Bardzo miło mi poinformować, że mój blog Tirindeth's po raz pierwszy w swojej karierze objął książkę patronatem! I to nie byle jaką książkę, a drugą część Podwieczności od Brodi Ashton – Wieczną Więź. Osoby, które obserwują mojego facebooka wiedzą, że niedawno pracowałam nad korektą tego tekstu. Dziś przychodzę do Was z fragmentem pierwszego rozdziału :) Ale to nie koniec atrakcji – pod koniec tygodnia na blogu pojawi się przedpremierowa recenzja, a w dniu premiery książki ogłoszę konkurs, w którym będzie można wygrać dwa egzemplarze Wiecznej Więzi!
Miłego czytania!
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
NOC
Moja sypialnia.
Każdej nocy widzę Jacka. W snach.
Leży obok mnie. Równoległe światy
– Powierzchnia dla mnie, a dla niego Tunele Podwieczności – w tym jednym
miejscu, zaledwie na moment, nakładają się na siebie. W mojej sypialni, gdy
śpię.
Jego włosy wciąż
zwijają się za uszami w idealne fale. Dzisiejszej nocy stalowy ćwiek w jego
brwi lśni w mdłym, księżycowym świetle wpadającym przez moje okno. Wygląda tak
realnie, że mogłabym wyciągnąć rękę i dotknąć go. Jednak
muszę sobie przypominać, że ten blask nie jest prawdziwy, gdyż ćwiek jest jedynie
bladą kopią prawdziwego przedmiotu. Podobnie jak Jack, który zaczyna już zapominać różne rzeczy. Rzeczy, o których wcześniej zawsze pamiętał.
– O czym rozmawiamy, gdy tu
jestem? – pyta.
– O wszystkim –
odpowiadam.
– Na przykład?
– Zawsze mówisz,
że za mną tęsknisz.
Nakrywa ręką
moją dłoń, lecz jego palce przenikają przez moją skórę. Zapomniał, że jest dla
mnie tylko duchem. A może jestem nim ja?
– To oczywiste –
mówi. – Co jeszcze?
– Opowiadasz o
tym, jak Jules powiedziała ci, że cię lubię.
– I…?
Słowa płyną z
moich ust, gdy wspomnienia owinęły moje serce niczym ciepły koc.
– Mówisz o domku
swojego wuja. O Tańcu Bożonarodzeniowym. O tym, jak moje włosy ukrywają moje
oczy. Jak moja dłoń doskonale pasuje do twojej. Że mnie kochasz. I że nigdy nie
odejdziesz.
– A co ty
odpowiadasz?
– Że
przepraszam. I pytam cię, jak mam to robić. – Mój głos zaczyna drżeć. – Jak ja
mam to robić, Jack?
– Co robić?
– Żyć tym
pożyczonym życiem. Bez ciebie. Wiedząc, że jesteś tam przeze mnie.
Milczy. Przez
okno wpadają pierwsze promienie słońca. Nadchodzi ranek (jak zawsze za szybko) i
mimowolnie przewracam się przez sen.
Jack przygląda
mi się. Wie, że zaraz się obudzę.
– Jak się
żegnamy?
Staram się, by
na mojej twarzy nie pokazał się ból, jaki poczułam w sercu na dźwięk tego słowa,
gniew na Podwieczność za to, że w ogóle istnieje, albo moja niechęć do Cole’a
za to, że nieco ponad rok temu zabrał mnie na Karmienie. Przede wszystkim
jednak muszę ukrywać złość na samą siebie. Jack nie lubi patrzeć na mój gniew.
Kiedy zaczynam
mówić pilnuję, by mój głos był spokojny.
– Mówimy: „Do
zobaczenia jutro”.
– Do zobaczenia
jutro, Becks. – Zaciska mocno oczy, jakby nie był w stanie patrzeć, jak znikam. Przykrywam dłońmi jego ręce, z desperacją
chwytając powietrze.
Martwi mnie to
zapominanie. Podczas większości naszych spotkań jest w pełni świadomy, a jego
myśli są jasne. Czasami jednak miewa złe noce i zastanawiam się, czy w końcu
całkowicie mnie zapomni i przestanie odwiedzać mnie w snach.
Jeśli tak się
stanie, jak będę mogła utrzymać go przy życiu?
Wschodzi słońce
i otwieram oczy. Jack zniknął. Moje łóżko jest puste, a mnie pozostało jedynie
poczucie winy z powodu towarzysza. Przyciskam do siebie poduszkę i zastanawiam
się, jak długo jeszcze będę w stanie żyć z pęknięciem w sercu.
Być może stanie
się ono wystarczająco duże, by mnie pochłonąć.
Jeśli tak się
stanie, jak odnajdę Jacka w następnym życiu?
TERAZ
Powierzchnia. Moja
sypialnia.
Nagłówek krzyczał: MARTWI WPADNĄ
DO AUSTIN.
Przewróciłam oczami. Brzmiało to
jak zapowiedź apokalipsy zombie, a nie prawdziwego wydarzenia, jakim był niezapowiedziany
koncert zespołu Dead Elvises w Austin.
Kilka miesięcy temu pewien dziennikarz
z magazynu Rolling Stone nazwał ich „następnymi Wdzięcznymi Martwymi”. Od
tamtej pory przezwisko „Martwi” przylgnęło do nich. Miałam ochotę pobić tego
pismaka.
Ostatnio jednak miałam ochotę
pobić każdego.
Wydrukowałam artykuł, wycięłam
nagłówek i zaniosłam na biurko. Większość ludzi prawdopodobnie zachowałaby taką
rzecz na komputerze, lecz kiedy chodziło o odnalezienie Cole’a – i reszty zespołu
– wolałam namacalne wskazówki. Mapę, którą mogłam rozłożyć. Nagłówki, które
mogłam składać i na powrót rozkładać.
Skoro zajmowało to moje ręce, zajmowało
też umysł. A jeśli zajmowało mój umysł, było niemal możliwe, że ukryję
wspomnienia o moim ostatnim spotkaniu z Jackiem.
Niemal.
Kogo chciałam oszukać? W
większość poranków czułam się, jakbym musiała posklejać fragmenty siebie, by w
ogóle zacząć dzień. Bo to, co zrobił dla mnie Jack – kiedy wskoczył do Tuneli i
zajął moje miejsce w piekle – doszczętnie rozbiło moją duszę.
Ukradkiem zerknęłam na półkę nad
moim biurkiem, gdzie obok karteczki z nabazgranymi jego niestarannym pismem
słowami Twój na wieczność, leżało kilka naszych zdjęć. Ślady
jego niedawnej obecności były wszędzie – w talii kart na biurku, kołdrze na
łóżku, książce, którą pożyczył mi wieki temu – jednak największe było na tej
półce. Sama już nie wiedziałam, ile razy chciałam zabrać stamtąd te zdjęcia.
Schować je w szufladzie pod łóżkiem tak, by zniknęły mi z oczu. Jednak nie
mogłam się do tego zmusić.
Sięgnęłam po jedną z fotografii w
rogu, na której widniała połowa mojej twarzy i cała Jacka. Było to jedno z
selfie. Na szczycie Alpine Slide Jack odwrócił kamerę, lecz jedynym, co można
było dostrzec, były nasze twarze i rozmyta roślinność w tle.
Na to wspomnienie moje serce
ścisnęło się niczym w imadle, lecz ledwo moje palce dotknęły ramki, gwałtownie
cofnęłam rękę. Zdjęcie spadło z półki, a szkło w oprawie roztrzaskało się na
drewnianej podłodze. Dźwięk, jaki się przy tym rozległ nie był jedynie odgłosem
rozpryskujących się odłamków. Był to dźwięk otwierającej się na nowo rany,
rozbrzmiewający z głębi mojej duszy. Objęłam głowę rękami i ścisnęłam. Czasami był
to jedyny sposób, by utrzymać wszystkie fragmenty wewnątrz.
Właśnie takie myśli uświadamiały
mi, że żadna ilość ćwiczeń na wizualizację od doktor Hill – terapeutki zatrudnionej
przez mojego ojca – mi nie pomoże.
Z korytarza dobiegły mnie czyjeś
kroki i wstrzymałam oddech. Może ojciec usłyszał trzask rozbijanego szkła? Czekałam
na pukanie do drzwi, lecz to się nie rozległo. Przeciągnęłam dłońmi po włosach,
po czym starałam się uporządkować biurko i skupić na mapie. Nie mogłam
pozwolić, by mój ojciec zobaczył, jak bardzo byłam załamana. Nie tylko załamana
nagłym zniknięciem chłopaka, którego kochałam. Załamana tym, że to była moja
wina.
Ojciec wystarczająco już
przeszedł.
Górna szuflada mojego biurka była
szeroka i płaska – idealna na mapę Stanów Zjednoczonych. Zdjęłam zatyczkę z
czerwonego flamastra i drżącą ręką postawiłam kropkę na Austin, po czym dodałam
wycinek do sterty przy mapie.
DEAD ELVISES NIEZAPOWIEDZIANYM
KONCERTEM DZIĘKUJĄ FANOM CHICAGO.
DEAD ELVISES GRAJĄ IMPROWIZOWANY,
DARMOWY KONCERT W NOWYM JORKU.
NASTĘPNY PRZYSTANEK NA TAJEMNICZEJ
TRASIE: MARTWI W DURHAM
W POSZUKIWANIU MARTWYCH: VLOG.
Ja również szukałam Martwych, lecz
nie dlatego, że byłam ich fanką. Trzy tygodnie temu Cole Stockton, ich główny
gitarzysta, przepadł bez śladu, zabierając mi jedyną szansę na dotarcie do Podwieczności.
Moją jedyną szansę na
odnalezienie Jacka.
Zamknęłam oczy.
Zostań ze mną,
Becks. Śnij o mnie. Jestem twój na
wieczność.
Właśnie to usłyszałam od Jacka
dwa miesiące temu. Były to jego ostatnie słowa, zanim wessały go Tunele
Podwieczności. Prześladowały mnie i wiedziałam, że nie będę w stanie żyć
jakimkolwiek życiem, dopóki on do mnie nie wróci. Problem w tym, jak go
wydostać.
Do Podwieczności nie może wejść każdy.
W badaniach, jakie przeprowadzałam od dwóch miesięcy, nie znalazłam żadnej informacji
o kimś, kto przeniknąłby do Podwieczności bez pomocy któregoś z Wiecznych. Nie
było nikogo, kto dostałby się tam – i wrócił – sam.
Wszystko więc sprowadzało się do
Cole’a. On i jego zespół byli jedynymi Wiecznymi, jakich znałam.
Cole odwiedził mnie raz, jakiś
miesiąc po tej okropnej nocy. Stał na podwórzu przed moim domem, już nie tak
zuchwały. Chciał, bym była nieśmiertelna, tak jak on.
Mam
dziewięćdziesiąt dziewięć lat do następnego Karmienia – powiedział. –
Czemu myślisz, że się poddam?
Wydawał się taki z siebie
zadowolony. Położyłam dłoń na jego piersi.
Jeśli cokolwiek do mnie czujesz, zostaw
mnie w spokoju – powiedziałam.
Nie sądziłam, że to zrobi, a
jednak. Odszedł. Moje jedyne połączenie z Podwiecznością zniknęło. Teraz
żałowałam, że go o to poprosiłam.
Obok Austin dopisałam datę: 1 czerwca.
Przesuwając palcem na wschód
odczytałam poprzednie przystanki na trasie zespołu: Houston, 29 maja. Nowy
Orlean, 27 maja. Tampa, 24 maja.
Dead Elvises zmierzali na zachód.
Przez chwilę próbowałam odgadnąć, które miasto wybiorą jako następne, by móc zapakować
samochód i wyjechać. Lecz dla mojego ojca jedno zniknięcie córki było aż nadto,
a ja miałam już wystarczająco dużo terapii.
Poza tym spontaniczne wycieczki
nigdy nie pomagały mi w badaniach, bo zawsze zgadywałam źle. Kończyło się na
bezsensownych poszukiwaniach. Mimo iż sądziłam, że znam Cole’a, byłam naprawdę
kiepska w przewidywaniu jego ruchów.
Przeciągnęłam palcem na zachód od
Austin, w kierunku następnych miast na ich niezapowiedzianej trasie. Fort
Worth? Albuquerque? Phoenix? Zagięłam ścieżkę nieco na północ, aż natrafiłam na
moje miasto. Czy mogłam pozwolić sobie na nadzieję, że Dead Elvises powrócą do
Park City? Że w końcu uda mi się zdobyć kosmyk włosów Cole’a i dostać się do Podwieczności?
Odchyliłam się na krześle i przyjrzałam czerwonym kropkom. Z pewnej odległości
tworzyły kształt odwróconego C, zaczynając się w Chicago i skręcając na
południe, a potem na zachód. Tak. Mogłam żywić nadzieję, że wrócą do domu, do
Park City.
Jeżeli zmieniłam się w ciągu
ostatnich kilku miesięcy, to tylko w jeden sposób: zawsze miałam nadzieję.
Prawda jednak była taka, że
dopóki nie znajdę Cole’a, albo kosmyka jego włosów, utknęłam na Powierzchni. Widziałam
już, jak ludzka ofiara połknęła włos Wiecznego. Kobieta w źle dopasowanych
ubraniach i z twarzą, która widziała już zbyt wiele, siedziała na tyłach
Shop-n-Go, w miejscu stanowiącym słaby punkt między Powierzchnią a
Podwiecznością. Maxwell Bones, drugi gitarzysta zespołu, podał jej pigułkę. Kobieta
połknęła ją i prześlizgnęła się w dół, pod podłogę.
Wtedy ta scena przyprawiła mnie o
mdłości. Teraz zrobiłabym to co ona, jeśli oznaczałoby to, że dostanę się do
Jacka. Nie żebym miała jakikolwiek plan co zrobię, jeśli dotrę do Podwieczności.
Cole kiedyś powiedział mi, że nie wiedziałabym, gdzie szukać Tuneli, które więziły
Jacka. Jednak być może sędziowie energii – Cienie – odnajdą mnie pierwsze. Odpowiadały
za maksymalizowanie energii skradzionej ludziom, by nasycić Podwieczność. To
one zabierały ludzi do Tuneli. Dwa miesiące temu sama od nich uciekałam. Teraz
jednak może Cienie same mnie odnajdą, może zabiorą mnie do Tuneli i może
wymyślę jakiś sposób, by dostać się do Jacka…
Zapędzałam się jednak myśląc o
tych wszystkich rzeczach, o których nie miałam pojęcia. Musiałam skupić się na
tej jednej, o której wiedziałam na pewno, a mianowicie na fakcie, że nie mogę
uratować Jacka bez dostania się do Podwieczności. Do tego zaś potrzebny był mi
Cole.
A przynajmniej fragment jego DNA.
Ponieważ tak długo, jak ja tkwiłam
na Powierzchni, Jack był uwięziony w Tunelach. Dopóki te nie osuszą go z
ostatniej kropli energii.
Dopóki nie umrze.
Original: Everbound
Wydawca: Papierowy Księżyc
Trylogia: Podwieczność, tom 2
Przeł. Gabriela Jakubowska
Ilość stron: 400
Premiera: 25 listopada 2015!