"Ta historia mogła się przydarzyć każdej dziewczynie.
Tak, tobie też.
Lotnisko. Oczekiwanie na przygodę.
Przystojniak, który proponuje ci kawę.
A po chwili jesteś na końcu świata, zdana na łaskę i niełaskę porywacza.
Czy przetrwasz?
Czy wrócisz do swojego życia?
A co będzie, jeżeli się zakochasz?"
Czy przetrwasz?
Czy wrócisz do swojego życia?
A co będzie, jeżeli się zakochasz?"
Lotnisko, ostatnia godzina do odlotu, gwar i setki ludzi przemierzających zatłoczoną halę, ryk silników samolotów w oddali. Gemma właśnie stoi w kolejce po kawę, gdy poznaje tajemniczego, młodego mężczyznę. Nieznajomy proponuje jej kawę, siadają razem przy jednym stoliku. Rozmawiają chwilę, trochę nieporadnie, jak to podczas pierwszego spotkania. On się denerwuje, ona także jest onieśmielona. Przedstawiają się sobie. Tyler, takie proste imię, prawda? Ona ukradkiem wypatruje rodziców, chociaż wie, że czekają na nią całkiem niedaleko. A potem coś się dzieje. Z nią. I nim się spostrzega, zostaje uprowadzona...
„Zobaczyłeś mnie, zanim ja zauważyłam ciebie.” *
Powieść Lucy Christopher to jedna z tych książek, po które za żadne skarby bym nie sięgnęła, gdyż z okładki i opisu nie spodziewałabym się niczego więcej poza lekką opowiastką dla nastoletnich panien. Ale zaryzykowałam, wszak tyle pozytywnych opinii poznałam w ostatnim czasie. I pierwsze, co mnie uderzyło, to nota od wydawcy, który przyznaje, że jest zaskoczony zdumiewającym wydźwiękiem tej powieści. Może bym się nawet zaśmiała i powiedziała, że kręci – każdy wydawca będzie promował swoją powieść najlepiej, jak potrafi. Ale to nazwisko wydawcy powstrzymało mnie przed wykrzywieniem ust w pobłażliwym uśmieszku. Autorem słów jest bowiem nie kto inny, jak odkrywca Harry'ego Pottera. Nie pozostało mi więc nic innego, jak mu zaufać.
Najdziwniejsza w tej powieści jest narracja – pierwszoosobowa, z punktu widzenia bohaterki, pisana w czasie przeszłym w formie... listu do porywacza. Gemma (mam do tego imienia sentyment, bo lata temu przyjęłam je na bierzmowaniu) zwraca się bezpośrednio do swojego oprawcy i opowiada o tym, co czuła od pierwszej chwili, gdy go zobaczyła, przeklinając jednocześnie siebie za naiwność i łatwowierność. Po kolei opisuje wszystkie wydarzenia od momentu spotkania i porwania, nie szczędząc szczegółów, nawet tych najbardziej szokujących. Czytelnik obserwuje, jak młoda, ledwie szesnastoletnia dziewczyna zostaje wywieziona przez młodego mężczyznę z kraju, a następnie ukryta w miejscu – można by rzec – zapomnianym przez Boga. Strach Gemmy, ale i pewna rozwaga w doborze słów oraz w języku, którym się posługuje sprawiają, że jej historię czytamy z zapartym tchem, całkowicie niezdolni wybiec myślami w poszukiwaniu możliwej drogi ucieczki. Nawet nie jesteśmy w stanie pomyśleć o tym, co może się za chwilę wydarzyć...
„Te niebieskie oczy, tak bardzo niebieskie, lodowato błękitne, patrzyły na mnie, jakbym to ja mogła je rozgrzać. Wiesz, te twoje oczy są piękne, a ich spojrzenie ma dużą siłę.” **
Akcja mknie od pierwszej strony – zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, by razem z nastolatką znaleźć się w rękach porywacza i razem z nią próbować wydostać się z pułapki. Im jednak dłużej obserwujemy jej próby ucieczki, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że finał nie będzie łatwy. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach jednak nie spodziewałam się tego, co otrzymałam. Zakończenie wycisnęło ze mnie łzy, odarło z wszelkiej radości i nadziei oraz siły, by walczyć z odrętwieniem po skończonej lekturze. Byłam wypruta z emocji, przerażona i zaskoczona jednocześnie, choć podświadomie wiedziałam, co mnie czeka. Autorka z niesamowitą wprawą bawi się emocjami czytelnika, prowadząc go nad krawędź przepaści, a potem zadaje jedno proste pytanie – jak ty byś postąpił?
Najbardziej wkurza mnie infantylność naszej polskiej okładki. Tak, dobrze przeczytaliście – wkurza. Jest całkowicie niekompatybilna z treścią powieści – wprowadza w błąd potencjalnego odbiorcę, który – widząc te słodkie odcienie różu i klucz z oczkiem w kształcie serca – będzie spodziewał się cukierkowej historii o nastoletniej miłości. A potem sięga po powieść, zaczyna czytać i... jest zaskoczony! Bo przecież to nie jest cukierkowa opowiastka, nie ma w niej beztroski i szaleństwa, nie ma motyli w brzuchu, nie ma szkolnych korytarzy i przystojniaków na balu absolwentów. Jest tylko on, porywacz. I jego ofiara. Oraz trudne, pełne sprzeczności uczucia.
Uprowadzona Lucy Christopher to powieść niezwykła, kontrowersyjna i naprawdę przerażająca w swojej prostocie i wyważonej narracji młodej dziewczyny. To historia o poszukiwaniu ocalenia za wszelką cenę, o sile strachu, niepewności, ale także o próbie odkupienia win, chęci zrozumienia otaczającego nas świata i zespolenia się z nim. Może nawet o nadziei? Świetnie wykreowane sylwetki głównej dwójki bohaterów pozwalają wtopić się w fabułę i poczuć wszystkie te emocje, które targały postaciami – ona, młoda dziewczyna, która desperacko szuka wyjścia z sytuacji oraz on – doświadczony przez los i niełatwe życie porywacz, który wcale nie przypomina gangsterów z hollywoodzkich filmów. To właśnie ta dwójka sprawiła, że o książce nie sposób zapomnieć! Uprowadzoną oceniam na 5+/6 i polecam szczerze dosłownie każdemu – nie dajcie się zwieść infantylnej okładce, ta powieść ma w sobie coś więcej, niż tylko imiona i obrazy. Ma w sobie dojmującą, chwytającą za serce historię, która zwala z nóg!
Original: Stolen, A letter to my captor
Wydawnictwo: Wilga
Data wydania: 21.05.2010
* cytat str. 7
**cytat str. 7
* cytat str. 7
**cytat str. 7