22 listopada 2021

„Też tak mam” Magdalena Kostyszyn



Nie ukrywam, że byłam bardzo sceptyczna w stosunku do tej książki. Głośno zastanawiałam się nad sensem wydawania tekstów, w których mówi się o samych złych rzeczach - o tym, jak nam, kobietom, jest źle. Przecież nie dostaniemy recepty na wszelkie zło, jakie nas dotyka. Autorka na pewno nie powie nam, jak żyć. W końcu nie tylko w Polsce jest źle, nie tylko w Polsce kobiety spotykają się z dyskryminacją, zarabiają mniej, nie są traktowane poważnie, a wszelkie ich niedyspozycje traktuje się jak fanaberie. A potem stwierdziłam, że rzucę okiem na tę książkę, bo wszyscy o niej mówią. I przepadłam.

Też tak mam przeczytałam w trzy godziny. Pochłaniałam stronę za stroną, co chwilę ocierając łzy. Przy niektórych historiach musiałam odłożyć lekturę na chwilę i odetchnąć kilka razy. Ostatnich zdań książki nie widziałam dobrze, bo płakałam już na całego. Moje serce zostało rozdarte na setki kawałeczków, a żal do systemu i do społeczeństwa, które pozwala na te wszystkie rzeczy, okazał się niewyobrażalny. Niektóre historie bohaterek przypominały mi trochę moje własne przeżycia, niektóre przywiodły mi na myśl bliskie mi osoby, które również spotkały się z niesprawiedliwością ze względu na płeć. Bo bycie kobietą jest cholernie trudne. Serio. Zwłaszcza, gdy żyjemy w patriarchacie, gdzie bolesne miesiączki są wyśmiewane (bo „przecież to normalne, że boli!”), niechęć do posiadania dzieci uznaje się za chwilowy kaprys („zmienisz zdanie, posiadanie dzieci to sens życia!”), a za molestowanie seksualne czy gwałty jesteśmy odpowiedzialne MY (bo „sukienka była za krótka”, bo „było już późno”, bo „nie powinnaś tam chodzić sama”).

Czytanie tej książki zabolało. Sprawiło, że poczułam się bezradna i tak bardzo wściekła, że mogłabym kogoś walnąć. A potem pomyślałam, że na pewno niejedna czytelniczka Magdy Kostyszyn poczuła to samo. A jeśli jest nas dwie, trzy, dziesięć, pięćset... to znaczy, że może da się to jakoś zmienić? Może faktycznie razem damy radę?

Też tak mam nie mówi, jak radzić sobie z trudnymi sytuacjami. Raczej uzmysławia, z czym kobiety muszą się codziennie mierzyć, uwrażliwia. Książka nie jest też specjalnie obszerna, ale dla mnie okazała się wystarczająca. Od dzisiaj będę ją polecała każdej osobie, która zaśmieje się z matki niepełnosprawnego dziecka, która z lekceważeniem powie o depresji poporodowej czy załamaniu nerwowym oraz takiej, dla której nierówna płaca ze względu na płeć to coś normalnego, bo przecież „faceci zawsze zarabiali więcej”. Nie. To nie jest normalne.

Ilość stron: 176
Data wydania: 10.11.2021
Wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
Opis wydawcy: KLIK

29 sierpnia 2021

CYKL Niezrecenzowane, odcinek 11

Zapraszam Was na kolejny, tym razem jedenasty wpis w ramach mojego autorskiego cyklu. „Niezrecenzowane” to przemyślenia na temat książek lub filmów, których nie jestem w stanie zrecenzować w tradycyjny sposób. To luźne notki nie tylko o tych dziełach, na które szkoda strzępić języka (tudzież klawiatury), ale także o dziełach, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie umiem napisać na ich temat sensownej, pełnej recenzji. Mam nadzieję, że taka forma dzielenia się wrażeniami z lektury lub seansu filmowego przypadnie Wam do gustu ;)

Odcinek 11
Żony i córki / Północ i Południe
Elizabeth Gaskell

Tym razem na tapetę trafiają aż dwa tytuły, oba od Elizabeth Gaskell. Mowa o Żonach i córkach oraz Północ i Południe. Obie książki dostałam jakiś czas temu do recenzji, lecz nie mogłam się zebrać w sobie, by ubrać w słowa moje odczucia po lekturze. Wciąż nie do końca wiem, jak sensownie opowiedzieć Wam o moich przemyśleniach. Spróbujmy więc nieco luźniejszej formy :)

Niestety nie mogę powiedzieć, że Żony i córki mi się podobały. Wykreowane przez autorkę postaci okazały się mało charakterne. Główna bohaterka Żon i córek, Molly Gibson, wręcz męczyła mnie swoją osobowością. Owszem, Gaskell świetnie przedstawia ówczesne społeczeństwo, zarysowuje dosyć dobrze różnice między kobietami i mężczyznami, mówi o dylematach, z jakimi muszą się zmagać młode damy, o wymaganiach oraz oczekiwaniach innych. A jednak daleko jej do ukochanych przeze mnie sióstr Bronte czy Jane Austen.  I choć kocham literaturę XIX-wieczną, dzieła Gaskell do mnie po prostu nie przemawiają. Autorka wyraźnie próbowała dorównać swojej przyjaciółce, Charlotte Bronte, niestety bez powodzenia. Może dlatego sięgając po Północ i Południe, miałam ogromne nadzieje, że będzie lepiej. Cóż, mój błąd, że najpierw poznałam wersję serialową. Filmowe kreacje Margaret i Johna Thorntona na pewno można uznać za wyraziste, twarde, pełne pasji i oryginalne, poza tym Margaret była niezależna i nie poddawała się konwenansom, przynajmniej na tyle, na ile było to wtedy możliwe. Książkowa wersja Margaret jest... mniej zajmująca, brakuje w niej emocji. Thornton również nie potrafił wzbudzić we mnie takich uczuć, na jakie byłam gotowa. Sam motyw wymyślonego miasteczka przemysłowego na północy Anglii (mówi się, że Milton to dzisiejszy Manchester) oraz problemy, z jakimi zmagała się ówczesna klasa robotnicza były wciągające i pokazywały zupełnie inny, niż znany nam z wielu powieści, obraz XIX-wiecznej Anglii. Nie da się jednak nie zauważyć, że autorka bardzo chciała swoją powieścią dorównać Jane Eyre. Ciekawostką będzie fakt, że chciała nawet wydać książkę tytułując ją imieniem głównej bohaterki (zupełnie jak to zrobiła Charlotte Bronte), ale wydawca się na to nie zgodził! Nie chciałabym w tym momencie mówić, że Gaskell nie była oryginalna, czy była gorsza od Charlotte. Była inna. I akurat nie do końca mnie przekonała swoją prozą. 

Proszę, nie zrozumcie mnie źle. Kocham literaturę angielską XIX wieku. Ale chyba nie każdy tytuł jest dla mnie, nie każdy wywołuje we mnie silne emocje. Choć Północ i Południe czytało mi się naprawdę dobrze i doceniam walory językowe oraz tematykę, jaką podjęła autorka w swoim dziele, nie czułam więzi z bohaterami. Nie poczułam tego, co czułam podczas oglądania adaptacji. I nie sądzę, bym kiedyś wróciła do tej lektury. Co do Żon i córek, problem jest bardziej złożony. Przedstawienie tamtejszych problemów społecznych było interesującym elementem powieści, ale nie wystarczyło, bym o książce miała rozmyślać długo po zakończonej lekturze. Nawet fakt, że powieść nie została dokończona przez autorkę z powodu jej nagłej śmierci, niewiele zmieniło w moim odbiorze książki. Nie po drodze mi z prozą Elizabeth Gaskell. Pozostanę przy innych twórcach z tamtego okresu.

Choć nie sądzę, by było komuś dane zakupić wydania obu powieści w serii Angielski ogród (gdyż zwyczajnie została wyprzedana), polecam najnowsze wydania tych książek, które można dostać na stronie Świata Książki - w pięknych, ekskluzywnych, jedwabnych oprawach, które cudownie prezentują się na półce. Link poniżej:

15 sierpnia 2021

„Biblioteka o Północy” Matt Haig



Matt Haig nie jest mi obcy – dawno temu miałam okazję poznać jego powieść Radleyowie, która niestety nie należała do literatury wartej uwagi. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy przyjaciółka poleciła mi jego najnowszą powieść – Bibliotekę o Północy – mówiąc, że to naprawdę dobra premiera. Pomyślałam, że w sumie mogę zaryzykować. Zrządzeniem losu księgarnia TaniaKsiążka przekazała mi Bibliotekę o północy do recenzji. I wiecie co? Jestem im za to niesamowicie wdzięczna!

Główną bohaterką Biblioteki o Północy jest młoda kobieta, Nora, która właśnie znalazła się na życiowym zakręcie. Jej codzienność jest po prostu trudna. Nawarstwiające się problemy, długa lista żalów obejmująca wszystkie minione lata życia sprawiają, że Nora traci chęć do dalszej egzystencji i postanawia umrzeć. Nietrudno zrozumieć ją i jej motywy. Każdy, kto choć raz w życiu zmagał się z depresją czy załamaniem nerwowym będzie wiedział, przez co przechodzi Nora. I jeszcze bardziej będzie się wczuwał w jej sytuację. Dlatego kiedy bohaterka trafiła do tytułowej Biblioteki, mimowolnie wstrzymywałam oddech. Czekałam z niecierpliwością na to, co będzie dalej. Co Nora wybierze, dokąd się uda, jak skończy się ta historia?

Powiem tak: Biblioteka o Północy powaliła mnie na kolana. Serio. Już od pierwszych stron zalewały mnie bardzo silne emocje – historia Nory i jej codziennych zmagań z rzeczywistością po prostu mnie poruszyła. Pragnęłam jej pomóc, porozmawiać. Nory nie da się nie lubić. To dobra dziewczyna, prawdziwa, z krwi i kości, taka jak każdy z nas. Matt Haig bardzo mnie zaskoczył. Stworzył niewątpliwie jedną z mądrzejszych książek, z jaką miałam do czynienia w całym swoim życiu. I nie mówię tu o stylu autora, języku czy jakości pomysłu na fabułę, bo to zawsze będzie tematem dyskusyjnym w zależności, z kim o tym rozmawiamy. Ja mówię o mądrości płynącej z lektury. O tym, jak bardzo potrafi zmienić perspektywę, a jednocześnie jak mocno angażuje czytelnika we wspólne podążanie u boku bohaterki przez wszystkie możliwości, jakie daje Biblioteka o Północy. Na okładce możemy znaleźć rekomendację Jodi Picoult, która mówi, że powieść Haiga to „współczesny odpowiednik filmu To wspaniałe życie”. Z ciekawości rzuciłam okiem na ten amerykański film z lat 40. i przyznam, że choć historie są całkowicie różne, płynie z nich podobna nauka. Nie chcąc Wam jednak zbyt wiele zdradzać, powiem tylko: PRZECZYTAJCIE TĘ KSIĄŻKĘ. Bo naprawdę, naprawdę warto!


Za możliwość poznania historii Nory dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl

Tę bestsellerową powieść w dobrej cenie można nabyć na stronie:


Moja ocena:



Tytuł oryginalny: The Midnight Library
Ilość stron: 398
Data wydania: 2021
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Wydawca: Zysk i S-ka
Opis wydawcy: KLIK

25 lipca 2021

„Wiele hałasu o Ciebie” Samantha Young


Kiedy zobaczyłam zapowiedź nowej książki Samanthy Young, szybko skojarzyłam tytuł z komedią Williama Shakespeare'a i od razu wiedziałam, że muszę dorwać tę książkę. Traf chciał, że Wiele hałasu o Ciebie wpadło w moje ręce dzięki życzliwości księgarni TaniaKsiazka.pl, mogłam więc niezwłocznie po otrzymaniu przesyłki zabrać się za czytanie. Czy spotkanie z nową powieścią pani Young było udane?

Główna bohaterka powieści, Evie Starling, właśnie zawiodła się na kolejnym mężczyźnie. Do tego dosyć pochopnie podjęła decyzję o odejściu z pracy, a zbliżające się nieuchronnie spotkanie z mamą tylko pogarszało już i tak napięte do granic możliwości nerwy dziewczyny. Kiedy więc Evie przypadkowo trafia na ogłoszenie o możliwości poprowadzenia małej księgarenki w Alnster w hrabskie Northumberland w Wielkiej Brytanii, nie zastanawia się nawet chwili. Potrzebuje tego wyjazdu, by móc przemyśleć swoje życie i odnaleźć jego sens. Czy cztery tygodnie w Anglii pomogą jej w odnalezieniu siebie? Na pewno spotkanie z pewnym przystojnym farmerem niczego nie ułatwi.

Przyznam otwarcie, że dawno nie miałam okazji przeczytać tak słodkiej historii! Książka Wiele hałasu o Ciebie to jedna z tych lektur, przez którą się po prostu płynie, z lekkim rozbawieniem poznając kolejne perypetie uroczej bohaterki. Evie jest zabawna i bardzo ludzka, nie sposób jej nie polubić. Miałam trochę problem z amantem, którego autorka postawiła na drodze Evie. W moim odczuciu Roane jest zbyt idealny. I nawet po skończonej lekturze nadal tak uważam, choć nie zmienia to faktu, że książkę czytało się naprawdę przyjemnie. No może gdyby nie fakt, że momentami była bardzo przesłodzona. Bo właśnie z tym niektórzy czytelnicy mogą mieć problem – Wiele hałasu o Ciebie to lektura typowo na lato, jednak nie ma w niej ani grama pazura. Jest błogo i sielsko, i nawet życiowe dramaty bohaterów nie brzmią zbyt dramatycznie. Autorka bardzo chciała stworzyć coś zaskakującego, ale wyszło tak, jak z każdą komedią romantyczną – przewidywalnie i cukierkowo. Momentami nawet bałam się, że ten cukier zacznie mi chrupać w zębach. Czy to zniechęciło mnie do powieści pani Young? Nie. Bo chyba właśnie tego się spodziewałam. 

Wiele hałasu o Ciebie to niewątpliwie tegoroczny bestseller. Historia Evie jest lekka, romantyczna i bardzo pozytywna, wprost idealna na upalne dni! Nawiązanie do dzieł Shakespeare'a (matko bosko, kto pozwolił tłumaczowi na używanie spolszczonej wersji nazwiska angielskiego dramaturga?! To powinno być karalne!) było miłym dodatkiem i pozwoliło na jeszcze lepsze poznanie głównej bohaterki i jej charakteru. Książkę mogę polecić przede wszystkim osobom, które lubią współczesne romanse i nie oczekują zaskakujących zwrotów akcji oraz oszałamiających wydarzeń. Jak już wspomniałam wcześniej – to świetna lektura na plażę lub hamaczek. 

Za możliwość poznania przygód Evie dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl

Powieść w dobrej cenie można nabyć na stronie:



Moja ocena: 



Tytuł oryginalny: Much Ado About You
Ilość stron: 416
Data wydania: 2021
Tłumaczenie: Marta Komorowska
Wydawca: Słowne (dawniej Burda Książki)
Opis wydawcy: KLIK

30 czerwca 2021

Najnowszy stos książkowy

Dzień dobry! Dawno nie pokazywałam na blogu moich książkowych zakupów. Z prezentacją najnowszych nabytków przeniosłam się w zasadzie w pełni na moje konto na INSTAGRAMIE, ale tym razem uzbierało się tego na tyle dużo, że chciałam się z Wami podzielić swoją radością. Domowa biblioteczka stale się rozrasta, a ja zrozumiałam, że jest sporo prawdy w twierdzeniu, iż kupowanie i czytanie książek to dwa różne hobby. Podobno niektórym sprawia przyjemność kupienie sobie nowej torebki, nowej gry czy nowych sprzętów do domu. Mnie cieszy każda książka, która trafia do moich zbiorów. A w zasadzie od obchodów Światowego Dnia Książki (23 kwietnia) w moim domu pojawiło się co najmniej sześćdziesiąt tytułów. Część z nich już wcześniej można było zobaczyć na moim insta, dziś prezentuję znaczną większość, którą się jeszcze nie chwaliłam :) 


Lady of Sorrows to anglojezyczna powieść ze świata Warhammera - jeśli ktoś z Was obserwuje mojego insta, na pewno zauważył, że wraz z chłopakiem zaczęliśmy zbierać figurki. To książka o jednej z moich ulubionych bohaterek :) Nie otwieraj oczu kupiłam zaraz po obejrzeniu ekranizacji, która naprawdę mi się spodobała. Hail Mary to najnowsza powieść Andy Weira, autora m.in, sławnego Marsjanina. Odkąd poznałam serię Expanse, uwielbiam hard sci-fi. Podobno Hail Mary jest świetne. Outpost, podobnie jak Niezłomne serca i Słowo do ciebie ze stosika środkowego, dostałam w prezencie urodzinowym od psiapsi <3 Metro 2035 było ostatnią książką, której brakowało mi do skompletowania całej trylogii. Szkoda że te dwie wcześniejsze mam w pierwszym wydaniu. Trochę nie pasują do siebie na półce XD Cinder, Cress i Winter kupiłam, bo przeczytałam dawno temu Cinder w wydaniu od wyd. Egmont i bardzo mi się podobała ta seria. Scarlett trochę mniej mnie ujęła, ale mam nadzieję, że dwa ostatnie tomy będą warte wydanych pieniędzy. A Rządy wilków  kupiłam, bo uwielbiam Leigh Bardugo.

Drugi stosik otwierają dwa tytuły, które kupiłam zainspirowana ekranizacjami - Wykopaliska można obejrzeć na Netflixie, a Wąż z Sussex właśnie powstaje (z Tomem Hiddlesonem w roli głównej) ;) Muzeum osobliwości od Hoffman kupiłam na bardzo dobrej promce, za dyszkę chyba, więc grzechem było nie kupić. A między nami ocean miałam w planie przeczytać jakieś sto lat temu, w końcu trafiłam na ten tytuł w oultecie, podobnie jak na trzecią cześć przygód Bridget Jones. Cztery noce z księciem trafiły do mnie, bo kocham romanse historyczne, a na W krainie białych obłoków od Sarah Lark zdecydowałam się dzięki mojej siostrze, która jest wielką fanką autorki i przeczytała już prawie wszystkie części Sagi nowozelandzkiej. Zamierzam więc sprawdzić, czy to naprawdę taka dobra historia :) Porównywana jest do Obcej Diany Gabaldon. Moja przygoda z Gabaldon skończyła się na trzecim tomie (trochę wymęczonym), więc to akurat nie jest dla mnie dobra rekomendacja, ale zobaczymy, jak będzie ;) Dziewczyna którą kochałeś trafiła do mnie bo po prostu lubię Moyes. A Zaginioną aptekę zamówiłam zaraz po tym, jak mi ją poleciła moja psiapsi. 

Na ostatni stosik składają się książki: Pięć od Hallie Rubenhold, która opowiada o pięciu najbardziej znanych ofiarach Kuby Rozpruwacza; potem mamy Lekarza wojennego, Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą, Co gryzie weterynarza oraz Świat Nali - tytuł, który od pierwszej chwili, gdy tylko się pojawił w księgarni, musiał być mój :) No i Balsam dla duszy miłośnika kotów w starym wydaniu - od pół roku jestem kocią mamą i czuję, że to książka dla mnie. Dorwałam także dwutomowe wydanie Hrabiego Monte Christo oraz zdobyłam nowe wydanie Arsene Lupina (swoją drogą muszę obejrzeć serial na Netflixie, podobno niezły). Stosik kończą trzy tytuły od Neila deGrasse Tysona. A już całkowicie na samym końcu mamy komiks Marvela o Doktorze Strange - prezent od chłopaka :)

Uff. No i tyle. Kolejne nabytki pewnie będę prezentowała na insta, więc jeśli chcecie być na bieżąco to zapraszam Was >> TUTAJ <<

Miłego dnia!

26 czerwca 2021

„A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” Genki Kawamura


Najczęściej sięgam po książki, które mają mi uprzyjemnić czas, pozwolić oderwać się od rzeczywistości i na chwilę zapomnieć o problemach. Czasem jednak trafiam na książkę, która nie przyniesie mi żadnej z tych rzeczy, a i tak czuję, że muszę ją przeczytać. Że będzie to dobra lekcja, bolesna ale warta poznania; coś, z czego wyniosę więcej niż tylko historię. Taka właśnie jest debiutancka książka Genki Kawamury A gdyby tak ze świata zniknęły koty?

O czym jest ta historia? O nieuleczalnie chorym mężczyźnie, który dostaje szansę na przedłużenie swojego życia o kolejny dzień pod warunkiem, że pozbędzie się z niego pewnych rzeczy. Nie oznacza to jednak, że pozbywa się ich jedynie ze swojego życia, ale wymazuje je z całego świata. Bohater staje przed rożnymi dylematami, analizuje swoją sytuację i nową rzeczywistość oraz powraca wspomnieniami do minionych czasów. W powieści nie brakuje melancholii, tęsknoty za czasem, który już nie wróci, za ludźmi, uczuciami i miejscami. Nieco leniwa narracja wprowadza nierzeczywisty nastrój, lecz im bliżej końca, tym bardziej czytelnik zdaje sobie sprawę, że czuje ucisk w piersi i boi się tego, co za chwilę nastąpi. Każda kolejna strona tego dosyć krótkiego utworu pełna jest uczuć, które powoli wkradają się w nasze serca i zaczynają oddziaływać na nas w sposób, którego w zasadzie można się było spodziewać – nie tylko współczujemy bohaterowi, ale sami zaczynami analizować swoje życie, ukradkowo ocierając łzy.

A gdyby tak ze świata zniknęły koty? to nie tylko książka o przemijaniu, kotach i trudnych wyborach. Na pewno na każdego wpłynie nieco inaczej. Myślę, że niejeden czytelnik po przeczytaniu utworu Kawamury zada sobie pytanie o sens własnego życia i przemijania oraz o to, co mógłby poświęcić w imię jednego dodatkowego dnia. Czy nasze sprawy będą niedokończone? Czy odnajdziemy spokój, a może zostało jeszcze coś, co koniecznie trzeba zrobić? Ja po przeczytaniu ostatniej strony poczułam ogromną potrzebę obdzwonienia wszystkich bliskich mi osób, by powiedzieć im, że ich kocham. A także bardzo chciałam przytulić mojego kota, który wyjątkowo nie lubi takich wylewnych czułości ;) Jak Wy zareagujecie na tę książkę? Warto się przekonać. Jednego jestem pewna – zapas chusteczek niezbędny.

Moja ocena: 




Tytuł oryginalny: Sekai kara neko ga kieta nara
Ilość stron: 160
Data wydania: 17.02.2021
Tłumaczenie: Dariusz Latoś
Wydawca: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Opis wydawcy: KLIK

10 kwietnia 2021

„Mój Książę” Julia Quinn


Nie ukrywam, że nim ekranizacja powieści Julii Quinn trafiła do Internetu, nie słyszałam o serii Bridgerton. Powiem więcej, mimo bardzo pozytywnych opinii o serialu, długo się przed nim wzbraniałam. Bo trudno tu mówić o romansie historycznym w kontekście czegoś, co tak rażąco historię ignoruje. Jednak ostatecznie serial obejrzałam i w końcu zrozumiałam, dlaczego wygląda właśnie tak. 

Nim przejdziemy do porównań i powiem Wam o moich wrażeniach z lektury, chciałabym zauważyć, że pierwsze wydanie tej powieści, pt. Książę i ja, pojawiło się mniej więcej w 2000 roku nakładem Pol-Nordica w serii Romanse sprzed lat. Później tę samą powieść wydano jeszcze kilka razy. Nie muszę chyba mówić, że publikacja w formie harlequina skutecznie ograniczyła możliwości rozgłosu książkom pani Quinn, gdyż czytelnicy dosyć niechętnie podchodzą do literatury wydanej pod takim szyldem. Dopiero właśnie wspomniane wcześniej zapowiedzi, iż Netflix planuje zekranizować serię o niepoprawnych członkach rodziny Bridgerton sprawiła, iż książki zaczęły trafiać do kolejnych ciekawskich rąk i nagle romans historyczny okazał się być wart zainteresowania. To trochę zabawne, że wystarczy inna oprawa i dokładnie ten sam tekst może być odbierany tak różnie. 

O czym jest ta historia? Daphne Bridgerton, główna bohaterka powieści, bardzo chce założyć rodzinę, lecz żaden z młodzieńców nie traktuje jej jak kobiety, bardziej jak przyjaciółkę. Wkrótce na jej drodze staje zatwardziały kawaler, książę Hastings, który z osobistych powodów poprzysiągł, że nigdy się nie ożeni i rodziny nie założy. Niestety dla matek z towarzystwa enigmatyczny książę jest idealnym materiałem na męża dla ich córek. Będący w potrzasku Simon postanawia wykorzystać znajomość z Daphne. I tak oto bohaterowie postanawiają "pomóc" sobie wzajemnie w osiągnięciu swoich celów. 
 
Szczerze mówiąc nie mogę uwierzyć, że to powiem, a jednak: serial jest lepszy od książki! Powieść Julii Quinn jest po prostu uboga. Bohaterowie są ciekawie nakreśleni, choć ich zachowanie nie zawsze można uznać za sensowne. Ich perypetie są interesujące, choć ich ostateczny finał wypada nijako, brakuje w nich czegoś głębszego, prawdziwych emocji. Mimo iż serial dosyć wiernie podchodzi do wątków zaczerpniętych z książki, ich efekt jest bardziej spektakularny. Quinn skupiła się tylko na jednym wątku, odbierając innym bohaterom możliwość zabrania głosu, podczas gdy serial rozbudowuje sieć powiązań i wprowadza pobocznych bohaterów, których poznamy dopiero w dalszych częściach książkowej serii. W ekranizacji  pojawiają się także motywy, których w książkach w ogóle nie ma. I choć można odnieść wrażenie, że filmowcy bezczelnie zignorowali prawdę historyczną, ja to odczytuję jako ciekawą próbę interpretacji, może nawet podkoloryzowania wydarzeń z początku XIX wieku. Poza tym nie będę ukrywała, że Julia Quinn także nie popisała się poprawnością historyczną. Autorka postawiła bowiem na wyjątkowo prosty, wręcz potoczny język, nawet nie zadając sobie trudu, żeby w choć niewielkim stopniu dostosować słownictwo do opisywanych czasów. Powieść traci przez to jakikolwiek klimat, historia równie dobrze mogłaby się rozgrywać współcześnie. Owszem, język to częsty problem w romansach historycznych, ale tutaj pani Quinn poległa z kretesem. Czy podeszłabym do tej historii inaczej, gdybym nie znała ekranizacji? Trudno ocenić. Obawiam się jednak, że w ostatecznym rozrachunku gdyby nie serial, Mój książę byłby jedną z setek podobnych powieści romantycznych, o której się nie dyskutuje z przyjaciółką, i o której się szybko zapomina. 

Moja ocena:




Tytuł oryginalny: The Duke and I
Ilość stron: 480
Data wydania: 2021
Tłumaczenie: Lipowski Wiesław, Krawczyk Katarzyna
Wydawca: Zysk i S-ka
Opis wydawcy: KLIK

10 marca 2021

Romanse historyczne w zbiorach Tirindeth (edycja 2)

Dzisiaj mija dziesięć lat od pierwszej opublikowanej recenzji na tym blogu! Szmat czasu! Gdzie się podziały te wszystkie lata?! Niestety ostatni post opublikowałam prawie dwadzieścia trzy miesiące temu. To strasznie dawno. Zwłaszcza, że jeszcze wcześniejsze lata niestety nie obfitowały w nadmiar recenzji. Stało za tym wiele czynników, w tym również moje lenistwo. I trochę poczucie, że nie wiem tak do końca, w którą stronę kontynuować prowadzenie tej strony. Blogosfera w ostatnim czasie bardzo się zmieniła. wiele blogów, które obserwowałam z ogromnym zainteresowaniem, po prostu zniknęło. Inni przerzucili się na youtuba i prowadzą vlogi, ale tego typu działalność w ogóle mnie nie pociąga. I w sumie do dziś nie wiem, jak to dokładnie będzie wyglądało. Ale czuję, że bez blogowania jest jakoś inaczej. Jakoś smutno. I że może spróbuję jeszcze raz. Ta okrągła rocznica właśnie mi to uświadomiła. Może to właśnie ten moment, aby ponownie usiąść do pisania? Czas pokaże.

Przeglądając mojego bloga, zauważyłam, że jeden post szczególnie przypadł Wam do gustu. To post z 2014 roku o romansach historycznych w moich zbiorach [KLIK]. Nie sądziłam, że tyle osób odwiedzi moją stronę, aby zobaczyć, jakie babskie książki mam na półce! :) To naprawdę bardzo miłe, że tak z pozoru zwyczajny post, jak każdy stosikowy wpis, przyciągnął taką uwagę. Nie liczę, że dziś będzie tak samo, niemniej postanowiłam pokazać to, co obecnie stanowi u mnie stosik romansów historycznych. Bo to właśnie ten typ literatury jest moim ulubionym i to się nie zmieni chyba nigdy ;) Muszę przyznać, że moje zbiory dziś wyglądają zupełnie inaczej. Na dobre zniknęła różowa seria z Oxford Educational. Przybyło dużo książek Lisy Kleypas, jest kilka zupełnie nowych autorek, a część starych tytułów już dawno znalazło nowe domy. Kiedy w 2016 roku przygotowywałam się do przeprowadzki do UK, ponad połowa mojego zbioru wyszła w świat. Także te romantyczne powieści. Nie było łatwo, ale jest coś oczyszczającego w takich generalnych porządkach, kiedy po prostu pozwalasz, by Twoje ukochane powieści trafiły do rąk innych ludzi i inspirowały ich. Mam nadzieję, że tak się stało z tą częścią kolekcji, której dziś już nie mam. Jak więc wygląda obecny zestaw?



Lisa Kleypas to zdecydowanie moja najukochańsza autorka ever, co z resztą widać ;) Mam jeszcze dwie jej powieści, ale ich akcja dzieje się współcześnie, nie pasowały więc do tego zestawienia. Ponadto niezmiennie od lat kolekcjonuję książki Judith McNaught, mojej drugiej ukochanej autorki, oraz Jill Barnett i Jude Deveraux. Takich romansów już nikt nie pisze. Dorobiłam się również w ostatnim czasie kilku świetnych powieści od wydawnictwa BIS (mają teraz promocje na romanse, można za dyszkę kupić większość tych tytułów, które posiadam!) Przede wszystkim Sabrina Jeffries, Cóż za niesamowita pisarka! Nie wszystkie jej książki prezentują tak samo wysoki poziom, ale cykl Diablęta z Hallstead Hall jest po prostu nieziemski. Trafiły także do mnie książki takich autorek jak Kat Martin, Loretta Chase, Jo Beverley oraz Lynn Kurland. BIS ma nosa do dobrych romansów! Do tego mam w zbiorach książki bestsellerowych autorek romansów - Nicole Jordan i popularnej teraz Julii Quinn oraz Karen Lynn. Znajdzie się nawet jeden romans polskiej autorki - Melisy Bel. Lekturę zaczęłam już dawno temu, ale nie było okazji jej dokończyć. Dorobiłam się też jednego typowego harlekina, którym jest powieść Jenni Fletcher ;) Jest co czytać! Nie wszystkie jednak posiadane przeze mnie tytuły w tradycyjny sposób wpisują się w rubryczkę "romans historyczny". Są to jednak powieści romantyczne, z historycznymi wydarzeniami w tle, zatem także znalazły się w stosiku. To przede wszystkim moja ukochana Elizabeth Camden i jej Chicago w ogniu, które polecam dosłownie każdemu! Ciekawie prezentuje się też powieść Tary Johnson i Tracy Rees. Nie miałam okazji ich jeszcze przeczytać, ale niedługo to się zmieni i może będę mogła powiedzieć Wam coś więcej.

Cóż, to chyba na tyle. Czterdzieści cztery książki w mojej domowej biblioteczce to romanse historyczne. Jestem bardzo dumna z mojego zbioru i mam nadzieję, że będzie się on systematycznie rozrastał. Chciałabym Wam obiecać, że już niedługo wrócę z całą masą nowych tekstów, ale prawda jest taka, że na razie żadnego nowego nie napisałam. Jeszcze będąc w UK w 2018 roku (w grudniu 2018 wróciłam na stałe do Polski) postanowiłam założyć taki zeszyt, w którym na bieżąco po każdej lekturze spisuję swoje przemyślenia, aby później wiedzieć, na co zwrócić szczególną uwagę przy pisaniu opinii na bloga. I nadal ten zeszyt mam i stanowi dla mnie realną pomoc w zrecenzowaniu tych tytułów, które w ostatnich latach przeczytałam. Mam więc nadzieję, że mój zapał mnie nie opuści. 

Już na sam koniec chciałabym Wam bardzo podziękować za te wszystkie wspólne lata blogowania, za Wasze komentarze i zainteresowanie blogiem nawet wtedy, gdy świecił pustkami przez wiele miesięcy. Dziękuję, że jesteście <3 Miłego dnia!