdarowałam przyjaciół i rodzinę w ostatnie święta. Ja po prostu tworzę coś z myślą o konkretnej osobie, wkładam w to tak jakby kawałek własnej duszy. To takie moje własne, małe horkruksy. Dlatego nawet jeśli ktoś mnie poprosi o stworzenie czegoś dla innej osoby, m u s z ę wiedzieć, dla kogo, by móc się na tej osobie skupić, kiedy tworzę prezent. Wierzę, że takie upominki mają większą moc, że niosą ze sobą coś pozytywnego.


Ja w sumie zawsze do takich własnoręcznych wyrobów podchodziłam sentymentalnie. Narysowana przez córkę znajomej kartka była dla mnie najpiękniejszym prezentem od tego dziecka, a własnoręcznie wykonana biżuteria ma dla mnie o większą wartość, niż diamenty czy złoto.


Ostatnia maskotka, którą stworzyłam kilka dni temu, także ma dla mnie ogromne znaczenie. To zielony dinozaur, którego uszyłam z myślą o Dzosefinn. Jako malutkie podziękowanie za jej pomoc i wsparcie w ostatnich, trudnych dla mnie chwilach. Taka przyjaciółka to skarb, dziękuję! <3



Ojej, zrobiło się strasznie sentymentalnie, więc teraz kilka faktów:

Po pierwsze: jeśli chcesz tworzyć filcowe maskotki, nie musisz skończyć szkoły plastycznej czy iść na wymyślny kurs. Wystarczą dobre chęci i odrobina cierpliwości!

Po drugie: nie musisz kupować tysiąca książek o tworzeniu maskotek – ja kupiłam jedną i w sumie niczego się z niej nie nauczyłam, po prostu kasa wyrzucona w błoto.

Po trzecie: ważny jest dobry filc. Ja nie zwracam uwagi na grubość filcu, natomiast ważna jest jego miękkość. Ostatnio kupiłam dwa różne opakowania filcu – jedno składało się z pulchniutkich i mięciutkich arkuszy, a w drugim znalazłam twarde, cienkie pseudofilce. Od razu wiadomo, że z tych drugich zabawek nie będzie. Tak samo ważna jest wielkość igły – na numeracjach się nie znam, ale im mniejsza i cieńsza igła, tym lepiej, bo od większej igły w filcu zostają dziury.

Po czwarte: do szycia wystarczy zwykła nić, ale można także kupić mulinę (jeśli zabawka jest większa, bo jeśli chcemy uszyć maskotkę wielkości dłoni, naprawdę wystarczy zwykła nitka).

Po piąte: warto zajrzeć do sieci w poszukiwaniu inspiracji. Ja wszystkie znalazłam w internecie – jest pełno stron poświęconych tworzeniu maskotek, nawet znalazłam jedną zagraniczną, na której autorka dzieli się z czytelniczkami swoimi wykrojami do zabawek! W ten sposób właśnie powstał w/w lisek dla Dzosefinn. Z czasem pewnie zacznę tworzyć własne projekty.

Po szóste i najważniejsze: TRAKTUJ TO JAK ZABAWĘ! Nie należy się załamywać, jeśli maskotka się nie uda. Nawet krzywa, nieco poturbowana albo niedoszyta w jakimś miejscu będzie miała większą wartość niż chińszczyzna kupiona w sieciówce. Pamiętaj o tym!

A teraz kwestie finansowe. Każde miasto rządzi się swoimi prawami, u mnie w Łodzi jest jeden dobry sklep dla plastyków, gdzie arkusz mięciutkiego filcu w formacie A4 kosztuje 2,30 zł. Jeśli więc chcemy zrobić maskotkę wielkości dłoni, składającą się powiedzmy z 3 kolorów, to w zasadzie razem z nicią i watą (jeśli tego nie mamy w domu) zmieścimy się ze wszystkimi kosztami w dyszce. Zatem chyba każdy może sobie pozwolić na stworzenie takiej oryginalnej zabawki ;)

Niektórzy oczywiście dokupują także różne dodatki do swoich zabawek – ruchome oczka, wstążki (ja także często obwiązuję zabawkę wstążeczką – patrz np. kotek), inne elementy dekoracyjne (których nazw nie znam, ale wiem, że są ;)). Wszystko jest do zdobycia w większej pasmanterii.

Na koniec podkreślę jeszcze raz – to naprawdę nie jest trudne! Zatem wszystkich zachęcam do tworzenia w filcu – to nie tylko dobra zabawa, która może zaowocować pięknym prezentem, ale także sposób na odstresowanie się ;) Filcanki działają trochę jak kolorowanki.

No to jak, uszyjecie zabawkę? Czekam na zdjęcia Waszych dzieł :D

21 sierpnia 2015

Książki mojego życia

Jako bloger, który produkuje się na temat książek od ponad pięciu lat (na blogspocie cztery z kawałeczkiem), nigdy jeszcze nie pomyślałam o tym, jakie książki zmieniły mnie na tyle, by pamiętać o nich do końca życia. Mam sporo ulubionych tytułów – według mojej biblioteczki na LC jest ich prawie 90, choć gdybym się naprawdę nad tym zastanowiła, mogłabym mocno zredukować tę listę. Jednak nie o tym chcę Wam dziś opowiedzieć. Dziś będzie o książkach, które tak bardzo na mnie wpłynęły, że jestem przekonana, iż będą ze mną do końca mojego życia. 

Cztery zmierzchy - Mika Waltari


Niepozorną książeczkę Miki Waltari przeczytałam wiele lat temu i jestem dumna z tego, że już wtedy umiałam dostrzec w niej piękno i wynieść z niej wiele dobrego. To krótka, przesycona symboliką opowieść o miłości, przyjaźni, codzienności, procesie twórczym, poszukiwaniu samego siebie, a także poszukiwaniu swojego miejsca. Za każdym razem, gdy sięgam po ten tytuł, odnajduję w nim coś nowego. Nie da się takiej książki zapomnieć.

Mały Książę - Antoine de Saint-Exupery


O wyjątkowości tej historii człowiek przekonuje się z czasem. Mnie do docenienia Małego Księcia przekonała tak naprawdę ekranizacja, którą obejrzałam kilkanaście dni temu. Historię chłopca z asteroidy znałam bowiem od lat, lecz nigdy nie umiałam jej przełożyć na własne życie, może dlatego nie umiałam jej w pełni poznać i zrozumieć. Teraz rozumiem ją aż za dobrze. I wiem, że ta nauka pozostanie ze mną na zawsze.

Seria Harry Potter - J.K. Rowling


Nie wiem, czy ten wybór powinnam w ogóle tłumaczyć. Harry Potter towarzyszy mi tyle lat, że już nie pamiętam jak to było, nim seria pojawiła się na rynku wydawniczym. Fakt faktem, długo się broniłam przed przeczytaniem pierwszej części, ale kiedy już to nastąpiło… Zakochałam się. Dosłownie. I wciąż jestem zakochana, a oczekiwanie na ostatni tom wspominam z niesamowitym rozrzewnieniem i łezką w oku. To były piękne czasy. Byłam wtedy taka młoda ;)


Nie ukrywam  naprawdę strasznie trudno było zdecydować, które z tych książek to te najważniejsze. Wciąż się zastanawiam, czy czegoś nie pominęłam, czy coś jeszcze chciałabym dodać. Ale jednak nie. Wystarczy. ;)

A jakie są Wasze książki życia? Może coś z moich wyborów pokrywa się z Waszymi? ;)

16 sierpnia 2015

Rachunek sumienia, czyli jak to jest z tymi czytelniczymi wyzwaniami?

Nie ukrywam – nie przejdę zaplanowanego wyzwania książkowego na 2015 rok. Z listy 29 książek udało mi się ogarnąć 11, a zostały w sumie 4 miesiące do końca roku, więc choćbym czytała na akord, nie dam rady. Strasznie mnie to smuci i w pewien sposób podkopuje moje czytelnicze zamiłowanie, bo byłam pewna, że 29 książek to żaden problem dla mnie, że kiedyś potrafiłam w ciągu roku przeczytać ponad 100 książek i wydawało mi się, że to i tak za mało. Teraz przeczytanie 20 sztuk w roku to wyzwanie, z którym nie jestem w stanie sobie poradzić. Może jak ogarnę swoje życie i minie chwila, to w 2016 rok wejdę z nowymi pomysłami i nową siłą, by spróbować jeszcze raz? Nie wiem. 

Jak wygląda moje niedokończone wyzwanie? Właśnie tak:


1. Więcej niż 215 stron: "Dziennik Bridget Jones" Helen Fielding
3. Wydana w 2015: "My" David Nicholls
4. Autorem jest kobieta: "Duma i uprzedzenie" Jane Austen
6. Oparta na prawdziwej historii - "Piękni głupcy" R. Clifton Spargo
7. Główny bohater ma imię na tę samą literę co ja - "Ostatni list od kochanka" Jojo Moyes
8. Przeczytana w jeden weekend - "Psy z Wieży Babel" Carolyn Parkhurst
9. Akcja nie dzieje się w Europie - "Małe cuda" Heather Gudenkauf
10. Ma tylko jedno słowo w tytule - "Obca" Diana Gabaldon
11. Film oparty na książce - "Droga" Cormac McCarthy (recenzja nienapisana)

A drugie wyzwanie "Z półki" wygląda tak:


4. "Droga" Cormac McCarthy (recenzja nienapisana)


Z wyzwaniami to jest tak, że często ludzie traktują je jak ograniczenie, uwiązanie się do jednego pomysłu. Nikt przecież nie lubi czytać na siłę tego, co mu dane wyzwanie podyktuje. Ja też nie lubię czytać na siłę, dlatego akcja na 2015 rok wydawała mi się w miarę luźna – mogłam czytać książki w dowolnej kolejności, a sięgając po dany tytuł po prostu starałam się wpasować go w jeden z 29 dostępnych punktów. Niby nic trudnego, niby duża dowolność, a jednak poległam nawet na tym. Szkoda. Może uda mi się chociaż przeczytać te książki z półki, które sobie obiecałam – jest ich 10, za sobą mam 4, więc pozostałe 6 chyba jakoś ogarnę ;)

Ogólnie podziwiam ludzi, którzy biorą udział w wyzwaniach, niektórzy nawet w kilku na raz. Podziwiam i zazdroszczę, bo ja na to po prostu nie mam czasu. I pomijam już nawet to, że magisterkę powinnam napisać (taaa, jasne, może w następnym życiu!), że moje życie wywróciło się niedawno do góry nogami, że wszystko układam sobie na nowo. Zwyczajnie w pędzie życia, w obliczu codziennego wstawania wcześnie rano do pracy, obowiązków, dorywczej pisaniny dla portalu, poświęcania choć odrobiny uwagi przyjaciołom, nie mam możliwości jeszcze układać planu czytelniczego pod konkretne wymogi. Czytam, kiedy mogę i na co mam ochotę. Może dlatego przyznanie się do porażki, że oto nie dałam rady mojemu pierwszemu w życiu wyzwaniu, jest tak trudne. 

Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła sobie w pełni świadomie pozwolić na jakąś akcję, z której będę umiała się wywiązać i z której będę szalenie dumna. Rok temu w sierpniu na przykład wzięłam udział w miesięcznym czytaniu romansów – sierpień został wtedy ogłoszony przez Lisę Kleypas miesiącem romansów. To mi się udało. Może powinnam zabrać się za mniejsze wyzwania, okazjonalne. Myślę, że to dobra opcja dla wszystkich osób, które w pędzie codzienności nie mają możliwości poświęcić się większemu zadaniu. 

Niedługo wrócę do Was z kilkoma nowymi wpisami. Powoli tworzą się w mojej głowie i dojrzewają do tego, by o nich opowiedzieć. Na pewno będzie coś o filcowych maskotkach i o kolorowankach (kto odwiedza mój fanpejdż, na pewno zauważył, że ostatnio sporo koloruję). Postaram się także podzielić z Wami moimi wrażeniami po lekturze Drogi Cormaca McCarthy. Póki co czytam W pogoni za rozumem – drugą część Dziennika Bridget Jones – i bawię się przy tej lekturze wyśmienicie. Może nawet obejrzę ponownie obie ekranizacje ;)

Na koniec dodam, że od jakiegoś czasu robię gigantyczne porządki w swoich książkowych zbiorach i pozbywam się książek, do których już nie wrócę – zainteresowanych zapraszam do zakładki NA ZBYCIU.

Życzę Wam udanej końcówki wakacji i do przeczytania już wkrótce ;)

09 sierpnia 2015

"Mały Książę" reż. Mark Osborne

To będzie moja pierwsza recenzja napisana od bardzo długiego czasu, w dodatku podyktowana emocjami, więc proszę o wyrozumiałość :)


„Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.”

Z niecierpliwością oczekiwałam na premierę Małego Księcia, choć zaczęło się niewinnie – pierwsze newsy o zwiastunie jakoś nie przyciągnęły mojej uwagi, miałam chyba za dużo na głowie, by poświęcić chwilę na zakodowanie tej informacji. Ale ostatecznie dotarło do mnie, że ekranizacja pojawi się w kinach już w sierpniu, więc obejrzałam trailer. I przepadłam…


„Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.”

Cieniutką książeczkę pt. Mały Książę przeczytałam pierwszy raz chyba setki lat temu. Nie wiem, jak odbierają tę opowieść inni, ale ja musiałam dojrzeć, by zrozumieć zawarty w niej przekaz. Dlatego jestem zachwycona faktem, że ekranizacja nie spłyciła historii Małego Księcia, a nawet wydobyła z niej uniwersalne prawdy, które powinien poznać każdy człowiek. Ja do tego seansu podeszłam bardzo osobiście – moje życiowe doświadczenia być może pozwoliły mi w pełni docenić historię i, mam nadzieję, wyciągnąć z niej to, co najcenniejsze. Na pewno wyszłam z kina bogatsza duchowo. Wiem, że żaden film nie nauczy człowieka wrażliwości, ale na szczęście ja na brak wrażliwości nie narzekam i szczerze współczuję tym, którzy są jej pozbawieni. Mały Książę uczy jednak czegoś innego – pokory. 


„- Na pustyni jest się trochę samotnym. 
- Równie samotnym jest się wśród ludzi.”

Antoine de Saint-Exupery stworzył dzieło, które zawsze wywołuje we mnie smutek i wprowadza w jakiś nostalgiczny nastrój. Podobnie stało się z ekranizacją – większość seansu przepłakałam, przez resztę starałam się być silna, bo przecież nie wypada tak pociągać nosem przez cały film. Są takie momenty, kiedy trudno jest powstrzymać łzy i nie mówię tu tylko o ostatnich scenach. Myślę, że każdy będzie tę opowieść odbierał inaczej – według tego, co już ma w sobie. Podoba mi się to, że reżyser podszedł do ekranizacji bardzo refleksyjnie – filmowa historia Małego Księcia świetnie przedstawia problem współczesnego świata i tego, w jakim kierunku zmierza ludzkość. Ale to nie koniec – historia pokazuje też, że niestety często dorastamy zapominając o tym, co w życiu powinno być najważniejsze. Dlatego tym mocniej doceniam naukę, którą wyniosłam dzięki tej historii.


„Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez.”

Nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej w kinie i ani jednej łzy wypłakanej tego wieczoru. Mały Książę to ponadczasowa, uniwersalna opowieść o poszukiwaniu istoty człowieczeństwa, miłości i stracie. I nie rozdzielam tu filmu od literackiego pierwowzoru. Choć warto podkreślić przy okazji oceny ekranizacji, że animacja jest przepiękna, obłędna, jedyna w swoim rodzaju, zaś muzyka wprowadza w niezwykły, magiczny świat (autorem jest Hans Zimmer!). Od strony technicznej to niewątpliwie jedna z najpiękniejszych animacji w historii kina. Uważam więc, że Mały Książę powinien być filmem obowiązkowym i każdy powinien zobaczyć tę ekranizację choć jeden raz – nie tylko ze względu na walory estetyczne, ale także, a może przede wszystkim, ze względu na naukę, jaką w sobie niesie. Polecam Wam tę animację z całego serca!








Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl