30 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012!

Witajcie :) Na dziś przygotowałam mały bilans premier mijającego roku. Aby jednak nie rozwodzić się nad tym, jakie książki okazały się gorsze czy lepsze, przedstawię listę samych "najów", czyli najlepszych, moim zdaniem, premier 2012. Lista ta będzie całkowicie subiektywna i stworzona na podstawie lektur, które udało mi się przeczytać. A więc...



Niezaprzeczalnie numerem jeden okazał się Pocałunek Kier wydany przez Oficynę Wydawniczą Foka - mistrzostwo nie tylko wśród premier 2012! Kto nie miał okazji zapoznać się z powieścią Lynn Raven, niech żałuje! Pełnokrwiste fantasy w najlepszym wydaniu! <3
Drugie miejsce zajmuje wydana przez Egmont Nowa Ziemia Julianny Baggott - przerażająca i wciągająca, po prostu niesamowita książka na szóstkę z plusem!
Trzecie miejsce na podium przypadnie Śmiercionośnym falom Carrie Ryan wydanym nakładem Papierowego Księżyca - za klimat, za przygodę, za niebezpieczeństwo oraz wielką, szaloną miłość.
Czwarte miejsce będzie dla Żelaznej Córki Julie Kagawy wydanej przez Amber (mam słabość do Asha), dalej Tron Szarych Wilków Cindy Chimy wydany przez Galerię Książki (po prostu WOW!) oraz moja ukochana powieść od Celine Kiernan - zwieńczenie Trylogii Moorehawke - Zbuntowany Książę wydany przez wydawnictwo Dolnośląskie. 
Siódme miejsce przypadnie bardzo romantycznej opowieści od Bukowego Lasu - Sercu w chmurach od Jennifer E. Smith, które polecam każdej romantycznej duszyczce. Kolejne miejsce otrzymuje Żelazny Książę Meljean Brook od Dwójki Bez Sternika - za prawdziwy, pełnokrwisty steampunk! Natomiast ostatnie dwa miejsca otrzymują powieści fantastycznie fantastyczne - Dotyk Magii Marii V. Snyder (za niezwykłą przygodę) od Miry oraz Mechaniczny Książę autorstwa Cassandry Clare, wydany przez MAGa (tego wyboru chyba nie muszę argumentować :)). 
Wszystkie te książki wywołały we mnie niesamowite emocje i niezaprzeczalnie zasłużyły na miejsce w pierwszej dziesiątce! :D

Nie mogę jednak nie zauważyć, że poza tymi lekturami pojawiło się też kilka innych, które warto wymienić. Do naprawdę udanych premier zaliczam więc Cinder Marissy Meyer (Egmont), Cienie na Księżycu od Zoë Marriott (Egmont), Podzielonych Neal'a Shustermana (Papierowy Księżyc), Jutro 5. Gorączka od Johna Marsdena (Znak), a także cudownie romantyczne Nigdy i na zawsze od Ann Brashares (Otwarte). Myślę, że mogłabym wymienić jeszcze kilka, ale co za dużo to niezdrowo :)

Z prywaty dodam, że w tym roku napisałam 103 recenzje, a przeczytanych książek będzie w sumie 110. Ogólnie w tym roku nie było więc tragedii, choć miałam trochę przestoju z czytaniem ze względu na nawał pracy. Mam jednak nadzieję, że przyszły rok będzie równie dobry, o ile nie lepszy! :)

A już na sam koniec chciałabym, z okazji zbliżającego się Nowego Roku, życzyć Wam wszystkim wspaniałej, sylwestrowej zabawy, a w 2013 wielu pięknych i wzruszających lektur. Obyśmy wszyscy doczekali się premier, na które niecierpliwie czekamy! :D Wydawcom natomiast życzę siły i wytrwałości oraz tego, by 2013 był łaskawy i pozwolił Wam wydać tyle niezwykłych książek, ile sobie zaplanowaliście :) Trzymam kciuki! <3

Rok 2012 zakończymy piosenką z Hobbita - nie wiem, jak Wy, ale ja byłam już w kinie i jestem tą ekranizacją ZACHWYCONA <3 Recenzja niedługo! :)

 

26 grudnia 2012

TOP 10: Najpiękniejsze historie miłosne!

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień. 


Dziś zrobi się odrobinę romantycznie :) Mianowicie opowiem Wam o najpiękniejszych, moim zdaniem, historiach miłosnych. Będą to zarówno opowieści z książek, jak i filmów. Uprzedzam jednak, że momentami mogą się pojawić malutkie spoilery (a może i nie? ;)). A więc...

1. Seria Harry Potter 
Lily i Severus



Stanowczo najpiękniejsza historia miłosna, jaką w życiu poznałam! Opowieść o wielkim poświęceniu i uczuciu, które całkowicie zmienia priorytety w życiu człowieka. Sev jest moim bohaterem! <3

2. Silmarillion 
Luthien i Beren
źródło

Komu udało się przebrnąć przez kopalnię imion i różnorakich wydarzeń, w końcu miał możliwość poznać najpiękniejszą (ze wszystkich stworzonych przez Tolkiena) opowieść o miłości. Co prawda Tolkien niespecjalnie radził sobie z kreacją postaci kobiecych i w sumie jego historie o wielkich uczuciach też nie były szalenie wzruszające, ale o Luthien i Berenie nie jestem w stanie zapomnieć – piękna historia o tym, że dla ukochanej osoby można poświęcić naprawdę wiele.

3. Dary Anioła 
Clary i Jace

Jestem gotowa uznać tę historię za najbardziej niesamowitą ze wszystkich współczesnych powieści dla młodzieży. Wszak tych dwoje dzieliło tak wiele, a połączyła wielka, zakazana miłość i wspólna tajemnica. Myślę, że nie znajdziemy w książkach młodzieżowych równie pięknych słów, jakie Jace wypowiedział do Clary w Mieście Szkła: „Kocham cię. Będę cię kochał do dnia w którym umrę. A jeśli jest po tym jakieś życie, to wtedy też będę cię kochał.” Umieram, gdy to czytam! @_@

4. Pamiętnik 
Allie i Noah

Szczerze mówiąc książka nie zrobiła na mnie wrażenia, ale ekranizacja... poryczałam się jak bóbr! Scena nad jeziorem (ze zdjęcia powyżej) – mistrzostwo! <3

5. Saga Zmierzch 
Bella i Edward

Mówicie, co chcecie, jak dla mnie to jedna z najwspanialszych opowieści miłosnych wśród paranormal romance. Zmierzch przeczytałam wielokrotnie! Poza tym lubię Edwarda, ot co! ;)

6. Wichrowe Wzgórza 
Katarzyna i Heathcliff

Książki jeszcze nie przeczytałam, ale widziałam słynną ekranizację z Ralphem i Juliette w rolach głównych. I jestem w tej opowieści totalnie zakochana – wielka, szalona i w ostatecznym rozrachunku niebezpieczna (a może nawet chora) miłość, która całkowicie zmienia człowieka. WOW!

7. Perswazje 
Anna i Fryderyk  

Wielkie uczucie, które przetrwało pomimo wszelkich przeciwności. Końcowa scena w książce (i filmie), w tym niesamowity list, sprawiła, że totalnie rozpadłam się emocjonalnie! Polecam, w końcu to powieść Jane Austen :D

8. Nigdy i na zawsze 
Lucy i Daniel

Historia o tym, że śmierć nie jest kresem miłości. I że dwie kochające się dusze zawsze się odnajdą... Chciałabym w to wierzyć!

9. Romeo & Julia 
Julia i Romeo

Najbardziej znana opowieść miłosna na świecie! Dziękuję Ci, Williamie, że stworzyłeś tak niesamowitą historię, przy której zawsze płaczę – bez względu na to, który raz z rzędu czytam ów dramat albo oglądam ekranizację. Emocje zawsze są takie same... 

10. Trylogia Moorehawke 
Wynter i Christopher
źródło

Na koniec nie może zabraknąć mojej ulubionej Trylogii Moorehawke i historii miłości, która połączyła Wynter i Christophera. Poza tym nie ukrywam, że uwielbiam pana Garrona <3 I chyba tylko jemu pozwoliłabym mówić do siebie „maleńka” (kto przeczytał książkę, zrozumie) :P

***
O wielkich uniesieniach i szalonych  opowieściach miłosnych na dzisiaj koniec :) Co za dużo, to niezdrowo. A teraz piosenka, która wprowadza mnie w totalny trans - jest niesamowita! @_@


Na koniec dodam tylko, że prawdopodobnie w tym roku nie zdążę już napisać kolejnej recenzji, choć obecnie czytam trzy książki na raz - dziwne rzeczy się u mnie dzieją :P W każdym razie na weekend przygotuję Wam wielkie sprawozdanie z 2012 oraz zestawienie najlepszych (jak zwykle moim zdaniem) premier mijającego roku :) A póki co miłego, świątecznego dnia! ;)

23 grudnia 2012

"Opowieść wigilijna" Charles Dickens

Jedna z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających opowieści o magii Świąt Bożego Narodzenia.

W  Wigilię, kiedy cały Londyn raduje się rodzinnymi świętami, jeden tylko zgryźliwy i gburowaty samotnik, Ebenezer Scrooge, nie poddaje się wigilijnej atmosferze. Jest jednak ktoś, kto niespodziewanie go odwiedza i ma mu do przekazania pewną niezwykłą, świąteczną wiadomość...”


Wigilia to czas niezwykły. To moment, w którym rodzina i najbliżsi zasiadają wspólnie przy jednym stole, by świętować narodziny Dzieciątka. Dla wielu to czas zadumy, przemyśleń, wzajemnej życzliwości oraz modlitwy. Dla innych zaś to wielkie zakupy, wydatki i tony prezentów. Dla jeszcze innych chwila odpoczynku od codzienności i ciężkiej pracy. Każdy bowiem ten świąteczny czas będzie przeżywał inaczej. Ale są i tacy, którzy opierają się magii wigilijnej nocy, w dodatku obdarzając innych jedynie nieuprzejmością. Taki właśnie był Ebenezer Scrooge.

Tego niezwykłego wieczoru Londyn tonął w blasku lamp, przykryty śnieżną kołderką, a ludzie spieszyli do domów, by radować się Świętami ze swoimi najbliższymi. Główny bohater dickensowskiej opowieści właśnie udał się do pogrążonego w mroku domu, by spędzić ten wieczór jak każdy poprzedni – w spokoju i samotności. Nie lubił Świąt. Nie, to złe słowo – on ich nie cierpiał! I dawał to wszystkim bardzo wyraźnie do zrozumienia. Ale tegoroczna noc wigilijna miała okazać się inna – starego, gburowatego Scrooge'a odwiedza bowiem nietypowy gość. Gość, który zapowie wizyty trzech niezwykłych istot, o jakich naszemu przesiąkniętemu racjonalizmem bohaterowi nigdy się nie śniło...

„Za życia odstraszał każdego tylko po to, żebyśmy mogli na tym skorzystać, gdy już będzie martwy.” *

Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa chyba nie trzeba nikomu przedstawiać – to prawdopodobnie najbardziej znana opowieść o magii Świąt. Jednak mimo swojej uniwersalności, historia Ebenezera Scrooge'a nie jest dziełem obszernym – to krótka książeczka podzielona na pięć rozdziałów obrazujących kolejne etapy niezwykłego spotkania głównego bohatera z jego niesamowitymi gośćmi. Narrator wszechwiedzący – w tym wypadku sam autor nierzadko kieruje swoje słowa bezpośrednio do czytelnika. Odbiorca ma więc wrażenie, jakby zasiadł z Dickensem przy jednym stole i miał możliwość wysłuchania historii prosto z ust pisarza. Język dzieła jest niezwykle plastyczny, obrazowy, ale i wymagający skupienia – tylko wtedy bowiem jesteśmy w stanie wychwycić całą niesamowitość utworu i rozsmakować się w niezwykłej atmosferze XIX-wiecznego Londynu przysypanego śniegiem, w którym dzieją się najprawdziwsze cuda! Bystre oko autora z niezwykłą skrupulatnością rejestruje wydarzenia i zachowania poszczególnych postaci (a zwłaszcza Ebenezera), by później w malowniczym stylu przelać opowieść na papier – dzięki temu właśnie czytelnik przez Opowieść wigilijną po prostu płynie, wciągnięty w wir szalonych, całkowicie fantastycznych wydarzeń. W gruncie rzeczy jednak książka ma też mały minusik, a jest nim objętość to stanowczo zbyt krótka historia!

Opowieść wigilijna to uniwersalna, baśniowa i szalenie oryginalna książka o Świętach Bożego Narodzenia i jednocześnie opowieść o tym, że dobro tkwi w każdym z nas – trzeba tylko po nie sięgnąć i wydobyć na światło dzienne. To wyjątkowo wzruszająca i dająca nadzieję historia, którą powinien poznać każdy z nas – można się przecież z niej tak wiele nauczyć! Ponadczasowa, ciepła, pełna niesamowitej mocy – te właśnie cechy przychodzą mi na myśl zawsze wtedy, gdy myślę o dziele Dickensa. Z ręką na sercu przyznaję, że uwielbiam zarówno książkę, jak i wszystkie ekranizacje tej znanej historii – od wersji z Muppetami po mroczną, absolutnie wciągającą ekranizację z 1999 roku (z Patrickiem Stewartem w roli głównej). Wracając jednak do dzieła z 1843 roku, szczerze Wam polecam Opowieść wigilijną – według mnie będzie to lektura idealna dla osób w każdym wieku – wszyscy odnajdziemy w niej coś dla siebie! Polecam (nie tylko na świąteczny czas) :)

Original: A Christmas Carol
Wydawca: Świat Książki
Data wydania: 25.11.2009
* cytat str. 85
Ocena: 5+/6
***


Z tego miejsca chciałabym dołączyć do opinii o Opowieści wigilijnej (nie)krótkie życzenia świąteczne :) Koniec Świata został odwołany, a Wigilia tuż tuż, więc zapewne większość z Was szaleje z gotowaniem, sprzątaniem i innymi przedświątecznymi zajęciami. A mnie, pomiędzy smażeniem ryby po grecku a przemeblowaniem pokoju i wystawaniem w kolejce w supermarkecie, coś tknęło do drobnych przemyśleń i stąd takie a nie inne życzenia teraz Wam zaserwuję. A więc... Życzę Wam życia przeżytego pełną piersią. Życzę Wam większych i mniejszych radości, kochania całym sercem, doskonalenia siebie i dumy z bycia sobą. A tak w sumie to najbardziej życzę Wam, byście odnaleźli swoje szczęście – nie tylko w Święta, ale w całym swoim życiu. A na czas wigilijny po prostu przesyłam Wam pachnące cynamonem i mandarynkami „Wesołych Świąt!” Byście przeżyli te magiczne chwile z uśmiechem na twarzy, w gronie rodziny i przyjaciół. A o Sylwestrze i Nowym Roku pomówimy za jakiś czas :)

Całusy :* 

Na koniec świątecznie zaśpiewa nam Elvis! :)

 

18 grudnia 2012

"Historia prawdziwa kapitana Haka" Pierdomenico Baccalario

 
28 kwietnia 1829 roku w Windsorze rodzi się dziecko, które może odmienić losy Anglii. To nieślubny syn króla Jerzego IV i z tego powodu niemowlę i jego matka muszą natychmiast opuścić dwór. James Fry wchodzi na pokład statku, gdy ma zaledwie trzynaście lat, i od tego momentu rozpoczyna życie pirata – wkrótce stanie się najbardziej poszukiwanym człowiekiem imperium brytyjskiego. Ten wyjęty spod prawa wygnaniec ma przy sobie stary zegarek – klucz do swojej przeszłości. Do historii przejdzie jako Młody Lord, Bosy, Książę Mórz… Nikt jednak nie wie, że jest prawdziwym kapitanem Hakiem.


Będąc małą dziewczynką, niespecjalnie przepadałam za Przygodami Piotrusia Pana i dopiero po latach doceniłam tę historię – przede wszystkim dzięki głównemu bohaterowi, którego pragnienie pozostania dzieckiem „na zawsze” jest w gruncie rzeczy wyjątkowo bliskie wielu dorosłym osobom. Lecz w tym momencie nie o Piotrusiu chciałabym napisać, lecz o „czarnym charakterze” z owej historii, czyli o Kapitanie Haku. Nowa powieść Pierdomenica Baccalario o intrygującym tytule Historia prawdziwa kapitana Haka, rzekomo ma opowiedzieć historię życia tego niezwykłego bohatera z baśni Barriego. Już sama okładka niesamowicie nie zaciekawiła, więc po książkę sięgnęłam z nieskrywaną przyjemnością...

Opowieść rozpoczyna się od roku 1829, kiedy to na świat przychodzi nieślubne dziecko króla Anglii, Jerzego IV. Potomek władcy jest jednak w wielkim niebezpieczeństwie, gdyż spiskowcy zrobią wszystko, by monarcha nie pozostawił po sobie dziedzica. Chłopiec i jego matka zostają więc uratowani przez tajemniczych ludzi i wyruszają do Indii. To tam mały James przez lata będzie żył w niewiedzy o swoim pochodzeniu, marząc o wielkich podróżach, o morzu i przygodzie. A kiedy udaje mu się w końcu zaciągnąć na statek, rozpoczyna się jego nowe, pełne niebezpieczeństw życie... Kim tak naprawdę jest James Fry? Kim się stanie? I jaki będzie finał jego historii? O tym przekonacie się, sięgając po powieść Baccalaria.

Przyznam szczerze, że na korzyść Historii prawdziwej kapitana Haka przede wszystkim przemawia piękna oprawa – twarda okładka, niesamowita i żywa kolorystycznie grafika, wyrazista, duża czcionka okraszona eleganckimi rysunkami na brzegach kartek. Nie da się więc nie zauważyć, że książka mogłaby być idealnym prezentem dla młodziaka uwielbiającego opowieści o przygodach, piratach i tajemniczych miejscach. Mogłaby, gdyby nie to, że czegoś jej brakuje. I choćbym bardzo chciała skonkretyzować, czego – nie jestem w stanie.

Lekturę czyta się szybko i przyjemnie, a język autora – znany już jego fanom z innych powieści dla młodzieży – jest lekki, nieskomplikowany i nastawiony na odbiorcę w każdym wieku. Narracja z punktu widzenia obserwatora wszechwiedzącego pokazuje nam życie młodego Jamesa, jego przemyślenia i pragnienia, jego głód przygody. Powieść podzielona została na trzy części, a każda z nich dzieli się na roczniki, które później są jeszcze podzielone na rozdziały. Na początku taki układ może niejednego czytelnika zaskoczyć i troszkę utrudnić odnalezienie się w opowieści, lecz w ostatecznym rozrachunku podział na lata jest wygodny i obrazowy. Ponadto autor malowniczo przedstawia kolejne wydarzenia rozgrywające się na kartach powieści – tworzy sceny, których można posmakować – plastyczne opisy, proste dialogi, różnorodni bohaterowie stanowią harmonijną wizję wykreowanego świata. Muszę jednak przyznać, że na początku w ogóle nie potrafiłam poczuć klimatu XIX wieku – cała „otoczka” pasowałaby bardziej na akcję dziejącą się co najmniej sto lat wcześniej.

Bohaterowie powieści, bo to na nich w dużej mierze opiera się opowieść, nie są postaciami nad wyraz oryginalnymi i indywidualnymi, niemniej poznajemy kilka osób, które można polubić. Najsmutniejsze jednak jest to, że wobec głównego bohatera nie mogłam wykrzesać z siebie ani jednego uczucia – ciepłego czy zdystansowanego, bez różnicy. James Fry był mi tak naprawdę całkowicie obojętny, jego historia po prostu się „działa”, a ja ją po prostu „obserwowałam”, ale nie „byłam” w niej. Moje serce nie płynęło na morzu razem z tym młodzieńcem, nie biło szybciej, gdy akcja przyspieszała, nie drżało ze strachu o los bohatera. Historia po prostu przeleciała obok mnie i choć poznanie jej było przyjemnością, nie pozostawiło we mnie głębszych emocji. I nad tym ubolewam najbardziej.

Historia prawdziwa kapitana Haka to przede wszystkim piękne wydanie, chwytliwy tytuł i nazwisko znanego pisarza, który podejmuje dialog z klasycznym i ulubionym przez wielu dziełem
Jamesa Barriego. Lekka i łatwo przyswajalna historia będzie więc idealnym umilaczem czasu dla osób, które lubią powieści o morskich podróżach, piratach i wielkiej przygodzie. Myślę, że lekturę tę mogę polecić przede wszystkim fanom Pierdomenica, a także każdemu, komu nie jest obojętna historia mająca swoje źródło inspiracji w Przygodach Piotrusia Pana. Choć nie doświadczymy tu zjawisk magicznych, a nawiązanie do baśni pojawia się tylko w jednym momencie (pomijając sam tytuł oczywiście), to przynajmniej możemy poznać alternatywną wersję historii Haka, niezwykłego pirata.  Daję więc ocenę 4-/6.



Original: La vera storia di Capitan Uncino
Wydawca: Olesiejuk
Data wydania: 7.11.2012

Za egzemplarz książki dziękuję Patrykowi i Wydawnictwu Olesiejuk :)

15 grudnia 2012

Wyniki konkursu zimowego! :)


Tak, jak obiecałam, dziś wyniki konkursu zimowego. Będzie zwięźle, krótko i na temat, bo miałam ciężki tydzień i będę go odsypiała przez następne kilka dni ;) Ale wyniki są, zwycięzcy zostali wybrani! Jak zwykle było ciężko i nie ukrywam, że długo biłam się z myślami, wszak jak mogłabym ocenić Wasze wspomnienia? Wszystkie są równie piękne i równie ważne! Niemniej słowo się rzekło, trzy (a nawet cztery!) osoby zostały wyłonione z grupy uczestników zabawy... a był to wybór niełatwy i bardzo subiektywny, dodatkowo konsultowany z niezawodną Sihh, której bardzo dziękuję!!! :* Ale do rzeczy...

Dziękuję wszystkim za wzięcie udziału w zabawie! 

Pomiędzy” wędruje do Agathy za mrożącą krew w żyłach opowieść o 
płonącym drzewku! ^^

Królewska nierządnica” wędruje do Sol za skopanie Mikołaja, należało mu się! :P

Księga cieni tom 1” wędruje do Kobry – za opowieść o psie znalezionym w śniegu, którego zaadoptowałaś! :)

Chciałabym również wyróżnić jeden tekst, ciepły i bardzo pięknie napisany, opowiadający o spadającej gwieździe, której nikt, oprócz małej dziewczynki, nie mógł dostrzec. Praca ta, autorstwa Layli, zostaje wyróżniona i z tą osobą skontaktuję się mailowo w celu wybrania nagrody z puli "awaryjnej" :)

Wszyscy laureaci mogą już zerknąć na swoje adresy mailowe, gdyż właśnie popłynęła w Waszą stronę informacja o wygranej i prośba o przesłanie adresów do wysyłki.

Jeszcze raz wszystkim serdecznie dziękuję za udział w konkursie! Jednocześnie każdemu z Was życzę pełnych ciepła i radości wspomnień z każdej kolejnej Gwiazdki – nawet, jeśli codzienność nierzadko odziera nas ze 'świątecznego' nastroju. Czasem warto się wyciszyć, zatrzymać i pomyśleć o tych dobrych rzeczach, może zagadać do mniej lubianej koleżanki z klasy, pomóc starszej pani przejść przez śliską jezdnię, albo po prostu uśmiechnąć się do kasjerki w supermarkecie, gdy kolejka długa i szeroka... Wszyscy jesteśmy ludźmi i tylko ludźmi. A Święta przecież są raz w roku i każdy zasługuje na same dobre wspomnienia... :)

12 grudnia 2012

"Miasto Zagubionych Dusz" Cassandra Clare

Dary Anioła #5 

 
Jace jest teraz sługą zła, związanym na wieczność z Sebastianem. Tylko mała grupka Nocnych Łowców wierzy, że można go uratować. Żeby to zrobić, muszą zbuntować się przeciwko Clave. I muszą działać bez Clary. Bo Clary rozgrywa niebezpieczną grę zupełnie sama. Ceną przegranej jest nie tylko jej własne życie, ale również dusza Jace’a. Clary jest gotowa zrobić dla niego wszystko, ale czy nadal może mu ufać? I czy on jest naprawdę stracony? Jaka cena jest zbyt wysoka, nawet za miłość?


Clary dla Jace'a zrobiłaby wszystko. Kiedy więc ukochany znika wraz z ciałem jej (teoretycznie) martwego brata, dziewczyna jest zdesperowana – musi go odnaleźć! Wie, że poruszy ziemię i niebo, by móc znowu być z Jace'em. Lecz kiedy Clave zmienia priorytety i poszukiwania młodego Nefilim schodzą na dalszy plan, nastoletnia Clary Fray postanawia działać na własną rękę...

Spaliłby cały świat, żeby móc wykopać cię z popiołów *

Kiedy pokochamy jakąś serię całym sercem, z niecierpliwością oczekujemy na kolejne jej odsłony. Nierzadko jednak zdarza się, że owe zauroczenie historią, która rozwija się przez wiele tomów, nie pozwala nam w pełni obiektywnie ocenić powieści, rozłożyć jej na czynniki pierwsze i spróbować pomyśleć nad problemami, które w książce zostały podjęte. Dlatego też przyznaję otwarcie, że z powodu mojej sympatii do poprzednich części Darów Anioła, ciężko jest mi ocenić piąty tom tej serii – Miasto Zagubionych Dusz. Dlaczego?

Dary Anioła pierwotnie miały być trylogią – trzy tomy: Miasto Kości, Miasto Popiołów i Miasto Szkła tworzyły zgrabną opowieść z intrygującym finiszem. I przyznam szczerze, że takie zakończenie byłoby stanowczo najbardziej odpowiednie, gdyż pozostawiało czytelnikowi pole manewru – pozwalało „dopowiedzieć” sobie kilka rzeczy. Autorka postanowiła jednak stworzyć nową opowieść – Diabelskie maszyny, które miały być połączone z istniejącą już trylogią DA. W ten sposób w jej planach pojawiły się kolejne trzy tomy serii o przygodach Jace'a i Clary, z których znane nam już tomy czwarty i piąty coraz bardziej odstają klimatem i wydźwiękiem od swoich poprzedników. Muszę też zauważyć, iż tom piąty absolutnie odmienia w oczach czytelnika wizerunki bohaterów, których dotychczas (wydawałoby się) dobrze znaliśmy – uwydatniają się cechy zupełnie niepodobne do charakterów poszczególnych postaci (chociażby w przypadku Isabelle, która stała się osobą całkowicie mi obcą, zupełnie nie przypominającą silnej, stanowczej wojowniczki, którą poznałam w Mieście Kości). Na domiar wszystkiego w tej części spotkamy także bohaterów, których obecność została podyktowana tak naprawdę koniecznością powiązania dwóch różnych opowieści w jedną całość, w wyniku czego wypadło to dość sztucznie.

Powiem wprost – nie lubię autorki. Tak po prostu. Cassandra „sprzedała” swoją powieść, dostosowując ją do wymogów fanów i ich oczekiwań. Seria o Nefilim walczących z demonami zamieniła się nagle w opowieść o miłosnych problemach nastolatków, gdzie w dodatku nierzadko dorośli ludzie zachowują się jak dzieci. Poza tym zabieg, który dotychczas wyróżniał dzieła Cassandry, czyli finiszowanie każdej sceny w momencie maksymalnego napięcia, przy piątej odsłonie przygód nowojorskich Nefilim stał się szalenie uciążliwy – osobiście podczas czytania drugiej połowy Miasta Zagubionych Dusz stwierdziłam w pewnej chwili, że nie ma sensu tracić nerwów i wciąż dawać się „zaskakiwać” rozwiązaniami poszczególnych wątków, gdyż i tak autorka zagmatwa historię jeszcze piętnaście tysięcy razy. Cassandra lubi dowalić do pieca i robi to tak ostentacyjnie, że aż bolą od tego oczy. I serce. 

No właśnie. A teraz druga strona medalu – książkę czyta się wyśmienicie! Po prostu doskonale! Pierwsza połowa – cud! Nie mogłam się oderwać od lektury, chłonęłam każde słowo, w głębi ducha martwiąc się o losy moich ulubieńców, a w zasadzie jednego – Jace'a. Jego historia okazała się tak dramatyczna, że każda kolejna sytuacja z jego udziałem była dla mnie nie do zniesienia. I choć emocje w połowie lektury nieco opadły, a ja zaczęłam wówczas rozmyślać nad minusami książki, to końcówka skutecznie odciągnęła mnie od ponurych rozważań, ponowie wciągając w wir wydarzeń. Bo tak właśnie jest z powieściami Cassandry – zawsze szalone, zawsze spektakularne, zawsze dramatyczne i grające na emocjach widza. To jej się udaje, a w połączeniu ze znakomitym piórem przyznaję, że Clare umie pisać i robi to diabelnie dobrze.

Miasto Zagubionych Dusz jest świetne warsztatowo i w dodatku okraszone pięknymi cytatami, ale nie ukrywam, że i tak mnie zawiodło. Po prostu nie ma już we mnie tego głodu historii, który kazałby mi wyczekiwać na finał serii, jak to było w przypadku przeczytania pierwszych trzech tomów, kiedy to nie spałam po nocach, bo po prostu MUSIAŁAM poznać ciąg dalszy przygód Jace'a i Clary. Teraz tego nie odczuwam. Myślę, że winę za to ponosi rozciąganie historii w nieskończoność oraz występujące w tej części perfidne powiązania pomiędzy Darami Anioła a Diabelskimi maszynami – wcześniej ta więź nie była tak wyczuwalna, a tu co rusz pojawiały się odwołania do DM! Od razu czytelnik uświadamia sobie, że autorka w pierwotnym zamierzeniu wcale nie tak wyobrażała sobie tę historię (choć uparcie twierdzi inaczej!). Do takiego działania zmusiła ją najpewniej popularność serii. I głód dolarów. A ja nie lubię, gdy ktoś pisze dla pieniędzy i tłumu rozchichotanych fanek, które „chcą więcej”. I nie lubię, gdy się przedobrza a tu wyraźnie odczuwam wręcz namacalną chęć stworzenia jak najbardziej szalonej, zagmatwanej i totalnie nieprzewidywalnej opowieści. Tak się nie da! Mimo wszystko jednak i tak serię polecam – z sentymentu do Jace'a i Clary. Daję 4+/6 i podkreślam, że to najniższa ocena dla Darów Anioła, jaką dotąd wystawiłam...

Original: City of Lost Souls
Wydawca: MAG
Data wydania: 28.11.2012
* cytat str. 26.

I trailer do ekranizacji pierwszego tomu powieści, który na pewno już wszyscy (albo znaczna większość) widzieli:


Dotychczas z serii Dary Anioła wydano: 



Oraz trylogia Diabelskich maszyn:
 

Mechaniczny Anioł | Mechaniczny Książę | Clockwork Princess

PS Przyznam szczerze, że ciężko mi szło napisanie tego tekstu, gdyż naprawdę nie wiedziałam, jak ubrać w słowa swoje odczucia. Jest więc trochę chaotycznie :P

09 grudnia 2012

Grudniowy stosik książkowy & Salon Ciekawej Książki w Łodzi!

Nadszedł czas na ostatni w tym roku stosik książkowy :) Zaprezentuję moje nabytki w dwóch aktach - pierwszy to zakupy z końca listopada, drugi to nabytki z Salonu Ciekawej Książki (o którym też opowiem, ale to później). Czas na odsłonę pierwszą:


Myślę, że widać wyraźnie tytuły książek, więc pokrótce powiem, że Na zawsze dostałam od Publicatu do recenzji (opinia TU), natomiast Historię prawdziwą kapitana Haka od Olesiejuka (recenzja wkrótce). Niepokój, Ukojenie i Króla Demona (moja recenzja TU) zakupiłam od koleżanki, Lokatorkę Wildfell Hall kupiłam w mega promocyjnej przecenie (-50%!), podobnie jak Kolor purpury za 25% ceny okładkowej :) Później Miasto zagubionych dusz, Atlas chmur i Hobbita w przecenie -25% w Matrasie (promocja była do końca listopada), a Dotyk Julii wygrałam w konkursie na blogu Jane, która zrobiła mi też zaskakujący prezent i wysłała dodatkowo Córkę dymu i kości - Dziękuję bardzo jeszcze raz!!!

Drugi akt, czyli nabytki z Salonu Ciekawej Książki prezentują się tak:


Zaszalałam w Wydawnictwie Bis, kupując aż pięć romansów historycznych :) Ponadto dorwałam tom pierwszy serii Terry'ego Goodkinda (kumpel mi szalenie polecał tę serię, więc jakie miałam wyjście?), a także zakupiłam troszkę klasyki - moja perełeczka, czyli czterotomowe wydanie Nędzników, Mistrz i Małgorzata oraz Ojciec Chrzestny! Kupiłam też thriller psychologiczny Bez litości, dwie książki od Znaku - Bardziej niż wczoraj i Weranda na słońcu i... szczyt drugiej kolumny to książki z wydawnictwa Mała Kurka - Krzykacz z Rwandy, Księga ogni i prezent, który dostałam od tegoż wydawnictwa, czyli Niewyznane grzechy siostry Juany. O Małej Kurce powiem jeszcze słów kilka, ale to za chwilę.

Morał jest chyba wszystkim znany - jestę bankrutę. Tym razem nawet na serio, choć i to nie powstrzymało mnie przed zakupem na dzisiejszej odsłonie targów jeszcze książki dla mojej siostry :)

A teraz przechodzimy do Salonu Ciekawej Książki w Łodzi, czyli trzydniowej imprezy, którą odwiedzałam codziennie, od piątku do dzisiaj :) Ogólnie przyznam, że odczucia mam mocno mieszane. Całokształt wypada słabo, niemniej dzięki tej imprezie poznałam kilka naprawdę wspaniałych osób. I myślę, że po raz kolejny powtórzę to, o czym wspomniałam przy targach warszawskich - na takich imprezach przede wszystkim poznaje się ludzi! Niestety i od tej dobrej i złej strony. Aby jednak nie mówić rzeczy złych (choć kilku wystawców powinno poćwiczyć przed lustrem uśmiechanie się, bo atmosfera była straszna), to wspomnę tylko o tych dobrych, a nawet bardzo dobrych :)

W piątek poznałam przesympatyczną poetkę, Małgorzatę Szklorz, która zaskoczyła mnie niezmiernie, wręczając mi w prezencie pakiet swoich tomików poezji (zdjęcie ów prezentu obok). Choć znawcą poezji nie jestem, to postaram się w przyszłości przedstawić Wam moje wrażenia z lektury tych ośmiu tomików :)

Później tego samego dnia do Łodzi przyjechali przedstawiciele wortalu Granice.pl - Sławek i jego urocza małżonka Madzia. Wręczyli nagrody za "najlepszą książkę na zimę" (zdjęcie z rozdania poniżej, zrobione komórką, więc wybaczcie mi okropną jakość) - nie wiem jak Wy, ale ja nawet brałam udział w  tym głosowaniu na ich stronie :) Tego dnia spotkałam się też z Sihh i jej kumpelą Alą, aż w końcu po pięciogodzinnej wędrówce między stoiskami (a uwierzcie mi, to jest wyczyn, bo hala okazała się dosyć mała), prawie padłam ze zmęczenia i nadszedł czas na powrót do domu.

Sobotni poranek rozpoczęłam od wycieczki na dworzec, by odebrać ze stacji Fonin, która przyjechała na książkowe polowanie :) Mróz tego dnia był niemiłosierny, zmarzłam okropnie! Ale w końcu dotarłyśmy na halę wystawową i po raz drugi rozpoczęłam buszowanie po stoiskach. Przyznam, że po zakupieniu 10 książek w piątek byłam święcie przekonana, że w sobotę nic nie kupię. Ha! Dobre sobie! Przywiozłam ze sobą kolejne 6 książek. Nie było szans wyjść z pustymi rękoma, naprawdę... Ale tego dnia na targach spędziłam nie więcej, jak dwie, dwie i pół godzinki. Poznałyśmy wtedy przemiłe Panie z wydawnictwa Mała Kurka, a ja wówczas zakupiłam Krzykacza z Rwandy. Później pojechałyśmy "na miasto", a dokładniej naszym celem było KFC (umierałam z głodu!). Czas zleciał szalenie szybko i nim się obejrzałyśmy, stałyśmy zestresowane na przystanku autobusowym, czekając na jakiś transport na dworzec. Na szczęście autobus w końcu przyjechał i mogłam odwieźć Fonin na dworzec, gdzie szczęśliwie wsiadła w pociąg powrotny :)

Dziś, czyli w niedzielę, moje plany opierały się przede wszystkim na spotkaniu z koleżanką, która chciała ode mnie pożyczyć Igrzyska Śmierci. Tak więc po przekazaniu książek ruszyłam na krótką przebieżkę po znanych mi już stoiskach. I tak oto trafiłam do Małej Kurki z zamiarem kupienia siedemnastej książki (w sobotę miałam wszystkich 16)! A tu niespodziankę przemiłą zrobiły mi Panie z wydawnictwa i... podarowały mi Niewyznane grzechy siostry Juany! Takim oto sposobem mam już u siebie w zbiorach wszystkie książki tegoż domu wydawniczego :) Później, po przemiłej pogawędce przy wspomnianym stoisku (i cyknięciu fotki, którą widzicie obok), wyruszyłam na ostatni "obchód", kupiłam książkę dla siostry i czas było wracać do domu, do gorącej kawki i bloga. 

Targi wbrew pozorom minęły bardzo szybko, w sumie za chwilę impreza dobiegnie końca. Nie wiem, jakie będą ostateczne wrażenia gości i wystawców, ale wielu narzekało na mały ruch, na kiepską sprzedaż, na ludzi w ogóle. Cóż, ja przyznam, że sama atmosfera - zwłaszcza w piątek - była mało nastrajająca do radosnego odwiedzania stoisk. Raptem tylko w kilku miejscach spotkałam się z życzliwością i chęcią zwyczajnego porozmawiania. Tu chętnie wyróżnię wystawców z Media Rodzina, Małych Książek, Officyny, Muzeum Sztuki, Wydawnictwa Bis i oczywiście Małej Kurki. Natomiast, jak wspomniałam wcześniej, wielu wystawców było po prostu niesympatycznych, a na dokładkę przy jednym stoisku zaproponowano mi rabat w wysokości UWAGA 5%... Szał! -.-

Niemniej mam cichą nadzieję, że to nie koniec tego rodzaju imprez w Łodzi. Choć ludzi może tłumnie nie przybyło, to jednak uważam, że takie targi powinny się odbywać co roku. Może w 2013 będzie lepiej? Zobaczymy!
Na koniec dwie fotki "widokowe":