Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Filia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Filia. Pokaż wszystkie posty

28 października 2015

"Po prostu bądź" Magdalena Witkiewicz

„W pobliżu zawsze był przyjaciel. Jego przyjaciel, któremu nie wolno było czuć.

Ale możemy się umówić i zawrzeć pewien pakt

Zaopiekował się nią na dobre i na złe.

Ktoś do nich dołączył, a on nadal trwał.

Pewnie nie taką miłość wymarzyłaś sobie w snach

Miłość przychodzi bezszelestnie, nikogo nie uprzedza.

Równie cicho odchodzi niezauważona.

Lecz może pokochasz mnie

Za jakiś czas.


Są takie książki, przy których nie możesz przestać płakać, a potem nie możesz przestać się uśmiechać przez łzy. Powieści, które rozczłonkowują czytelnika na milion kawałków i pozostawiają w absolutnym szoku. Lektury, po których nie wiemy, jak wrócić do normalności. Takie właśnie jest Po prostu bądź Magdaleny Witkiewicz! Sięgając po ten tytuł wiedziałam, że to będzie wzruszająca opowieść. Hasło z okładki obiecywało najpiękniejszą historię o miłości. Co więcej, dotychczas wszyscy, którzy sięgnęli po ten tytuł, byli zachwyceni. Jakie więc miałam wyjście? Kupiłam. Przeczytałam. I przepadłam.

Nie zdradzę Wam, o czym jest ta historia, bo najlepiej rozpocząć lekturę zupełnie w ciemno. Opowieść została poprowadzona z punktu widzenia głównej bohaterki, Pauliny, natomiast w drugiej części książki pojawiają się fragmenty z punktu widzenia mężczyzny. W historii Poli odnalazłam odrobinę własnych doświadczeń i być może dlatego ta opowieść tak bardzo mnie poruszyła. Znałam emocje, które targały główną bohaterką i dlatego współczułam jej bardziej, niż się spodziewałam. Jestem pod wrażeniem tego, jak autorka trafnie ubrała w słowa czystą rozpacz, jak przedstawiła targające człowiekiem uczucia. Historia wciąga w zasadzie od pierwszej strony. Lekturę rozpoczęłam wieczorem, skończyłam w środku nocy – nie mogłam odłożyć tej książki na później, po prostu musiałam wiedzieć, co będzie dalej. Uwielbiam to – czytanie do późnych godzin, wzruszenia i całkowite zaangażowanie się w losy bohaterów. Gdybym mogła sobie czegoś zażyczyć w życiu, to na pewno więcej takich książek!

Po prostu bądź to piękna historia. Opowiada o prawdziwej, szczerej miłości, o głębokiej rozpaczy i stracie, a także o nadziei, która trwa wbrew wszystkiemu. Magdalena Witkiewicz świetnie przedstawiła uczucia targające bohaterami i to, co ich połączyło. Miłość w jej wydaniu to nie są wielkie słowa i obietnice, ale codzienne, małe, czasem niezauważalne gesty. Miłość to ciche poświęcenie dla drugiej osoby, to trwanie w dobrych i złych chwilach, kochanie „pomimo” a nie „ponieważ”. Przyznaję wydawcy rację, Po prostu bądź to rzeczywiście jedna z najpiękniejszych książek o miłości – bez patosu, bez wzniosłych słów, po prostu o miłości. Uważam, że to najlepsza książka w dorobku Magdy Witkiewicz – gratuluję i poproszę o jeszcze! A Wam z całego serca polecam tę cudowną historię – łzy wzruszenia gwarantowane!

Original: Po prostu bądź
Wydawca: Filia
Data wydania: 7.10.2015
Ilość stron: 344
Moja ocena: 6/6

Inne książki Magdaleny Witkiewicz, które zrecenzowałam: 

18 października 2015

"Jeden krok" Heather Gudenkauf

„Emocjonująca powieść, w której napięcie wzrasta z każdą umykającą minutą, a na światło dzienne wychodzą ukryte lęki i konflikty małej społeczności Broken Branch.

Mieszkańcy próbują ustalić tożsamość napastnika z bronią, przetrzymującego w szkole ich dzieci jako zakładników. Na policjantce Meg Barrett spoczywa odpowiedzialność za dzieci z Broken Branch. Will Thwaite, opiekujący się dwójką wnucząt, powierzonych mu niechętnie przez córkę, przypatruje się wszystkiemu bezradnie, zastanawiając, czy znów zawiódł swoje dziecko. Uwięziona w klasie nauczycielka Evelyn Oliver wyczekuje okazji, by uratować swoich uczniów. Zaś trzynastoletnia Augie Baker zmagająca się z konsekwencjami straszliwego wypadku, zaryzykuje swoim życiem, aby ocalić młodszego brata. 

Krucha normalność miasteczka zostaje zachwiana. Liczy się każda minuta, prawda musi zostać odkryta.”


Co jakiś czas słyszymy o dramatycznych wydarzeniach w amerykańskich szkołach – uzbrojeni napastnicy strzelający do niewinnych dzieci, ginący w obronie uczniów nauczyciele. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie sytuacji, w której do szkoły mojego dziecka wchodzi uzbrojony mężczyzna, by zrobić komuś krzywdę. Heather Gudenkauf postanowiła poruszyć ten temat w swojej książce Jeden krok. Byłam bardzo ciekawa, czy autorka poradzi sobie z tym pomysłem, czy będzie umiała realistycznie oddać sytuację i targające rodzicami emocje, czy wykreowała dobrą, trzymającą w napięciu opowieść, a przede wszystkim czy pokaże, jak w takich chwilach działa policja. I już teraz mogę Wam zdradzić, że tak – poradziła sobie doskonale!

Jeden krok to książka mocna, ale napisana lekkim językiem. Narracja poprowadzona została z punktu widzenia kilku bohaterów – każdy rozdział napisany z innej perspektywy pozwala czytelnikowi obserwować wydarzenia z różnych stron. Dzięki temu zabiegowi fabuła jest dynamiczna, a każdy z bohaterów – posiadający własną, nieco skomplikowaną historię – gwarantuje wielowątkową opowieść pełną najróżniejszych emocji. Ponadto autorka doskonale zbudowała napięcie i zmusiła odbiorcę do intensywnego poszukiwania odpowiedzi na pytanie, kim jest uzbrojony mężczyzna i czego chce? W trakcie śledztwa otrzymujemy kilka tropów – wszystkie równie prawdopodobne. A jednak tożsamość napastnika niesamowicie mnie zaskoczyła! 

Heather Gudenkauf poznałam dzięki jej powieści Małe cuda, która bardzo mi się spodobała. Jeden krok jest równie dobry! Fabuła tej książki trzyma w napięciu do ostatniej strony – wciąga odbiorcę w wir wydarzeń i angażuje w śledztwo, nie pozostawiając złudzeń, że zakończenie będzie niespodzianką. Podoba mi się to, jak autorka poprowadziła tę opowieść – bez zbędnego lamentu, bez dłużyzny. Otrzymujemy całkiem sprawnie napisany thriller psychologiczny, w którym stawką jest życie dzieci przebywających w szkole z uzbrojonym, tajemniczym mężczyzną. Ale to nie koniec! Jeden krok to także opowieść o rodzinie, o trudach codzienności, o konfliktach, które wydają się czasem niemożliwe do rozwiązania i o miłości, która potrafi wiele zdziałać, jeśli tylko umiemy wybaczyć. Do zmiany swojego życia wystarczy czasem tylko jeden krok... 

Czy policji uda się odkryć tożsamość napastnika i pochwycić go, nim wydarzy się tragedia? Czy bohaterowie poradzą sobie ze swoimi własnymi, małymi tragediami? Na te pytania otrzymacie odpowiedź, jeśli sięgniecie po Jeden krok. Bardzo szczerze polecam! :)

Original: One Breath Away
Wydawca: Filia
Data wydania: 23.09.2015
Ilość stron:441
Przeł. Joanna Dziubińska
Moja ocena: 5/6


Za książkę dziękuję wydawnictwu Filia.

01 października 2015

"Angelfall. Penryn i Kres Dni" Susan Ee

"Spektakularny finał bestsellerowej trylogii Susan Ee. Po brawurowej ucieczce z gniazda aniołów Penryn i Raffe muszą się ukrywać. Oboje za wszelką cenę chcą znaleźć lekarza, który potrafiłby odwrócić wynaturzone efekty operacji przeprowadzonych przez anioły na Raffem i siostrze Penryn. Ledwie zaczynają szukać wyjścia z sytuacji, Penryn odkrywa zaskakujący sekret z przeszłości Raffego, budząc jednocześnie mroczne, zagrażające wszystkim bohaterom siły.

Anioły sprowadzają do świata ludzi apokaliptyczne bestie. Obie strony szykują się do wojny, zawierając nietypowe sojusze i modyfikując strategie. Kto wyjdzie zwycięsko z tego starcia? Raffe i Penryn zostają zmuszeni do opowiedzenia się po którejś ze stron. Stają przed wyborem: dołączyć do przedstawicieli swoich gatunków albo trzymać się razem."


Trudno zrecenzować ostatnią część ulubionej serii. Emocje zawsze w takich sytuacjach biorą górę nad rozsądkiem i chłodną oceną. W sumie ponad rok czekałam na finał opowieści Penryn, więc kiedy Kres Dni trafił w moje ręce, zabrałam się za lekturę z pewnym niepokojem. Od finału zawsze wymagamy najwięcej i bałam się, że książka nie spełni moich oczekiwań. Okazało się jednak, że Penryn i Kres Dni jest dokładnie takie, jak należy! 

Wszystkie części Angelfall są ze sobą ściśle powiązane, w zasadzie mogłaby to być jednotomowa historia – akcja Kresu Dni rozpoczyna się w momencie zakończenia Świata Po. Raffe odzyskał skrzydła i wraz z Penryn stara się dotrzeć do lekarza, który może mu je przyszyć. Trop za doktorkiem z gniazda aniołów prowadzi do obozu ruchu oporu. Tymczasem anioły szykują się do apokalipsy.  

źródło
Nie da się opisać emocji, jakie wywołała we mnie lektura Kresu Dni. Finał Angelfall to eksplozja najróżniejszych doznań. To zbiór doskonale skonstruowanych i sugestywnie przedstawionych scen, które zapierają dech, zachwycają i przerażają. Dziś mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością – trylogia Angelfall jest niewątpliwie najlepszą powieścią postapokaliptyczną, jaką było mi dane przeczytać. To fenomenalna, obłędna, po prostu jedyna w swoim rodzaju historia. Każdą kolejną stronę książki przewracałam z niesłabnącym zachwytem oraz strachem o losy ukochanych bohaterów. Susan Ee pokazała, że potrafi wywołać w czytelniku najróżniejsze uczucia, a nawet najbardziej nieprawdopodobną historię uczynić szalenie realną. Angelfall idealnie nadaje się do przedstawienia na dużym ekranie – to byłby mroczny, ciężki i naładowany emocjami film.

Ponownie opowieść poprowadzona została z punktu widzenia głównej bohaterki. Prosty język i ciągłe zwroty akcji zdynamizowały opowieść, nie pozwalając czytelnikowi nawet na chwilę oddechu. Kiedy czytałam Kres Dni (podobnie, jak i poprzednie części), po prostu zapomniałam o całym świecie! Angelfall ma w sobie coś, co od razu pokochałam – niesamowity klimat i bohaterów. I nie mówię tu tylko o Penryn i Rafaelu, których uwielbiam – Susan poświęciła sporo uwagi także bohaterom drugoplanowym, ubierając ich w indywidualne charaktery. Dlatego trudno mi było się z nimi rozstać.

Powiem tak – finał serii okazał się niesamowity i zaskakujący, a jednocześnie przewrotny. Kiedy patrzę na Angelfall jako całość, wiem, że historia Penryn nie mogła zakończyć się inaczej. To, co zobaczyłam w kulminacyjnym momencie, jest po prostu wspaniałe. Zatem jeśli ktoś z Was jeszcze nie miał okazji sięgnąć po trylogię Susan Ee, naprawdę powinien szybko nadrobić zaległości. Fanów serii do sięgnięcia po trzeci tom na pewno namawiać nie muszę. Ja jeszcze nie raz wrócę do tej historii i raz za razem będę wyruszała z Penryn w niebezpieczną misję, aby odnaleźć jej siostrę, po cichu wzdychając do przystojnego archanioła. Polecam Wam tę trylogię z całego serca! :)


Original: Angelfall #3. End of Days
Wydawca: FILIA
Data wydania: 2.09.2015
Ilość stron: 363
Przeł. Jacek Konieczny
Ocena: 6/6!

Cała seria:


#1 Opowieść Penryn o końcu świata  |  #2 Penryn i Świat Po     |    #3 Penryn i Kres Dni


Za książkę dziękuję wydawnictwu Filia :)

21 maja 2015

"Małe cuda" Heather Gudenkauf

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA


„Ellen Moore jest pracownikiem społecznym. Widziała już straszne rzeczy. Najgorsze krzywdy jakie jeden człowiek może uczynić drugiemu człowiekowi. Na co dzień Ellen jest obrońcą nękanych i krzywdzonych dzieci. W życiu prywatnym to szczęśliwa i spełniona żona i matka trójki dzieci. Ale pewnego słonecznego dnia moment nieuwagi sprawia, że kobieta prawie traci kogoś, kogo najmocniej kocha. Drobny błąd niesie za sobą konsekwencje, których Ellen nie spodziewałaby się nawet w najgorszych koszmarach. Kobieta wpada w pułapkę systemu, któremu służy od lat. 

Dziesięcioletnia Jenny Briard po tym jak odeszła jej matka, mieszka z ojcem, który nie radzi sobie z codziennością. Nieustannie zmieniają miejsce zamieszkania. Pewnego dnia na skutek zbiegu okoliczności dziewczynka, z kilkoma dolarami w kieszeni, gubi się i musi sobie radzić sama. 

Drogi Ellen i Jenny przecinają się. Żadna z nich nie spodziewa się jak bardzo mogą sobie nawzajem pomóc. 

Niezwykła opowieść o macierzyństwie, odpowiedzialności i sprawiedliwości. O tym, jak łatwo z własnej winy możemy utracić kogoś, kogo kochamy najmocniej. I o tym, jak przypadkowa więź z drugim człowiekiem, mały cud, może dać nam nadzieję i siłę do walki o odzyskanie ukochanej osoby.” 


Ellen jest szczęśliwą matką trójki dzieci, kochającą żoną i oddanym swojej pracy opiekunem społecznym. W swojej karierze spotkała się z najokropniejszymi przypadkami znęcania się nad dziećmi, wielu wyrodnym matkom odebrała prawa rodzicielskie, wielu dzieciom pomogła znaleźć rodziny zastępcze. Kiedy jednak chwila nieuwagi doprowadza do tragedii, Ellen staje twarzą w twarz z systemem, który sama reprezentowała i któremu była wierna. To początek trudnej walki o rodzinę i pracę. 

źródło
Polscy czytelnicy mieli już okazję poznać Heather Gudenkauf dzięki wydanej kilka lat temu powieści Ciężar milczenia. Za kilka dni wydawnictwo Filia odda w nasze ręce nową powieść amerykańskiej autorki bestsellerów – Małe cuda. Wydane zostało także w formie ebooka 80-stronicowe wprowadzenie do książki – Drobne kłamstwa. Oba dzieła udało mi się już przeczytać i jestem ogromnie zaskoczona faktem, że wywołały we mnie tak wiele emocji! 

Główną bohaterką historii jest Ellen, choć nie jest to jedyna postać, na której skupia się uwaga odbiorcy. Czytelnik poznaje także dziesięcioletnią Jenny, dziewczynkę z bagażem wielu doświadczeń i ojcem, który nie do końca radzi sobie z życiem. Narracja poprowadzona została z dwóch punktów widzenia – w pierwszej osobie z punktu widzenia Ellen i w trzeciej osobie, przedstawiona oczami dziewczynki. Rozdziały powieści zostały podzielone tak, by na przemian opowiadać o obu bohaterkach, co pozwala obserwować akcję z różnych stron. 

Małe cuda nie jest łatwą książką. Powiem więcej – nie spodziewałam się, że będzie to lektura tak życiowa i tak wstrząsająca. Heather Gudenkauf porusza czytelnika do głębi realnością historii, którą stworzyła, dramatyzmem sytuacji oraz świetnie wykreowanymi bohaterami. Autorka zmusza czytelnika do analizy sytuacji i do oceny zachowania bohaterów, a także do określenia własnego zdania na temat rozgrywającej się tragedii. Zachowanie Ellen wywołuje skrajnie różne odczucia – szczerze jej współczułam, choć momentami mnie denerwowała. Najbardziej poruszająca w tej powieści jest jednak autentyczność przedstawionych wydarzeń i fakt, że taka tragedia może zdarzyć się naprawdę, tuż obok nas. Dawno nie przeczytałam książki w tak ekspresowym tempie! Dlatego szczerze polecam Wam ten tytuł – to przejmująca, naładowana emocjami i pełna napięcia powieść, o której nie da się zapomnieć. Z ręką na sercu daję piątkę z plusem!

PREMIERA: 3 CZERWCA 2015!

Original: Little Mercies
Wydawca: Filia
Data wydania: 3 czerwca 2015
Ilość stron: 416
Ocena: 5+/6



Za możliwość przedpremierowej lektury dziękuję wydawnictwu Filia :)

Książka bierze udział w wyzwaniu:
Książkowe wyzwanie 2015 – punkt Akcja nie dzieje się w Europie

16 maja 2015

Darmowy ebook! "Drobne kłamstwa" od wydawnictwa Filia :)


"Ellen Moore, pracownik społeczny, zostaje wezwana, gdy w miejskim parku pod pomnikiem bogini Leto zostaje znaleziona martwa kobieta ze śpiącym u boku czterolatkiem.
Ellen próbuje ustalić tożsamość chłopca. Wraz z przyjacielem, policjantem, próbują ustalić, czy morderstwo nie jest dziełem seryjnego mordercy, który trzynaście lat temu w podobny sposób zabił inną kobietę.
Im bardziej Ellen angażuje się w tę sprawę, tym więcej odkrywa niepokojących śladów. Zaczyna rozumieć, że ma mało czasu.
Jeśli zawiedzie i nie rozwikła zagadki, kolejna matka poniesie ofiarę."


Drobne kłamstwa to nowelka, którą wydawnictwo Filia udostępniło bezpłatnie na portalu virtualo.pl w ramach promocji nadchodzącej premiery - 80-stronicowe opowiadanie jest wprowadzeniem do powieści Małe cuda Heather Gudenkauf, która pojawi się w naszych księgarniach  3 czerwca 2015! Zarówno nowelkę, jak i Małe cuda mam już za sobą i lada chwila podzielę się z Wami swoimi wrażeniami. A póki co o Drobnych kłamstwach mogę powiedzieć jedno - warto przeczytać to opowiadanie! Trzyma w napięciu, nie brakuje w nim zagadek do rozwiązania, a i bohaterka jest postacią, której nie sposób nie polubić. Szczerze polecam! :)


08 października 2014

"Ty jesteś moje imię" Katarzyna Zyskowska-Ignaciak

„Trwa wojna, zniewoleni mieszkańcy Warszawy
żyją w cieniu łapanek i ulicznych egzekucji.
Gruzy pozostałe po kampanii wrześniowej,
wszechobecne cierpienie i strach
to nie najlepsza sceneria dla miłości.

Jednak właśnie wtedy krzyżują się drogi
Basi i Krzysztofa.

Dziewiętnastoletnia dziewczyna i piękny poeta.
Trochę nieśmiali, odrobinę zagubieni, bardzo zakochani.
Ponad czarną otchłanią okupacji,
w czasach najtrudniejszych wyborów,
rozkwita niezwykła miłość, biała magia.”


Dziewiętnastoletnia Barbara Drapczyńska nie spodziewała się, że tego pamiętnego dnia, zimą 1941 roku, na spotkaniu tajnego uniwersytetu pozna miłość swojego życia – Krzysztofa – poetę, którego wiersze tak ją zachwycały. Fascynacja okazała się wzajemna – dziewczyna od razu przyciągnęła uwagę chłopaka o pięknej, delikatnej urodzie. Lecz w około panowała wojna, ludzie ginęli na ulicach, a rodziny Barbary i Krzysztofa żyły w ciągłym strachu. To nie było ani odpowiednie miejsce, ani czas na miłość. A jednak… 

Ty jesteś moje imię to powieść polskiej autorki, Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. Nie ukrywam, że sięgając po ten tytuł, nie byłam do niego specjalnie przekonana – kierowała mną po prostu ciekawość tego, jak autorka przedstawiła losy Krzysztofa Baczyńskiego, jednego z najznakomitszych polskich poetów. Na ogół nie czytuję polskiej literatury, ale tym razem cieszę się, że zrobiłam wyjątek, bowiem historia Basi i Krzysia pochłonęła mnie bez reszty i wciąż – po kilku tygodniach od lektury – nie mogę po niej zebrać swoich myśli.

„Ty jesteś moje imię, i w kształcie, i w przyczynie (…)”*

Autorka doskonale poradziła sobie z kreacją głównych bohaterów – nie miałam najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie zarówno dwójki młodych zakochanych, jak i tych, których los postawił na drodze Barbary i Krzysztofa. Pani Ignaciak potrafiła również bardzo realistycznie przedstawić sytuację Warszawy na początku lat 40-tych – uliczne egzekucje, łapanki, wywóz Żydów z getta, aż wreszcie przygotowanie do powstania. Widać dbałość o szczegóły i ogrom pracy, który włożyła w napisanie tej książki. Ponadto historia przesiąknięta jest atmosferą tamtych lat – niepokój, ale także nadzieja mieszają się ze sobą, mamiąc czytelnika niezwykle realistycznymi obrazami stolicy u progu powstania. Większość powieści snuje narrator wszechwiedzący, ale znalazły się także rozdziały opowiadane z punktu widzenia Barbary – to jej wewnętrzne monologi, które chronologicznie wyprzedzają fabułę przedstawianą przez narratora. Słowa Basi pełne są najróżniejszych emocji, niepokoju i miłości do ukochanego. Nie da się ukryć, że cała historia – choć opowiada o tragicznych losach poety i jego żony – przesycona jest jakąś niesamowitą, nie dającą się wyrazić słowami magią. Miłość, która połączyła Barbarę i Krzysztofa, jest wręcz namacalna. I to stanowczo najsilniej działa na odbiorcę. 

Ty jesteś moje imię to powieść niezwykła. To książka, od której nie można się oderwać – doskonale skonstruowana historia o wielkim uczuciu, które miało nieszczęście narodzić się w samym centrum wojny, zdane na łaskę losu. To opowieść, która totalnie zmiażdżyła moje serce, w finale doprowadzając mnie do łez. Ty jesteś moje imię okazało się być jedną z najpiękniejszych historii miłosnych, jaką miałam możliwość poznać. Ba! Jestem pewna, że to jedna z najlepszych premier tego roku – książka zachwyca, porusza do głębi, ale przede wszystkim nie pozostawia czytelnika obojętnym na losy ludzi, którzy walczyli za Polskę, którzy ginęli w imię wolności. Szczerze polecam Wam historię Basi i Krzysia – to przepiękna opowieść o wielkiej, nieskończonej miłości, która poruszy nawet najtwardsze serca. Ja jestem tą książką zachwycona, zatem daję jej w pełni zasłużoną ocenę 6/6!

Original: Ty jesteś moje imię
Wydawca: Filia
Data wydania: 23.07.2014
Ilość stron: 423
* fragment wiersza Krzysztofa Baczyńskiego, cyt. z Ty jesteś moje imię, str. 419

Za tę przepiękną książkę dziękuję wydawnictwu Filia!

25 września 2014

"Kochając syna" Lisa Genova

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA

„Jak to jest kiedy synek nigdy nie patrzy Ci w oczy? 
Jak to jest kiedy tracisz dziecko? 
Jak to jest kiedy kochany mąż odchodzi do innej kobiety? Jak to jest, kiedy gubisz gdzieś po drodze, między śniadaniem a odbieraniem dzieci ze szkoły, swoje marzenia? 

Dwie kobiety, różne problemy, dojmująca samotność. Wyspa Nantucket smagana wiatrem. W tym surowym krajobrazie obie zmagają się ze swoimi demonami. Los sprawia, że się spotkają.
Dzięki sobie nawzajem poznają odpowiedzi na stawiane nieprzerwanie pytania.

Niesamowita, wzruszająca i mądra powieść. O tym, czym jest autyzm, o samotności i odnajdywaniu sensu w życiu. Na końcu świata, na skraju wytrzymałości, mimo wszystko.” 


Dwie kobiety, dwa różne światy i jedna odpowiedź na bardzo ważne pytanie... Beth ma trzy piękne córeczki, męża i oddane przyjaciółki, a jej życie kręci się wokół prowadzenia domu i dbania o rodzinę. Pewnego dnia jednak Beth odkrywa, że mąż ją zdradza, a wtedy całe jej dotychczasowe życie wywraca się do góry nogami. Tymczasem Olivia przyjeżdża na wyspę Nantucket, aby uporać się z przeszłością i odnaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Jest zamknięta w sobie, stroni od ludzi i nikt nie wie, jaką tajemnicę skrywa jej serce. Pewnego dnia drogi Beth i Olivii niespodziewanie się krzyżują. To będzie początek niezwykłej znajomości, która całkowicie odmieni życie obu kobiet. 

źródło
Kochając syna to trzecia powieść w dorobku Lisy Genovy. Amerykańska autorka znana jest przede wszystkim ze swojej debiutanckiej powieści Motyl, która wstrząsnęła czytelnikami na całym świecie. Nie miałam jeszcze okazji poznać tego tytułu, ani drugiej jej książki  – Lewej strony życia. Niemniej gdy trafiła do mnie zapowiedź najnowszej powieści pani Genovy, nie wahałam się po nią sięgnąć.

Kochając syna przepełnione jest poczuciem straty i żałobą. Ta atmosfera udziela się czytelnikowi w chwili, gdy ten dociera do drugiego rozdziału i poznaje Olivię. Narracja poprowadzona została z punktu widzenia obserwatora wszechwiedzącego, a rozdziały powieści zostały podzielone tak, by na przemian opowiadać o dwóch głównych bohaterkach. Pierwszy rozdział mówi więc o Beth, a drugi o Olivii, by w trzecim znowu powrócić do Beth. Przez dużą część książki układ ten jest zachowany, lecz w pewnym momencie podział rozdziałów zostaje zachwiany. Wówczas czytelnik dostaje od autorki niespodziewany prezent – w opowieść wkrada się narracja autystycznego chłopca. Nie ukrywam, że te momenty, obok wspomnień Olivii, były najbardziej dojmującymi rozdziałami w całej książce. Nie ukrywam także, że Lisa w mistrzowski i pełen wyczucia sposób stara się wyjaśnić czytelnikowi, czym tak naprawdę jest autyzm. 

Autorka wyraźnie oddziela świat Beth od świata Olivii, a przy tym kreuje bohaterki bardzo realistycznie, przez co łatwo było mi je sobie wyobrazić i się z nimi zżyć. Na początku rozdziały poświęcone Beth czytałam z dużym zainteresowaniem, ale ostatecznie to momenty z Olivią przyciągnęły mnie bardziej, na bok oddalając problemy pierwszej bohaterki. Ba! Momentami miałam nawet dosyć Beth! Przepełniała mnie jakaś dziwna, niewytłumaczalna potrzeba towarzyszenia Olivii, wspierania jej, zrozumienia jej życia, jej uczuć. Współczułam jej z całego serca. Ta potrzeba była tak silna, że ostatnie rozdziały opowiadające o najdramatyczniejszych chwilach w życiu tej bohaterki doprowadziły mnie do absolutnej rozpaczy. Byłam tym naprawdę zaskoczona, bo choć po Kochając syna spodziewałam się dobrej lektury, to jednak nie byłam przygotowana na tak silne wzruszenie. 

Heidi W. Durrow powiedziała: „Kochając syna złamało mi serce”. W recenzji USA Today czytamy: „Przejmująca aż do bólu”. Trudno nie zgodzić się z tymi opiniami. Czytając najnowszą powieść Lisy Genovy czułam, jak niewidzialna obręcz coraz mocniej ściska moje serce i tylko ostatkiem sił powstrzymywałam łzy, które w kulminacyjnym momencie i tak musiały popłynąć. Powieść Lisy Gevovy jest piękna, smutna, wzruszająca. Przeszywa czytelnika ogromem emocji, siłą samotności, poczuciem straty, niemym wołaniem o odpowiedź na być może najtrudniejsze pytanie dotyczące naszej egzystencji – „dlaczego?”. Aż w końcu Kochając syna zmusza odbiorcę do refleksji nad własnym życiem, do zrozumienia istoty miłości. Tej bezwarunkowej, która niewątpliwie łączy matkę i dziecko. Nie mam dzieci, ale dzięki wspaniałemu pisarstwu Lisy mogłam poczuć i zrozumieć to, z czym zmagała się Olivia. Szczerze polecam Wam tę lekturę – paczka chusteczek obowiązkowa, silne emocje gwarantowane! Daję ocenę 5/6!

Original: Love Anthony
Wydawca: Filia

Premiera: 8.10.2014!

Za tę wzruszającą lekturę dziękuję wydawnictwu Filia!

12 lipca 2014

"Drogie Maleństwo" Julie Cohen

„Claire i Ben, z pozoru idealne małżeństwo, od wielu lat bezskutecznie starają się o dziecko. Kolejne porażki kładą się cieniem na ich związku. Claire jest gotowa zrezygnować z marzenia o założeniu rodziny i żyć dalej, Ben nie chce dać za wygraną. I wtedy jego najlepsza przyjaciółka proponuje, że podda się sztucznemu zapłodnieniu i urodzi im dziecko.

Romily jest przekonana, że poradzi sobie w roli matki zastępczej, skoro samotnie wychowuje córkę i nie chce mieć więcej dzieci. Jednak ciąża z Benem wyzwala w niej burzę emocji, tym większą, że jest on jedynym mężczyzną, na którym kiedykolwiek jej zależało.

Romily i Claire stają przed dylematem: która z nich powinna zatrzymać przy sobie ukochane maleństwo… i ukochanego mężczyznę.”


Claire i Ben to małżeństwo doskonałe – oboje piękni, inteligentni, perfekcyjni we wszystkim, co robią. Ich związek walczy jednak z pewnym „problemem” – od lat starają się o dziecko, niestety bezskutecznie. W wyniku kolejnego niepowodzenia Claire się załamuje i postanawia zrezygnować z marzenia o dziecku, ale Ben nadal wierzy, że może im się udać. Wówczas ich najlepsza przyjaciółka, Romily, zgadza się na sztuczne zapłodnienie i urodzenie im ukochanego dziecka. Romily ma już córkę i nie planuje powiększenia rodziny. Poza tym od lat jest szalenie zakochana w Benie, dla którego byłaby w stanie zrobić wszystko. Kiedy jednak w jej ciele zaczyna kiełkować życie, kobieta odkrywa w sobie nieznane dotąd pokłady uczuć.

Drogie Maleństwo jest dziełem Julie Cohen i jednocześnie pierwszą książką tej autorki, po którą sięgnęłam. Hasło z okładki: „Oddałabyś przyjaciołom wszystko… A gdyby zapragnęli twojego dziecka?” wyjątkowo mnie zaniepokoiło, ale również nakłoniło do sięgnięcia po tę lekturę. I nie ukrywam – to był dobry wybór!

Autorka przedstawiła historię w trzeciej osobie, ale z punktu widzenia różnych postaci, skupiając się na Claire i Romily, co bardzo mi się spodobało. Te dwie kobiety różnią się od siebie diametralnie – Claire jest poukładana, perfekcyjna, piękna, po prostu idealna, podczas gdy Romily to roztrzepana, niezorganizowana samotna matka, która na pierwszy rzut oka może się wydawać lekkomyślna i nieodpowiedzialna. Z niemałym zaskoczeniem odkryłam, że szczerze polubiłam Romily. Ba! Momentami byłam nawet bardzo negatywnie nastawiona do Claire, choć to dobra osoba i nie zasłużyła na moją niechęć. Tutaj muszę więc przyznać, że kreacja bohaterów się autorce naprawdę udała – postaci wykreowane przez Julie Cohen posiadają silne charaktery i indywidualne cechy, przez co są bardzo realne.

Głównym tematem tej książki jest kwestia posiadania potomstwa, a przede wszystkim marzenie o nim. Dla kobiety, która nie może mieć dzieci, a która bardzo tego pragnie, jest to temat wyjątkowo bolesny, oddziałujący na całe jej życie. Podobało mi się to, jak autorka przedstawiła uczucia Claire, jej przemyślenia i obawy. Z drugiej strony poznajemy Romily, dla której ciąża nie jest problemem, i która chce pomóc przyjaciołom w spełnieniu ich marzenia, co sprawia, że kobieta zostaje surogatką. Autorka perfekcyjnie pokazuje emocje Romily przed i w czasie ciąży, tym samym potęgując napięcie i prowadząc bohaterów (i czytelnika) do kulminacyjnego, dramatycznego finału. Nie ukrywam, że w pewnym momencie naprawdę nie byłam pewna, jak ta historia się zakończy, gdyż żadne z możliwych rozwiązań nie wydawało się dostatecznie dobre. Niestety zakończenie odrobinę mnie zawiodło, choć z perspektywy czasu stwierdzam, że autorka stworzyła prawdopodobnie jedyne sensowne zwieńczenie tej historii. 

Drogie Maleństwo to książka, która potrafi wzbudzić wiele emocji i zmusić do przemyśleń – nie tylko nad kwestią podejmowania się roli matki zastępczej, ale w ogóle nad posiadaniem dzieci i marzeniu o ciąży. Drogie Maleństwo wywołuje szereg niezwykłych uczuć, angażując tym samym czytelnika do wzięcia udziału w dylemacie, z jakim walczą bohaterowie. Stając pomiędzy Claire i Romily, naprawdę nie mamy pojęcia, jaką drogę wybrać i jak my byśmy postąpili, będąc na miejscu którejś z tych kobiet. Choć finał nieco mnie rozczarował, to jednak nie mogę odmówić autorce wspaniałego poprowadzenia historii, świetnej kreacji bohaterów, a przede wszystkim lekkiego i przyjemnego pióra, które sprawiło, że spędziłam przy tej lekturze kilka intensywnych godzin, nie mogąc odłożyć książki nawet na sekundę. Drogie Maleństwo polecam wszystkim Paniom, które lubią wzruszające, życiowe historie. Powieść Julie Cohen dostaje ode mnie ocenę 5/6.

Original: Dear Thing
Wydawca: Filia
Data wydania: 18.06.2014
Ilość stron: 478

Za tę wzruszającą lekturę dziękuję Wydawnictwu Filia :)

28 kwietnia 2014

"Angelfall. Penryn i Świat Po" Susan Ee

„W kontynuacji bestsellerowego thrillera fantasy "Angelfall" niedobitki ocalałe z anielskiej apokalipsy zaczynają organizować się na gruzach cywilizacji. Grupa ludzi porywa Paige, siostrę Penryn, biorąc ją za jednego z potworów; kończy się to masakrą. Paige znika. Ludzie są przerażeni. 
Penryn przemierza ulice San Francisco, szukając Paige. Dlaczego miasto zupełnie opustoszało? Gdzie się podziali mieszkańcy? Poszukiwania zaprowadzą Penryn w samo centrum tajnej operacji aniołów, gdzie będzie miała okazję uchylić rąbka ich tajemnicy i zrozumieć, do jak przerażających czynów są gotowe się posunąć. 

Tymczasem Raffe próbuje odzyskać swoje skrzydła. Bez nich nie powróci do społeczności aniołów, ani nie zajmie należnej mu pozycji jednego z przywódców. Jakiego dokona wyboru, rozdarty między tęsknotą za skrzydłami, a pragnieniem zapewnienia Penryn ochrony?”

Panryn, Paige i ich mama znów są razem – przynajmniej chwilowo. Trafiają pod opiekę ruchu oporu i razem z nim kierują się do kryjówki, gdzie mają być bezpieczne. Lecz splot nieprzewidzianych wydarzeń ponownie rozdziela rodzinę – siedmioletnia Paige znika. Penryn ponownie wyrusza w pogoń za siostrzyczką, a towarzyszy jej matka i nowa znajoma. Wkrótce kobiety trafiają na ślad nowego gniazda aniołów – nie mają jednak pojęcia, że to, co tam ujrzą, odbierze im nadzieję na lepsze jutro. Mimo to Penryn nie zamierza się poddać…

źródło
Nie lubię tego uczucia, gdy kończę czytać jakąś książkę i nie wiem, co ze sobą począć. Mam wówczas wrażenie, że jakaś część mnie została u boku bohaterów powieści, a ja już nigdy nie będę tą samą osobą. Kiedy rok temu przeczytałam pierwszą część Angelfall, od razu wiedziałam, że to jedna z najlepszych powieści, jaką poznałam. Ba! Książka okazała się być jedną z najlepszych polskich premier 2013 roku. Dziś, po lekturze kontynuacji, mogę śmiało powiedzieć, że seria Susan Ee to jedna z najlepszych powieści postapokaliptycznych, jaką znam!

Po raz kolejny jestem pod wrażeniem tego, że autorka potrafiła stworzyć powieść pełną przerażających opisów i sytuacji, które jeżą włos na głowie czytelnika. Towarzysząc Penryn nie mamy czasu na odpoczynek. Narracja pierwszoosobowa pozwala nam poznać wszystkie emocje bohaterki, a jednocześnie daje wgląd tylko w to, co wie dziewczyna. Takie ograniczenie wzmaga w odbiorcy niepokój i strach o losy bohaterów, a przy tym całkowicie wciąga w historię. Penryn w niezwykle obrazowy i sugestywny sposób opisuje otaczający ją świat – surrealistycznie makabryczny i niebezpieczny. Susan Ee ponownie postawiła na więź siostrzaną, opierając akcję na motywie z pierwszej części – poszukiwaniu Paige. Na początku miałam wrażenie, że to będzie odgrzewany kotlet – opis World After tak łudząco przypominał zapowiedź pierwszego tomu. Nic bardziej mylnego – druga część przygód Penryn jest jeszcze bardziej przerażająca, wciągająca i wzbudzająca szereg najróżniejszych emocji. A kiedy na scenie pojawia się Raffe… To po prostu trzeba poczuć na własnej skórze!

Penryn i Świat Po to wspaniała kontynuacja i powieść, która zapiera dech w piersi. Chciałabym móc się do czegoś przyczepić, ale naprawdę nie potrafię – historia wciągnęła mnie bez reszty, a co za tym idzie – przeczytałam ją w iście ekspresowym tempie! Mam tylko jedną uwagę, lecz nie dotyczy ona dzieła Susan Ee, a naszego polskiego wydania. Wcześniej narzekałam na tanią okładkę i biały papier, na którym została wydana pierwsza część Angelfall. Teraz zmieniłam zdanie na temat poprzedniej części, bowiem drugi tom serii został wydany jeszcze gorzej: na obrzydliwym, szarym papierze, który – gdyby był odrobinę cieńszy – mógłby śmiało uchodzić za toaletowy. W połączeniu z tanią okładką, publikacja nie prezentuje się zbyt imponująco na półce. A szkoda, gdyż powieść jest oszałamiająca i zasługuje na najlepszą oprawę. Powiem tak – World After wbija w fotel, zachwyca i nie pozostawia złudzeń, że warto czekać na kontynuację przygód Penryn. Dlatego też szczerze Wam polecam dzieło Susan Ee i daję tej części w pełni zasłużoną ocenę 6/6!

Original: World After
Wydawca: Filia
Data wydania: 9.04.2014
Ilość stron: 356

Za książkę dziękuję wydawnictwu Filia.

Moja recenzja Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata TUTAJ

09 stycznia 2014

"Na krawędzi nigdy" J.A. Redmerski

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA!

„Pewnego dnia Camryn Benett porzuca swoje dotychczasowe życie i wsiada w pierwszy lepszy autobus. Rusza w nieznane, zabiera ze sobą jedynie pieniądze i telefon. Na trasie spotyka tajemniczego Andrew Parrisha. Mężczyzna jest przystojny, zagadkowy i zachowuje się tak, jakby wczoraj i jutro nie istniały. Razem przemierzają gorącą i dziką Amerykę. Dzięki Andrew Camryn odkrywa, czym jest miłość i gorąca namiętność. Te kilkanaście dni, które spędzają razem, zmienia ich bezpowrotnie. Jednak Andrew ma tajemnicę, jedną z najgorszych. Przyjdzie czas, w którym Camryn dowie się, co ukrywa jej ukochany. Czy prawda złączy ich na wieki, czy bezpowrotnie rozdzieli? Finał tej historii wyciśnie łzy z niejednego oka.

To powieść drogi, książka o miłości, namiętności, życiu chwilą i w zgodzie ze sobą. Historia Andrew i Camryn otwiera nam oczy na to, jak ważne jest podążanie za swoimi pragnieniami i jak intensywne, namiętne, kolorowe, ale także pełne bólu bywa życie.”


Niektóre polskie premiery zagranicznych książek poprzedza cała masa pozytywnych komentarzy. To one wzbudzają zainteresowanie i sprawiają, że czekamy na ukazanie się danego tytułu z nieskrywaną niecierpliwością, pewni tego, że lektura będzie świetna – w końcu wszyscy ją zachwalają. Nie ukrywam, że i ja dałam się ponieść tej fali pozytywnego oczekiwania na powieść Jessici Redmerski. Czy lektura Na krawędzi nigdy rzeczywiście okazała się tak dobra, jak obiecywały komentarze czytelników?

Powieść Redmerski to nieustanna podróż – Camryn poznajemy w momencie, gdy w jej życiu pojawiają się trudne chwile i dziewczyna spontanicznie pragnie coś zmienić. Kupuje więc bilet autobusowy i udaje się w daleką podróż – byle przed siebie, byle jak najdalej od domu, przyjaciółki i zawiedzionych nadziei. Po drodze jednak coś się wydarza – Camryn spotyka przystojnego i czarująco irytującego faceta, z którym już wkrótce się zaprzyjaźnia. W końcu postanawiają podróżować razem, ale nie wiedzą, że ta decyzja odmieni całe ich życie. 

Narracja została przedstawiona z punktów widzenia dwójki głównych bohaterów  – Camryn i Andrew. Dzięki temu lepiej możemy zrozumieć wzajemne relacje pomiędzy nimi i nierzadko dostrzec to, czego nie widzą bohaterowie. Ich opowieść jest płynna, lekka, napisana stosunkowo prostym językiem. Niemniej tym, co uderzyło mnie wyjątkowo mocno, był rozdźwięk pomiędzy delikatną narracją Camryn, a pojawieniem się (za sprawą Andrew w sumie) słownictwa wybitnie wulgarnego, które burzyło klimat opowieści. Rozumiem zamysł autorki, która chciała pokazać przemianę bohaterów, zaznaczyć proces poszukiwania własnego ja, życia chwilą, walki o swoją wolność i niezależność, moment buntu i „wyzwolenia”. Niestety polskie tłumaczenie pewnych zwrotów całkowicie rozbiło formę opowieści – czułam się momentami po prostu zniesmaczona.

Nie ukrywam też, że pierwsze 300 stron tekstu nudziło mnie i momentami zastanawiałam się, czy w ogóle chcę dokończyć tę lekturę. Ale pamiętając o wielu pozytywnych opiniach, brnęłam dalej, wciąż mając nadzieję, że może jednak coś mi się w tej książce spodoba. Później poczułam wyraźne zainteresowanie, historia zaczęła mnie ciekawić, aż w końcu ostatnie 60 stron tekstu okazało się fenomenalne, ba! nawet uroniłam kilka łez. Kiedy jednak patrzę na ten utwór jako całość, zastanawiam się nad jednym: Dlaczego ta opowieść nie wywołała we mnie większych emocji? I tu wracam do zadanego wcześniej pytania – czy to wina polskiego tłumaczenia? Czasem zdarza się, że przekład odbiera oryginałowi specyficzny klimat. 

Na krawędzi nigdy to dla mnie trochę książka – zagadka: z jednej strony widzę w niej ciekawą historię miłosną z zaskakującym finałem, z drugiej to wciąż lektura, przy której się porządnie wynudziłam i która nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak oczekiwałam. A jednak za piękne zakończenie i kilka chwil wzruszeń pod sam koniec historii chętnie dam tej opowieści ocenę 4/6, choć nie ukrywam, że z poznania kontynuacji (The Edge of Always) zrezygnuję. Niemniej polecam ten tytuł osobom, które lubią historie o poszukiwaniu własnego ja i o miłości, która potrafi odmienić całe życie.

Original: The Edge of Never
Wydawca: Filia
Premiera: 22.01.2014
Ilość stron: 480

Za możliwość przedpremierowej podróży u boku Camryn i Andrew 
dziękuję wydawnictwu Filia!

I piosenka, która nieprzypadkowo towarzyszyła mi podczas lektury :)

02 listopada 2013

"Zamek z piasku" Magdalena Witkiewicz

„Zamek z piasku to powieść o miłości, małżeństwie, pragnieniu dziecka, samotności i pożądaniu. W tej kolejności.  

Młode małżeństwo, które jest ze sobą od wielu lat, decyduje się na dziecko. Wszystko wydaje się proste, ale… mimo miesięcy starań Weronika nie może zostać mamą. Ból, rozczarowanie, samotność. I wtedy w życiu bohaterki pojawia się ktoś trzeci. Przyjaciel. Czy wystarczy jeden krok, by spełniło się marzenie Weroniki? A może przyjaźń z innym mężczyzną otworzy jej oczy na własne małżeństwo? Tworzenie wzajemnych relacji to jak budowanie zamku z piasku. Nieustannie trzeba o niego dbać, by nie runął… I by nikt nie wszedł w niego butami… Nie można na chwilę spuścić go z oczu. Związek pomiędzy dwojgiem ludzi również bywa kruchy. Tak jak zamek z piasku. Gdy odwrócisz głowę, może zalać go morska fala. Wtedy pozostanie tylko słona morska woda – albo słone łzy.


Nikt nie miał wątpliwości, że Weronika i Marek to para idealna – poznali się w liceum i od tamtego momentu świata poza sobą nie widzieli. Później były zaręczyny, ślub i… chęć założenia rodziny. Kiedy jednak kolejne próby poczęcia dziecka zaczęły zawodzić, coś się zmieniło. Weronika stopniowo zaczęła popadać w obsesję – tak bardzo chciała być matką, że nie zwracała uwagi na to, iż rani męża, a jej małżeństwo powoli się rozpada. A potem pojawił się inny mężczyzna... Czy kobieta poradzi sobie z własnymi uczuciami i odnajdzie drogę do szczęścia?

Nie ukrywam, że na najnowszą powieść Magdaleny Witkiewicz czekałam od wielu miesięcy. Kiedy więc w końcu powieść została wydana, sięgnęłam po nią bez wahania, jestem bowiem zakochana w innym dziele tej autorki – Opowieści niewiernej. Dodatkowym atutem najnowszej publikacji okazała się przepiękna okładka, od której nie sposób oderwać spojrzenia. Zamek z piasku to książka o przeszkodach na drodze do szczęścia, o miłości – nierzadko tej trudnej, a także o potrzebie spełnienia. Tutaj – spełnienia się rodzicielsko. Dziś opowiem Wam o tym, jak oceniam to długo oczekiwane dzieło polskiej autorki.

Narratorem powieści jest główna bohaterka, której historia zaczyna się intrygująco: Weronika z perspektywy czasu opowiada nam o tym, jak powoli, nieubłaganie niszczyła swoje małżeństwo z jednego powodu – z pragnienia spełnienia swojego marzenia o rodzicielstwie.  W sugestywny sposób opisuje swoje małżeńskie życie, narastające problemy i swoją pogoń za byciem matką. Ta pogoń zamienia się w obsesję – bohaterka nie zdaje sobie z tego sprawy, dopóki jej życie nie zaczyna się rozpadać, a ona gubi się we własnych uczuciach. Język powieści – w przeciwieństwie do tematyki – jest lekki i swobodny. Przez książkę się płynie, a strony przelatują przez palce w zaskakującym tempie. Każdy rozdział rozpoczyna się cytatem z różnych piosenek – to świetny zabieg mający na celu w tych kilku słowach zawrzeć charakter rozdziału, nad którym się właśnie pochylamy. 

Zamek z piasku to książka napisana wyśmienicie i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. To nietypowa, momentami wstrząsająca i taka… prawdziwa historia, w dodatku wywołująca w czytelniku najczystszą niepewność. Nie mogę jednak pominąć faktu, iż niektóre elementy przypominały mi trochę historię z Opowieści niewiernej. Nie lubię uczucia déjà vu podczas czytania książek – sięgając po dzieła konkretnego pisarza oczekuję czegoś nowego (choć oczywiście czasem takich podobieństw nie da się uniknąć). Plusem natomiast będzie kreacja bohaterów, a zwłaszcza głównej postaci. Z Weroniką być może będzie utożsamiało się wiele czytelniczek – to bohaterka z wadami i zaletami, ot zwyczajna kobieta, która tak bardzo czegoś pragnie, że zaczyna tracić nad tym kontrolę. Mnie momentami irytowało jej zachowanie, jej samolubność i „klapki na oczach”, ale czy będąc na jej miejscu nie zachowywałabym się podobnie? Nie wiem.

„Związek pomiędzy dwojgiem ludzi bywa również kruchy. Dokładnie tak jak zamek z piasku. Gdy odwrócisz głowę, zaleje go morska fala. Pozostanie tylko słona morska woda, albo słone łzy.”

Opowieść Magdaleny Witkiewicz wywołała we mnie skrajne emocje – z jednej strony nie mogłam przestać myśleć o historii zawartej w Zamku z piasku, z drugiej strony – jak wspomniałam –  nasuwały mi się skojarzenia z innym utworem autorki. Mimo to wiem, że książka niesie z sobą ważne przesłanie, które niejednej osobie otworzy oczy: historia Weroniki pokazuje, czym jest miłość – tym tytułowym zamkiem z piasku, który niedoglądany może zostać w jednej chwili zmieciony przez potężną falę. A odbudowanie zamku może okazać się bardzo trudne, albo…. niemożliwe. Wbrew pozorom łatwo stracić to, co budowaliśmy przez wiele lat z ukochaną osobą. Zamek z piasku to niewątpliwie książka z morałem, bardzo intymna, bardzo życiowa. To opowieść, którą czyta się z zapartym tchem – ja do ostatniej strony czytałam Zamek z zaciekawieniem i zniecierpliwieniem, po prostu MUSIAŁAM wiedzieć, jak ta historia się zakończy. I jestem tym zakończeniem usatysfakcjonowana. Polecam! 5/6.

Original: Zamek z piasku
Wydawca: FILIA
Data wydania: 23.10.2013
Ilość stron: 281
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Filia :)

16 września 2013

"Szczęściara" Kristyn Kusek Lewis

Trzy kobiety, trzy historie.
Odpowiedzialna i zachowawcza Waverly prowadzi małą piekarnię, a w chwilach smutku wspomina swoją ukochaną babcię, Polkę.
Kate jest żoną mężczyzny, który ma ogromne szanse zostać kolejnym gubernatorem Wirginii.
Amy, zajmująca się domem matka i gospodyni, prowadzi pozornie doskonałe życie, jednak ukrywa przerażający sekret.
Życie powoli zaciska wokół nich pętlę. Okazuje się, że problemy same się nie rozwiążą.
Waverly przekonuje się, jak cienka jest granica pomiędzy lojalnością a zdradą, i jak łatwo ją przekroczyć.
Wszystkie trzy będą musiały wiele zaryzykować.
W imię przyjaźni.”


Waverly Brown to trzydziestoparoletnia właścicielka małej piekarni. Mieszka ze swoim chłopakiem w domu odziedziczonym po babci i ma dwie oddane przyjaciółki – Amy i Kate. Amy to żona Mike'a i szczęśliwa mama malutkiej Emmy, Kate natomiast jest żoną Brendana Berkshire'a, który ubiega się o fotel gubernatora stanu Wirginia. Wszystkie trzy kobiety wiodą pozornie szczęśliwe życie. Pozornie. Bo tak naprawdę każda ma swoje problemy, do których niełatwo się przyznać. Wkrótce ich sytuacja zaczyna się pogarszać i bohaterki będą musiały zdecydować, czy są w stanie powiedzieć o kłopotach swoim bliskim. Przede wszystkim jednak będzie to dla nich próba przyjaźni, której do tej pory były tak pewne.

Szczęściara to debiut literacki amerykańskiej dziennikarki polskiego pochodzenia – Kristyn Kusek Lewis. Szczerze mówiąc po tę książkę sięgnęłam przypadkowo – wydawało mi się, że będzie to lekka opowieść idealna na jeden, może dwa wieczory. Ten tytuł miał być odskocznią od lektur, które czytam na co dzień, wszak rzadko sięgam po powieści obyczajowe. Szczęściara jest jedną z nielicznych książek tego gatunku w moim zbiorze. Ale zaryzykowałam i – dzięki Bogu! – cieszę się, że to zrobiłam!

Narratorką opowieści jest główna bohaterka, Waverly. Historia zaczyna się od sceny wspólnej kolacji, na którą młoda kobieta zaprasza swoje przyjaciółki, z którymi łączy ją wieloletnia, zażyła znajomość. To właśnie oczami Waverly poznajemy jej najbliższych i współpracowników, a jednocześnie przyglądamy się jej życiu „od kuchni” – tajemnicom, obawom i problemom, z którymi codziennie się boryka. Narracja jest lekka, język nieskomplikowany. W słowach narratorki nie brakuje emocji, które potrafią udzielić się odbiorcy i nie pozwalają na odłożenie książki, nim nie poznamy finału powieści. Życie trzech przyjaciółek nie jest łatwe, a kolejne sekrety z ich życia, które powoli wychodzą na jaw, dotyczą trudnych tematów. Kreacja tych postaci jest nadzwyczaj przemyślana: Waverly, Amy i Kate to bohaterki posiadające zarówno wady, jak i zalety – bohaterki z krwi i kości, których nie sposób nie polubić.

Szczęściara pokazuje siłę przyjaźni, ale nie takiej cukierkowej i niedojrzałej, lecz tej prawdziwej, na dobre i na złe. Przyjaźni, która w pewnym momencie zamienia się w coś więcej – bo kiedy traktujesz swoją przyjaciółkę jak członka rodziny i jesteś gotowa ją ratować nawet w środku nocy, wtedy możesz mówić o prawdziwej przyjaźni. Jednocześnie Szczęściara to książka o zawiłościach losu i pozorach, za którymi często skrywamy swoją historię. Nierzadko zazdrościmy komuś kariery, udanego życia osobistego... czegokolwiek. Nie wszystko jednak jest tak idealne i proste, jak się wydaje.

Powiem tak – gdyby wszystkie powieści obyczajowe były tak poruszające i wciągające, niewątpliwie przerzuciłabym się na ten gatunek literatury – jestem oczarowana Szczęściarą! To głęboka i wzruszająca opowieść o przyjaźni trzech kobiet, które poszukują swojego szczęścia i miejsca na świecie. To opowieść o poświęceniu, zaufaniu, codziennych trudach i słabościach, o miłości i nienawiści, o zdradach i poszukiwaniu prawdy, a także o tym, że czasem trudno przyznać się do błędu. To po prostu opowieść o życiu – nie tym wyidealizowanym jak z bajki, ale zwyczajnym, w którym nigdy nie możemy być pewni tego, co nas za chwilę spotka. Szczerze polecam Wam spotkanie z tym wyjątkowo udanym debiutem pani Lewis – gwarantuję, że będzie to niezapomniana lektura. Szczęściara otrzymuje ode mnie ocenę 5+/6 i mam nadzieję, że Kristyn już pracuje nad nową książką, bo niewątpliwie po nią sięgnę! 

Original: How Lucky You Are
Wydawca: FILIA
Data wydania: 12.06.2013
Ilość stron: 472

Za książkę dziękuję wydawnictwu Filia

09 kwietnia 2013

"Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata" Susan Ee

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA! 

"Aniele, stróżu mój... szeptaliśmy przez setki lat. Myliliśmy się. Teraz to właśnie ONE okazały się naszym największym koszmarem."

Ziemię ogarnęły ciemności. Państwa upadły, szpitale, szkoły i urzędy stoją puste, nie działają komórki. Za dnia na ulicach rządzą brutalne gangi, ale kiedy zapada mrok wszyscy wracają do kryjówek, kryjąc się przed grozą Najeźdźców. Anioły. Niektóre piękne, inne jakby wyjęte z najgorszych koszmarów, a wszystkie nadludzko potężne. Przez wieki uważaliśmy je za swoich stróżów, teraz okazały się agresorami siejącymi śmierć. Dlaczego zstąpiły na ziemię? Z czyjego rozkazu? Jaki mają plan? Czy ludzie zdołają im się przeciwstawić?
Siedemnastoletnia Penryn wyrusza w desperacki pościg, żeby uratować życie młodszej siostry. Żeby zwiększyć swoje szanse musi zjednoczyć siły ze swoim wrogiem. Oboje przemierzają Kalifornię, niegdyś piękną i słoneczną, dziś kompletnie zniszczoną i wyludnioną, a wszechobecna śmierć niejednokrotnie zagląda im w oczy. Na końcu podróży, w San Francisco, każde z nich stanie przed dramatycznym wyborem.
Czy postąpią właściwie?

Angelfall to trzymająca w napięciu, momentami brutalna i krwawa opowieść o końcu świata.

Świat uległ zagładzie, gdy aniołowie zstąpili na ziemię i zniszczyli cywilizację, jaką znaliśmy. Teraz panuje anarchia, ludzie walczą o przetrwanie, a najeźdźcy wykorzystują ich do swoich własnych celów. Penryn wraz z matką i kaleką siostrą Paige próbują przeżyć w niebezpiecznym świecie opanowanym przez zdradliwe anioły. Aż do dnia, gdy stają się świadkami porachunków pomiędzy niebiańskimi istotami - jeden fałszywy ruch zmienia ich życie na zawsze. Paige zostaje porwana, a Penryn jest zdeterminowana, by ją odnaleźć. Lecz aby tego dokonać, musi się zbratać z wrogiem - nieziemsko pięknym i zabójczo niebezpiecznym aniołem imieniem Raffe... Oboje wyruszają w podróż przez zniszczone ziemie dawnych Stanów Zjednoczonych. Czy Penryn odnajdzie siostrę? Czy Raffe rozprawi się ze swoimi pobratymcami? Jedno jest pewne - od teraz nic już nie będzie takie samo...

Angelfall to pierwsza część niesamowitej serii autorstwa Susan Ee.  Gdy tylko zobaczyłam niezwykłą okładkę książki, od razu zapragnęłam poznać tę historię, a i opis skusił mnie do sięgnięcia po lekturę. Wiedziałam, że to będzie nieziemska opowieść. Czy moje przeczucia okazały się słuszne?

Historia została przedstawiona z punktu widzenia głównej bohaterki - Penryn, a narracja w czasie teraźniejszym oraz stosunkowo lekki, prosty język dodatkowo zdynamizowały fabułę, by już na samym początku wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń.

To, co wyróżnia tę powieść na tle innych o postapokaliptycznej tematyce to oryginalne przedstawienie aniołów - znane dotychczas jako istoty niebios, dobrzy posłannicy Boga nagle stają się okrutnymi mordercami, którzy pragną zniszczyć ludzką cywilizację. Od pierwszej strony czujemy napięcie i grozę, a każde kolejne pojawienie się aniołów wzmaga w odbiorcy niesamowity niepokój i strach. A mimo to powieść nie została pozbawiona humoru, za co możemy podziękować nie tylko Penryn, ale i upadłemu aniołowi, z którym dziewczyna wyruszy w niebezpieczną podróż.

Poznając historię Penryn i zagłębiając się coraz bardziej w fabułę, byłam zaskoczona faktem, że powieść tę napisała kobieta - tekst pozbawiony jest zbędnych ochów i achów oraz nadmiernego użalania się bohaterki nad sobą, a tym bardziej łzawego romansu, który mógłby wywołać nie tylko niestrawność, ale i popsuć cały klimat książki (czego często doświadczamy we współczesnej literaturze młodzieżowej). Tu natomiast otrzymujemy bohaterkę z krwi i kości, odważną i zdeterminowaną, by odnaleźć i uratować młodszą siostrę. Susan doskonale poradziła sobie z kreacją tego wątku - w obrazowy i realistyczny sposób nakreśliła emocje, które targają Penryn - czytelnik wręcz czuje siostrzaną miłość dziewczyny, miłość, która pcha ją (pomimo niebezpieczeństw i strachu) do celu - odzyskanie Paige staje się dla niej jedynym, najważniejszym celem, mantrą. Przyznaję, że bardzo wzruszył mnie ten wątek - poczułam niezwykłą więź z Penryn, bowiem sama mam młodsze siostry i wiem, co znaczy kochać swoje rodzeństwo. Dlatego też chylę czoła przed autorką, bo świetnie poradziła sobie z tym wątkiem i umiała realistycznie oddać wszystkie emocje bohaterki.

Pod koniec lektury nasunęło mi się pewne porównanie, do którego chciałabym się odnieść, podsumowując moje wrażenia po przeczytaniu Angelfall - ta książka jest jak połączenie mrocznej Armii Boga z Obcym. To książka idealna do zekranizowania - autorka tak sugestywnie przedstawia wszystkie sceny, że bez problemu widziałam je oczami wyobraźni. I nie ukrywam, że momentami naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, jaki los Susan zgotowała swoim bohaterom - ona się nad nimi nie lituje, nie oszczędza, wrzuca ich na głęboką wodę i komplikuje sytuacje tak bardzo, że momentami nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie żadnego konkretnego zakończenia. A ono będzie wyjątkowo zaskakujące i nieoczekiwane. I w dodatku zapowie nam niesamowitą kontynuację, której nie mogę się doczekać!

Powiem wprost - Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata to postapokalipsa w najwspanialszym wydaniu! To książka, która wciąga, fascynuje, przeraża i rozkochuje czytelnika na tysiąc sposobów. To powieść dokładnie taka, jakiej brakowało na literackim rynku - mroczna, odważna, tajemnicza i przede wszystkim świetnie napisana. W dobie szmatławców pseudopostapokaliptycznych nareszcie otrzymaliśmy pełnokrwistą, wciągającą opowieść o odwadze, miłości i poświęceniu - opowieść, od której po prostu nie można się oderwać i o której myśli się na długo po skończonej lekturze. Myślę, że Angelfall będzie jedną z najlepszych premier 2013 roku! Dlatego też polecenie jej Wam jest tylko formalnością - wyruszcie z Penryn w szaloną podróż, by uratować jej młodszą siostrzyczkę i zobaczcie świat, w którym rządzi chaos i strach. Świat, który przeraża i zachwyca jednocześnie. Daję w pełni zasłużoną ocenę 6+/6! Ta książka nie mieści się w żadnej skali, jest po prostu DOSKONAŁA!

Original: Angelfall
Wydawca: Filia
Premiera: 17 kwietnia 2013!
Ilość stron: 311


Za możliwość przedpremierowego poznania opowieści Penryn dziękuję Wydawnictwu Filia