Prawie bym zapomniała o stosiku książkowym! A miał to być stały punkt programu... no patrzcie, co to z ludźmi robi lenistwo :P Ok, może nie ma w tym miesiącu szaleństwa, ale i tak się pochwalę, a co!
Od góry:
1. Bestia - Alex Flinn - od ParanormalBooks - filmu z Pettyferem nie widziałam i chyba nawet dobrze, bo skupię się na książce. Jestem naprawdę ciekawa, czy do mnie przemówi - wyniki już wkrótce ^^
2. Trzy życzenia - Isabelle Merlin - zakupiona w super promocji podczas pobytu w Poznaniu - czasem przyda mi się taka odskocznia, dlatego lubię poczytać coś typowo dla nastolatek, choć - niestety - sama już nastolatką nie jestem :(
3. Amy G. i kłopoty z chłopakami - Sarah Webb - także pamiątka z Poznania :)
4. Jądro ciemności - Joseph Conrad - wstyd, ale JESZCZE nie przeczytałam tej książki...
5. Nana - Emile Zola - słyszałam tyle dobrego o tej książce, a nigdy nie miałam okazji jej przeczytać. Teraz - choć to wydanie lektury z opracowaniem - będę mogła wtopić się w XIX wieczny świat tego nieprzeciętnego pisarza.
6. Lodowy Ogień - Kai Meyer - zaintrygowała mnie okładka. I choć czytałam mało pochlebne recenzje, mam wielkie nadzieje co do tej książki.
7. Światła pochylenie - Laura Whitcomb - z wymiany, podobno świetna powieść o duchach - mam zamiar się o tym przekonać na własnej skórze ^^
8. Gone, faza pierwsza - Michael Grant - dostałam od kumpeli, za co bardzo dziękuję :)
9. Wygnana Królowa - Cinda Williams Chima - pierwszą część, Króla Demona, mam za sobą. Może lektura nie jest jakaś wybitnie super, ale drugi tom chętnie przeczytam - od ParanormalBooks :)
***
A teraz dwie interesujące grudniowe premiery, których NIE MOGĘ się doczekać *_*
6 grudnia 2011
Wieczna Noc tom 4: Powrót do Wiecznej Nocy - Claudia Gray
Jak sobie przypomnę wydarzenia z trzeciego tomu, to łojejku - nie mogę się doczekać ostatecznego rozwiązania sytuacji, jaką zgotowała bohaterom ta niezwykle utalentowana pisarka. Stęskniłam się za Lucasem i Bianką. To będzie niesamowita przygoda <3
Wydawnictwo: AMBER
Original: Afterlife
Stron: 320
9 grudnia 2011
Śmiercionośne fale - Carrie Ryan
Czekam na tę książkę, choć nie jestem do końca pewna, czy mi się spodoba - ten tom ma opowiadać już o innych bohaterach, zatem... Trochę szkoda. Ale jestem ciekawa, czy autorka cokolwiek wyjaśni w zawiązku z poprzednimi wydarzeniami rozgrywającymi się w Lesie Zębów i Rąk...? Poczekamy, zobaczymy...
"Mam na imię Ellie. Nie jestem już tą samą dziewczyną, która mieszkała z rodzicami w Wirrawee. Nikt z nas nie jest już taki sam.
Boimy się, ale jesteśmy silni i nie tak łatwo nas złamać. Nie chcemy być martwymi bohaterami. Wydaje mi się, że w obliczu niebezpieczeństwa będziemy musieli robić rzeczy naprawdę straszne. Ale nie wiem, jak daleko możemy się posunąć, żeby ocalić najbliższych. I czy będę w stanie kochać kogoś, kto nie zawahał się zabić? Choć nadciąga chłód, jutro może być naprawdę gorąco. "
„Nie chciałam okazywać strachu. Chciałam go zachować dla siebie: w sercu burza, ale na twarzy pustynia.” *
Strach, będący wynikiem działania instynktu samozachowawczego, to jedna z cech typowych dla każdej istoty żyjącej i czującej. Strach potrafi obezwładnić w momencie zagrożenia, spowolnić lub przyspieszyć naszą reakcję. Potrafi też sparaliżować do takiego stopnia, iż nie myślimy racjonalnie. Jak więc wyglądałoby nasze życie, gdyby poczucie niebezpieczeństwa czyhającego ze wszystkich stron było naszym chlebem powszednim?
Ellie i jej przyjaciele wciąż ukrywają się w Piekle, lecz bezczynność jest gorsza od narażania życia. Niedługo więc później postanawiają na nowo wejść do gry, w której stawką jest niepodległość ich ukochanego kraju, a przede wszystkim wolność dla ich bliskich, wciąż zamkniętych na terenie wystawowym. Nim jednak podejmą jakąś konkretną decyzję, muszą rozeznać się w sytuacji – dlatego też wyruszają na zwiady.
Wkrótce okazuje się, że spora część Wirrawee jest już zasiedlona, a część wciąż poddawana porządkom i renowacjom przez grupy robotników pilnowanych pod czujnym okiem uzbrojonych żołnierzy. I wtedy coś się zmienia – piątka przyjaciół dokonuje niezwykłego odkrycia, które może zmienić ich sytuację. Niebezpieczne decyzje, brawurowa akcja i uczucie, które niespodziewanie słabnie, zakopywane przez coraz dramatyczniejsze wydarzenia. Jaki więc będzie finał tej nietuzinkowej historii?
John Marsden trzecią częścią serii Jutro oszołomił mnie całkowicie. Do tej pory bowiem miałam wrażenie, iż pisarz nie rozwinął jeszcze do końca swoich możliwości, że wciąż zwodzi czytelnika, zostawiając sobie „najlepsze na koniec”. Nie wiem, czy to, co pokazał w Jutro 3 jest jego szczytem możliwości, lecz przyznam szczerze – jestem oczarowana! Niesamowita historia, zwroty akcji, które zapierały dech w piersi i przede wszystkim ciągła niepewność, co bohaterowie spotkają tuż za zakrętem – fenomenalna fabuła!
Ellie i Homer stali się moimi faworytami numer jeden, spychając Lee na dalszy plan. Wspaniale wykreowane sylwetki tych mistrzowsko realistycznych postaci sprawiają, że powieść nabiera niezwykłego rozmachu i smaku. Przyznam nawet - podziwiam ich całym sercem - za odwagę i za siłę. Utożsamianie się z postaciami – nieuniknione! Wczuwanie się w ich sytuację – w stu procentach gwarantowane! Przeżywanie ich porażek – przesądzone!
W zasadzie recenzując trzecią z kolei książkę Marsdena nie chciałabym się powtarzać, ale jedno mogę powiedzieć z całkowitą odpowiedzialnością – serii Jutro nie można przegapić. Jest tak niezwykle zaskakująca, że nie wierzę, by ktoś mógł się nudzić w trakcie lektury. Poza tym w końcu (w trzeciej części) Marsden łamie nieco konwencję, która dotychczas była dosyć widoczna – zamiast jednego punktu kulminacyjnego tworzy kilka scen trzymających w napięciu do granic możliwości, przez co buduje wyjątkowo dynamiczną akcję.A zakończenie powinno wycisnąć z każdego zarówno łezkę wzruszenia, jak i rozpaczy.
Na półkach księgarń jest już dostępna czwarta część serii, po którą, mam nadzieję, wkrótce sięgnę. A póki co polecam Wam, drodzy Czytelnicy, trzeci tom przygód Ellie i jej przyjaciół, o ile oczywiście znacie poprzednie części. Jeśli nie, nadróbcie zaległości – dzieła Johna Marsdena nie można pominąć czy zignorować! Bo nigdy nie wiadomo, co jutro może się zdarzyć…
Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.
Dziś czas na te książki, które doprowadziły mnie do największej rozpaczy. Przyznam - trochę tego było. Ale starałam się wybrać te naprawdę najlepsze ^^ W zasadzie muszę podkreślić, że kolejność jest chyba bardziej przypadkowa, niż celowa - wynikała z pierwszych skojarzeń. Niemniej każda z tych powieści/opowiadań wywarła na mnie ogromne wrażenie, a - jak to powiedział Emil Cioran - Książka powinna w duszy czytelnika wywoływać obrażenia. Oto moje typy - zaczynamy!
1. Kosogłos - Suzanne Collins
Jedna z najbardziej wzruszających książek, która doprowadziła mnie do niesłychanej rozpaczy i na długo po lekturze nie mogłam otrząsnąć się z zaskoczenia po wydarzeniach, jakie autorka nam zaserwowała. Pełna dramatyzmu, ciężkich wyborów i piękna ukrytego w najprostszych rzeczach. Stanowczo doskonała!
2. Książę Półkrwi - J.K. Rowling
Seria o Potterze ma to do siebie, że płakałam przy różnych częściach, ale chyba nic nie może się równać z moją rozpaczą po śmierci jednego z największych czarodziejów wszech czasów. Jego całkowicie zaskakująca i wstrząsająca śmierć wycisnęła ze mnie ogromną ilość łez i nerwów. Podobnie z resztą było w przypadku ekranizacji. Jeśli jednak miałabym uwzględnić też inne części, na pewno Zakon Feniksa i Insygnia Śmierci także zasługują na uwagę, bo obfitują w wydarzenia smutne i posępne.
3. Oskar i Pani Róża - Éric-Emmanuel Schmitt
Są takie książki, które nie tylko łamią nasze serca, ale także ubogacają nas wewnętrznie. Opowieść o 10-letnim chłopcu, który umiera i nikt nie może mu pomóc, jest jak przypalanie skóry rozżarzonym kawałkiem metalu. Jednak, gdy wczytamy się głębiej, poznamy niesamowite rzeczy, które autor pragnie nam przekazać. Niemniej przy takiej lekturze chusteczki to podstawa!
4. Zakochana Tessa - Kate Le Vann
Kiedy sięgnęłam po powieść Kate, zupełnie nie spodziewałam się takiego dramatu. I chyba to najbardziej mnie zaskoczyło i podłamało. Powieść, a w zasadzie niezbyt obszerne opowiadanie, jest jedną z najsmutniejszych książek o miłości. Inna równie ciekawa tej autorki, która mnie powaliła na łopatki to Wszystko co wiem o miłości - nie mogłabym jej nie podać w moim rankingu, bo przez nią przepłakałam cały poranek. Zaskakujące i rozpaczliwe - w zasadzie ciężko określić słowami, jakie wrażenie na mnie wywarły oba te dzieła.
5. Mały Książę - Antoine de Saint-Exupéry
No cóż, kto nie czytał Małego Księcia? Chyba taka osoba nie istnieje - to w zasadzie klasyk. I to nie byle jaki - to historia z niezwykle silnym przekazem emocjonalnym i morałem, która z każdego wyciśnie łezkę wzruszenia. To książka, która powinna być najważniejszą lekturą każdego człowieka.
6. Intruz - Stephenie Meyer
Obezwładniająca. Nieziemska. Doskonała. Rzadko się zdarza, żeby jakaś książka mnie tak doszczętnie rozczłonkowała - Intruzowi się to udało. To nietuzinkowa historia o tym, co czyni z nas ludzi, o poszukiwaniu własnego ja, o poświęceniu i miłości, która przetrwa wszystko. Pani Meyer przeszła tu samą siebie!
7. 7 razy dziś - Lauren Oliver
Kto by się spodziewał, że opowieść o nastolatkach może doprowadzić człowieka do takiego szoku i takiego rozbicia emocjonalnego. A jednak! Powieść Lauren, okrzyknięta międzynarodowym bestsellerem, nie przypadkowo nim jest. Niesamowicie wzruszająca i wciągająca historia o poszukiwaniu siebie samego w świecie, którego nie do końca umiemy pojąć. Majstersztyk!
8. Ucieczka - Claudia Gray
Możliwe, że kogoś zdziwi mój wybór, ale ci, co znają trzeci tom przygód Bianki i Lucasa zrozumieją - to najbardziej dramatyczna część serii, która kończy się w momencie największej tragedii, jaka mogła przydarzyć się tej dwójce. Doskonała narracja, świetne sceny i te uczucia... Nie umiem tego nawet opisać.
9. Lucian - Isabel Abedi
W zasadzie ta książka dopiero pod koniec robi się niezwykle zasmucająca, lecz to nie zmienia faktu, że wycisnęła ze mnie sporo łez. Podziwiam autorkę za ten niezwykły talent, dzięki któremu umiała zbudować historię wzruszającą i przerażającą jednocześnie. Która stopniowała dramat bohaterów tak doskonale, że ich smutek czułam gdzieś w głębi siebie.
10. O psie, który jeździł koleją
- Roman Pisarski
No tak, któż nie zna książki o piesku, który jeździł koleją - w zasadzie klasyk opowiadający o czworonogu i jego niesamowitym poświęceniu. O śmierci i rozpaczy. A że książki, w których umierają zwierzęta, są szczególnie zasmucające, trudno nie wpisać tego opowiadania na listę największych wyciskaczy łez - nie znam bowiem osoby, której nie zrobiłoby się przykro z powodu małego Lampo...
***
I to już w zasadzie cały ranking. Prawdopodobnie, gdyby się dłużej zastanowić, znalazłabym jeszcze kilka powieści, które doprowadziły mnie do łez, lecz liczą się pierwsze skojarzenia :) Może dołożyłabym Wyzwoloną, może drugą część DA (bo zakończenie było okropne)... Ale jak wiemy - nie ma na to tyle miejsca.
Zapraszam i Was do wspólnej zabawy - jestem ciekawa Waszych typów.
A na koniec chciałabym tylko dodać - choć pewnie wszyscy wiecie, że jest już drugi oficjalny trailer do ekranizacji Igrzysk Śmierci - moim zdaniem obłędnie doskonały. Polecam!:
„Rozdarta pomiędzy dwoma chłopakami, zbuntowana przeciwko swemu przeznaczeniu dziewczyna nocą zmienia się w piękną i groźną Strażniczkę swojej rasy.
Uwięziona przez swoich zaciekłych wrogów Calla jest przekonana, że to koniec. Ale dostaje wybór – i szansę, by zniszczyć swoich dawnych mistrzów, potężnych czarowników, panów życia i śmierci młodych Strażników. By uratować swój klan i uwolnić Rena. Czy Ren jest jednak wart ryzyka? Czy Shay stanie u jej boku, nawet jeśli zwątpi w jej uczucie?
Calla sama musi zdecydować, która bitwa jest godna walki i ile prób zniesie prawdziwa miłość.”
W miłości jak na wojnie – wszystkie chwyty dozwolone. Jeśli więc wiesz, kogo kochasz, kogo pragniesz – sprawa jest całkowicie prosta. Ale jeśli masz wybrać pomiędzy tym, który jest Ci przeznaczony, a tym, za którym woła Twoje serce, co byś zrobiła? Tym bardziej, kiedy każdy coś dla Ciebie znaczy... Czy odeszłabyś z czystym sumieniem wiedząc, że ten drugi będzie cierpiał? Bo kocha Cię bardziej, niż na to zasłużyłaś...?
Tak właśnie czuje się Calla, która ma świadomość, że Ren z własnej woli pozwolił jej odejść, bo chciała uratować Shaya, a tym samym skazał się na gnie swoich panów. Teraz, zamknięta w siedzibie swoich wrogów – Poszukiwaczy – musi walczyć nie tylko ze swoją wilczą naturą, ale także ze strachem o klan, który pozostawiła w Vail, w rękach Opiekunów. I wtedy przychodzi zaskakująca propozycja od jednego z Poszukiwaczy – daje jej możliwość ocalenia wilków spod jarzma czarowników.
Główna bohaterka była wychowywana w poczuciu obowiązku. Jako samica alfa stada wiedziała, że jej miejsce jest u boku Rena, że to z nim założy nowy klan. Teraz jednak, poznając smak miłości, jaką obdarzył ją Shay, czuła się rozdarta pomiędzy pragnieniem a naturą, która nie daje jej spokoju. Jaką więc drogę wybierze nastoletnia wilczyca, na barkach której spoczął los nie tylko tej trójki, lecz także wielu wilków z klanu Cienia Nocy? Czy Calla uratuje swoich najbliższych i ocali świat od Opiekunów i ich okrucieństwa? Wydaje się, że wybór może być tylko jeden – lecz kto powiedział, że to będzie łatwa droga?
Pierwsza część serii – Cień Nocy – była dla mnie niesamowitym zaskoczeniem i na stałe trafiła do moich ulubieńców. Na Blask Nocy czekałam z wielką niecierpliwością, lecz teraz, po lekturze, muszę przyznać, że mam dosyć mieszane uczucia. Autorka utrzymuje styl oraz napięcie, lecz mimo to coś się zmienia... Fabuła w przeciwieństwie do pierwszego tomu, nie jest rozwleczona w czasie. Akcja dzieje się w okresie ledwie kilku dni, co nadaje powieści niesamowitej dynamiki, a tym samym mknąca w zastraszającym tempie historia nie pozwala czytelnikowi nawet na chwilę odpocząć. Miałam przez to wrażenie, jakbym przeczytała książkę w parę chwil.
Inna istotna rzecz – kreacja bohaterów. Przy pierwszej części byłam naprawdę miło zaskoczona, jak świetnie autorka poradziła sobie ze stworzeniem pełnowymiarowych postaci. Tutaj zaczynają się schody – wydarzenia trwale zmieniają bohaterów. Momentami nie byłam w stanie ich poznać. Andrea nie patyczkuje się z nimi – stawia ich w trudnych sytuacjach, zmusza do ciężkich decyzji, które mogą odbić się na życiu wielu osób. Ale im trudniejsza sytuacja, tym dziwniejsze było moje odczucie w stosunku do bohaterów – irytacja, niepewność, wściekłość. Gdybym mogła, wkroczyłabym w ten świat i potrząsnęła Callą raz a dobrze. „Otrząśnij się, dziewczyno!' - miałam ochotę krzyknąć. Inni bohaterowie zaś – Poszukiwacze – wydawali mi się nieco nierealni. Potyczki słowne, żarciki, krycie się za maską obojętności – działało mi momentami na nerwy.
Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia wilczycy szczegółowo pokazuje nam jej emocje i wydarzenia, w których przyszło dziewczynie zmierzyć się nie tylko z wrogiem, ale także z samą sobą. Dodatkowo książka została podzielona na trzy części, które adekwatnie omawiają sytuacje w nich zawarte – tym samym stopniując napięcie, zaskakując i przerażając jednocześnie.
Niestety muszę przyznać, że mogłoby być lepiej, gdyby w tekście nie pojawiały się błędy i przeoczenia – wspomnienia Calli, które bezpośrednio są skopiowane z części pierwszej, nie zostały w żaden sposób zaznaczone w tekście. Zero kursywy, zero spacji – po prostu lecimy ciurkiem. To niesamowicie denerwujące, kiedy trzeba oddzielać wspomnienie od teraźniejszości. Ponadto zdarzały się sytuacje, gdzie nie zaznaczono dialogu. No i okładka – ze skrajności w skrajność. Jak pierwsza była przeładowana fioletem, tak druga zielenią.
Mimo wszystko nie mogę nie przyznać – powieść pani Andrei mnie pochłonęła i nie mogłam się doczekać rozwiązania wszystkich problemów, jakie spiętrzyły się przed bohaterami. Zaskakujące zakończenie pozostawiło we mnie niedosyt i z niecierpliwością oczekuję na ostatnią część. Gdybym jednak miała wybrać – stanowczo tom pierwszy wydaje mi się lepszy. Mam nadzieję, że trzeci będzie więc całkowicie obłędny. A póki co daję ocenę 4,5/6. I szczerze polecam fanom paranormal romance!
Original: Wolfsbane
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 15.09.2011
RECENZJA tomu pierwszego - Cień Nocy. I zapomniałabym - jestem stanowczo Team Shay ^^ A na koniec piosenka: Dawn - POTF
„Talon był celtyckim wojownikiem, którego przeklęli starożytni bogowie. Po tym, jak zamordowano jego siostrę, Talon, umierając, zawarł pakt z boginią Artemidą. W zamian za możliwość dokonania zemsty na klanie, który go zdradził, oddał duszę i rozpoczął wieczną służbę jako Mroczny Łowca. Przysiągł walczyć z Daimonami i ratować pochwycone przez nie ludzkie dusze. Nigdy nie miał powodu, żeby żałować dokonanego wyboru – dopóki nie spotkał Sunshine Runningwolf. Niekonwencjonalna Sunshine powinna być dla niego idealną kobietą. Była piękna, seksowna i nie szukała stałego związku. Jednakże, im więcej czasu Talon spędzał w jej towarzystwie, tym bardziej tęsknił za marzeniami o miłości i rodzinie – marzeniami, które pochował wieki temu. A miłość do Sunshine okaże się niebezpieczna dla nich obojga – Talon ma nigdy nie zaznać spokoju i szczęścia, ponieważ jego wrogowie nieustannie szukają sposobu, żeby zniszczyć jego i wszystkich mu bliskich…”
Miłość i nienawiść oddziela naprawdę cienka granica – na pewno nie raz się o tym przekonaliście. To tak samo obezwładniające, przerażające uczucia, które pochłaniają ludzką duszę bez reszty. Lecz czy można kogoś kochać bądź nienawidzić nie posiadając duszy…?
Talon był celtyckim wojownikiem. Był, dopóki nie umarł i nie odrodził się jako Mroczny Łowca. Teraz ma za zadanie zabijać wampiry polujące na ludzkie dusze i nigdy nie okazywać emocji. W zasadzie więc jest nieznającym litości mordercą, który ukrywa się przed słońcem i mieszka w samotności głęboko na bagnach. Aż pewnego dnia poznaje tajemniczą i niezwykłą pannę.
Sunshine, jak wskazywałoby jej imię, jest pogodną młodą kobietą dobiegającą trzydziestki, zajmującą się malowaniem. Ciągle zapominalska, ciągle zamyślona i ciągle niespełniona w miłości. Kiedy spotyka Talona, sama nie może uwierzyć, że tak przystojny mężczyzna mógł zwrócić na nią uwagę. Talon też jest zaskoczony tym, jak wielkie emocje wywołuje w nim ta niepozorna panna. Ale jego życie należy do Artemidy, przysięgał jej bowiem wieczne posłuszeństwo. Czy więc zapomni o emocjach, pragnieniach i ciepłych oczach Sunshine? Czy będzie w stanie walczyć z nieznanym wrogiem, który chce nie tylko zniszczyć Mrocznych Łowców, ale także obrócić świat w perzynę…?
Drugi tom serii o Mrocznych Łowcach przyciągnął mnie nie tylko ze względu na okładkę (która wbrew pozorom podoba mi się bardzo i w końcu oddaje rzeczywisty obraz wykreowanych przez autorkę postaci), lecz także dlatego, iż tom pierwszy urzekł mnie swoim pięknem, niesamowitą namiętnością rodzącą się miedzy bohaterami i subtelnym językiem. Czy Objęcia Nocy sprostały więc moim wymaganiom? Niestety muszę ze smutkiem przyznać, że nie.
Kwestia najważniejsza - w tej opowieści nie odnalazłam żadnego bohatera, który by mnie zachwycił, choć nie mogę nie przyznać, że każda z nich to osoby pełne pasji i namiętności. Niestety Talon wydawał mi się przy tym monotematyczny i nudny, jak flaki z olejem, a Sunshine nie do końca wiarygodna. Ich historia wyglądała w miarę interesująco, przynajmniej dopóki nie wyszła na jaw tajemnica osobowości głównej bohaterki. Autorka starała się podsycać emocje między wykreowanymi postaciami, lecz co tu podsycać, kiedy wszystko, co wciągające, wydarzyło się na łamach pierwszych stu stron?
Inne postaci wydawały mi się zupełnie niedopracowane – oczywiście poza Mrocznymi Łowcami, takimi jak powracający w historii Kyrian, czy Acheron. „Złe” charaktery nie wydawały mi się złe, ba! momentami bawiły mnie dialogi pomiędzy niektórymi z nich – niby niebezpieczni, niby okrutni, a jednak zachowujący się infantylnie - zupełnie jak dzieci.
Akcja obfitowała w przeróżne, dynamiczne wydarzenia, lecz i tu muszę przyznać, że autorka kulawo radziła sobie z kreacją tej części fabuły – w momentach szczególnego napięcia skupiała się na pojedynczych postaciach, bądź grupach osób, przez co w scenach walk miałam wrażenie, jakby reszta obecnych bohaterów po prostu stała jak kołki, podczas gdy „oko narratora” skupione jest na rozgrywce między konkretnymi osobami. Kenyon umie tworzyć sceny erotyczne, ale sceny walk tudzież batalistyczne – koszmar!
Osobiście uważam, że wszystko jest dobre jeśli ma smak. Powyższa książka została utrzymana w konwencji tomu pierwszego, lecz zbyt mocno przekoloryzowana narracja (zwłaszcza ukazująca punkt widzenia bohaterów w momencie napięcia erotycznego) sprawiła, że momentami miałam dosyć ich ciągłych „oh i ah”. Poza tym niesamowicie przewidywalna fabuła, brak zaskoczenia i całkowicie schematyczne zakończenie ostatecznie nie przekonało mnie do polubienia historii celtyckiego wojownika i młodej malarki.
Jak ocenić tę książkę? Jest to dla mnie problem, bo wciąż mam przed oczami obrazy z Rozkoszy Nocy, które po prostu uwielbiam. Przykro mi więc stwierdzić, że opowieść o Talonie zasłużyła na jedynie 3,5/6. Mam bowiem wrażenie, że pani Kenyon po prostu musiała napisać coś gorszego, by podsycić nasze oczekiwania w związku z trzecim, wydanym już w Polsce, tomem – Tańcem z diabłem. Osobiście na pewno po opowieść o Zareku sięgnę lecz… obawiam się narracji. Jak już wspominałam, kreacja „złych chłopców” wychodzi tej autorce niewystarczająco wiarygodnie…
„Powieściopisarka Amanda Briars, dobiegająca trzydziestki panna, postanawia w dniu swoich trzydziestych urodzin zaznać zmysłowych przyjemności i w tym celu wynajmuje na jedną noc profesjonalistę, który świadczy tego rodzaju usługi. W jej domu zjawia się niezwykle przystojny i uwodzicielski dżentelmen, który budzi w niej namiętności, o jakie nigdy siebie nie podejrzewała...
Jednak coś go powstrzymuje przed spełnieniem jej życzenia do końca..."
Kobieta to skarb w rodzinie, zwłaszcza zamężna i dobrze sytuowana, która przynosi chlubę rodzicom i mężowi. Gdybyś jednak miała trzydzieści lat i żyła w XIX-wiecznym, pełnym konwenansów świecie, czy umiałabyś pogodzić się z faktem, że dla społeczeństwa jesteś stracona, bo przypięto Ci łatkę starej panny? Czy potrafiłabyś się utrzymać, jednocześnie z podniesioną głową stawiając czoła przeciwnościom losu?
Amanda umiała sobie radzić i dzięki temu od samego początku przypada czytelnikowi do gustu. Jest skromna, miła, niezależna i odstaje od wszystkich dziwnych zachowań układnych kobiet żyjących w pierwszej połowie XIX wieku. Mieszka w Londynie, pracując i zarabiając spore pieniądze jako pisarka, a jej książki cieszą się dużą popularnością. Ale jest coś, czego Amandzie brakuje... Miłości. I mężczyzny oczywiście.
Bohaterka na trzydzieste urodziny zamawia więc w domu publicznym mężczyznę, który miałby spełnić jej najskrytsze marzenie - dać jedną jedyną noc pełną uniesień. Ale nieoczekiwanie, kiedy w jej progu staje bardzo przystojny i najwyraźniej oczarowany nią nieznajomy, Amanda ze strachu zmienia zdanie. Jednak dla niego dopiero teraz zaczyna się zabawa - uwodzi niedoświadczoną starą pannę, jednocześnie odkrywając w sobie samym nieznane dotąd uczucia. I tak zaczyna się ich przygoda...
Przyznam szczerze - perypetie wykreowanych przez Lisę bohaterów są dosyć... klasyczne. Jest romans, jest ukrywane uczucie, jest niepewność, wzajemne omijanie się, niedopowiedzenia, a wszystko zgrabnie ubrane w rzeczywistość wieku pary i rewolucji przemysłowej. Spodobał mi się przede wszystkim język, jakim posługuje się autorka - jest dokładny, opisowy i jednocześnie bardzo przystępny. Nie ukrywa żadnych szczegółów (czasem do przesady potrafi opowiadać np. o detalu wieszaka na płaszcze). Potrafi oddziaływać na wyobraźnię, pokazując mozaiki uczuć bohaterów i ich relacji. Czytając tę książkę miałam wszystko tak wyraźnie przed oczami, jakbym oglądała wspaniale zekranizowany film.
Wykreowani bohaterowie także przyciągają uwagę - sylwetka niezależnej kobiety, której nie powiodło się w miłości i zgorzkniałego mężczyzny, którego w zasadzie ciężko nawet nazwać gentlemanem. Ich związek to przede wszystkim namiętność i pożądanie. Dlatego też tytuł oryginału „Passion" jest po prostu idealny dla owej historii - oddaje charakter całej powieści, pobudza wyobraźnię, definiuje rodzaj przedstawionych wydarzeń.
Jest i minus - jak zawsze muszę się do czegoś przyczepić. Może najpierw ten bardziej błahy - okładka. Naprawdę dla takiej powieści, jak dzieło Pani Kleypas, wypadałoby stworzyć naprawdę piękną oprawę. W wyobraźni widzę szkarłatną tkaninę, może kilka płatków jakiegoś kwiatu, może kobiecą sylwetkę gdzieś w miejskim pejzażu... Jest tyle możliwości. Dlatego tu nie wykorzystano potencjału, jaki niosła ze sobą historia. Dwa - przewidywalność. Jak to bywa z romansami historycznymi - jakkolwiek by się opowieść nie poplątała, na 99,9% wiemy, jakie będzie zakończenie. To trochę smutne, bo pomimo przedstawionej historii nie ma tej "niewiadomej". Choć czy ktoś powiedział, że przez to książka traci na pikanterii? Nic z tych rzeczy, zapewniam!
Powieść Namiętność polecam tym Paniom, które potrzebują czasem zapomnienia, które lubią pomarzyć i należą do tej grupy kobiet, które nazywamy romantyczkami. A książka warta jest oceny 5,5/6. Brawo Lisa!
Original: Passion
Wydawnictwo: Exlibris
Data wydania: 2003
A na koniec dodaję bardzo romantyczną piosenkę, która ostatnio za mną "chodzi" -
"James Morgan został obdarzony niemal nieziemskim talentem muzycznym, który przyciąga Naulę - tajemniczą dziewczynę należącą do krainy Faerii.
Naula to muza, która zabiera śmiertelnikom duszę, najpierw się nimi opiekując, a następnie żerując na twórczej energii zdolnych ludzi do końca ich dni.
Dzięki wcześniejszym przygodomJames ma mnóstwo powodów, aby obawiać się Faerii, ale kiedy on i Naula zaczynają współpracować nad niezwykłą muzyczną kompozycją, James odkrywa, że jego uczucia do Nauli się pogłębiają.
Inni mieszkańcy Faerii nie patrzą jednak na to zbyt przychylnym okiem. Wkrótce nadchodzi Halloween - dzień zmarłych - a James, aby ocalić Naulę i własną duszę, musi zmierzyć się z Królową Elfów oraz rogatym królem umarłych."
Małe wróżki z delikatnymi skrzydełkami sypiącymi złoty pyłek? Może dawniej. Dziś już nikt nie wierzy w takie wydanie fejów. I słusznie – przynajmniej według Meggie Stiefvater. Wszak w jej wykonaniu elfy/fejowie/zielony ludek nie są przyjemnymi stworzeniami, które kryją się wśród zieleni. To przerażające, owładnięte żądzą i namiętnością istoty wielbiące muzykę i taniec. Takie, z którymi my, zwykli śmiertelnicy, nie powinniśmy zadzierać...
I właśnie o tym przekonali się Dee i James minionego lata. Teraz, zapisując się do muzycznej szkoły dla wybitnie uzdolnionych, marzą jedynie o spokoju i wyleczeniu własnych ran – złamanych serc. Dee tęskni za Lukiem, James tęskni za Dee i wydaje się, że spirala tęsknoty nie ma końca. Aż nagle na drodze młodego dudziarza pojawia się tajemnicza piękność imieniem Naula. I wszystko zaczyna się komplikować.
Naula jest jednym z fejów – muzą, która dając inspirację uzdolnionemu muzykowi, żywi się odbieranymi mu latami życia. Teraz jej kolejną ofiarą ma być James. Lecz chłopak nie jest głupi – poprzednia przygoda z elfami nauczyła go ostrożności i także tym razem nie zamierza bratać się ze znienawidzonymi istotami. Ale Naula nie zamierza odpuścić... Tymczasem zbliża się Halloween - czas, w którym wszystko może ulec zmianie, gdy na horyzoncie zamajaczy sylwetka rogatego króla, władcy umarłych...
Autorka postanowiła urozmaicić swoją serię, tym razem przedstawiając wydarzenia z punktu widzenia Jamesa Morgana. Mamy więc przeplatającą się narrację pierwszoosobową głównego bohatera z narracją Nauli, która odgrywa w historii niezwykle znaczącą rolę, a pomiędzy tymi rozdziałami - króciutkie wiadomości od Deirdre. Ich sposób patrzenia na rzeczywistość i słownictwo zgotowało czytelnikowi nie lada gratkę – współczesna, często potoczna mowa urzeczywistnia wydarzenia i sprawia, że są realistyczne.
James przyciągnął moją uwagę już w pierwszej części – Lamencie, lecz dopiero w Balladziemożemy go naprawdę poznać. To niesamowicie intrygująca i tajemnicza osobowość, jedyna w swoim rodzaju. Jego humor,cynizm, a także brak poszanowania dla społecznych norm sprawiają, że jest ciekawym i świeżym przykładem na to, iż czasem wystarczy odrobina wyobraźni, by stworzyć bohaterów naturalnych – z krwi i kości. I choć pojawia się także dosyć niecodzienna postać Sullivana i irytująca Naula - nikt nie potrafił wzbudzić we mnie takich emocji, jak James. Dee natomiast... oj z Dee dzieją się tym razem dziwne rzeczy. O ile w tomie pierwszym była znośna, w kolejnym jest denerwująca ponad normę! Ale może to i dobrze – dzięki temu przy lekturze Ballady nie ma mowy o nudzie.
Wydawałoby się, że wszystko kręci się wokół trójkącika: Dee – James – Naula, lecz nie jest to jedyny i najważniejszy motyw fabuły. Muszę jednak przyznać, że momenty poświęcone uczuciom postaci niezmiernie mnie wzruszyły i wydawały się takie... realne. Momentami czułam w sobie wszystko to, o czym mówił James – jakby były to także moje emocje, moje problemy. Myślę, że tu wracamy do punktu wyjścia – czyli świetnie wykreowanej sylwetki głównego bohatera. To właśnie dzięki cesze prawdopodobieństwa czytelnikowi łatwiej jest wczuć się w sytuację i wyciągać z jego przygód to, co najcenniejsze.
Jest też minus – mianowicie ogólnikowe potraktowanie wydarzeń: niedopowiedzenia, brak wyraźnego zarysowania finisażu książki. Po lekturze ma się wrażenie, że coś pominęliśmy, że czegoś brakuje – może autorka zechce kontynuować historię? Może wyjaśni nam kilka istotnych kwestii, które zostały jedynie zarysowane? Z jednej strony byłoby to wskazane, z drugiej – może czasem sami musimy sobie dopowiedzieć własne, alternatywne zakończenie, które nas wszystkich usatysfakcjonuje. Tu już wybór należy do Was.
Czy książkę polecam? Jak najbardziej! Ta część jest dużo lepsza od pierwszej – przede wszystkim ze względu na niesamowitą, barwną postać Jamesa i jego narrację nie stroniącą od uszczypliwych, kąśliwych uwag i niezwykle trafnego nakreślenia sytuacji, w jakiej się znalazł. Daję więc 4,5/6 i liczę na to, że i Was oczaruje ten szalenie intrygujący młodzieniec! Original: Ballad: A gathering of Faerie Wydawnictwo: Illuminatio Data wydania:10.2011
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Illuminatio!
A teraz słów kilka z innej beczki - skala ocen. Postanowiłam zrobić mały eksperyment i przy poprzedniej recenzji nie podałam żadnej liczbowej oceny. Efekt? O połowe mniejszy ruch na blogu, mniej komentarzy. Z czego to wynika? Być może z tego, że ocena liczbowa przykuwa uwagę i pozwala potencjalnemu czytelnikowi na wysunięcie wniosków bez czytania recenzji. No cóż, co poradzić. Idąc za wygodą - zmieniam skalę z 10-cio punktowej na 6-cio punktową. Zobaczymy, czy ta "szkolna" forma oceniania (ocena książki prawie równa ocenie na kartkówce) przyniesie lepsze efekty :)
"Serafina waży 64 kilogramy, a mimo to czuje się nieszczęśliwie grubą. Chciałaby mieć sylwetkę piękna i smukłą jak jej przyjaciółka Ernestine lub jej siostra Maria. Postanawia więc spełnić swe pragnienie i pewnego dnia zaczyna się odchudzać. Jej myśli koncentrują się tylko wokół kalorii. Nic nie je. Głodówka ma zapewnić jej spełnienie marzeń.
Los Serafiny nie jest przypadkiem odosobnionym, Tak w Europie, jak i w Polsce anoreksja zbiera coraz większe żniwo. Przejmująca powieść Jany Frey ukazuje, jak marzenia o pięknej sylwetce w łatwy sposób zamieniają się w błędne koło super-diet, z którego trudno się wyrwać i które często prowadzi do śmierci"
Walka o piękną sylwetkę? Dla większości kobiet to stwierdzenie nie brzmi jakoś obco. Która z nas bowiem nie marzyła o "pięknej sylwetce"? O spodniach w mniejszym rozmiarze? O zazdrosnych spojrzeniach koleżanek i powszechnej akceptacji? Tak, dla niektórych dziewcząt walka o idealną figurę to chleb powszedni. Współczesne media i trendy mody narzucają kanon szczupłego ciała jako ideału, do którego każdy powinien dążyć. Teoretycznie. Bo za jaką cenę?
Serafina była nastolatką o nieco pulchnej budowie, choć ja grubasem bym jej nie nazwała. Po prostu taka uroda. Lecz dla Serafiny zawsze ładniejsza była jej młodsza siostra o eterycznej budowie ciała. Dlatego jej zazdrościła. Aż pewnego dnia po prostu zazdrość nie wystarczyła – dziewczyna pod wpływem emocji i różnych czynników postanowiła schudnąć. Raz a dobrze. I podjęła walkę z otyłością dość drastycznie – wymagając natychmiastowych efektów, przestała jeść. Czy zatem marzenie o osiągnięciu wymarzonej sylwetki się spełniło?
No właśnie... Znam wiele dziewcząt, które wciąż się odchudzają lub odchudzały. Sama jestem jedną z nich. I dlatego w historii Serafiny odnalazłam coś więcej, niż słowa – gdzieś tam byłam i ja. W historii dziewczyny, która zechciała być po prostu ładniejsza, mogłam dostrzec zarówno moje, jak i moich koleżanek pragnienie o dobrym samopoczuciu, akceptacji, a także ciuchach w mniejszym rozmiarze. Problemy Serafiny przypominały mi mój sposób myślenia, a jej determinacja wcale nie wydawała mi się przez to urojona czy nieprawdziwa. Była odzwierciedleniem pragnień wielu dziewcząt.
Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia głównej bohaterki to w zasadzie największy atut opowieści. Autorka przedstawia nam dzięki temu cały mechanizm działania umysłu Serafiny – od A do Z poznajemy jej obawy i pragnienia, możemy przez to na bieżąco śledzić wydarzenia i być w ich centrum, niczym w skórze tej nastoletniej dziewczyny. Pozwala nam to także ocenić jej zachowanie i wyrobić sobie zdanie na temat sytuacji, których jesteśmy świadkami.
Prawdę mówiąc problemy żywieniowe to temat na tyle trudny i powszechny, że ciężko jednoznacznie określić jego genezę i jednocześnie znaleźć lekarstwo. Dlatego też dzieło Jany Frey, pomimo niewielkiej objętości, jest opowieścią jak najbardziej uniwersalną – mówi o pragnieniach młodej dziewczyny, która zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Przedstawia sposób myślenia nieszczęśliwej „grubaski” i wprowadza czytelnika w świat nakazów i zakazów, które zamiast się zmniejszać wraz ze zrzuconymi kilogramami, nawarstwiają się jeszcze bardziej. Błędne koło nie ma końca.
Komu polecam książkę? Przede wszystkim młodym dziewczętom, które wciąż marzą o pięknej sylwetce. Sama byłam zaskoczona tą historią, co więcej - było mi naprawdę żal bohaterki. Dzięki tej lekturze można więc wyraźniej dostrzec przepaść pomiędzy racjonalnym stosowaniem diet, a ślepym zapatrzeniem się w czasopisma i trendy, które wręcz krzyczą do nas ze swoich kolorowych okładek „bądź taka, jak modelka” i tym samym uruchamiają w głowach kobiet spiralę niekończących się wymagań względem siebie samej. Choć pewnie i tak wiele z Was zignoruje opowieść Serafiny, przynajmniej warto poznać jej historię i zastanowić się nad tym, jak daleko można posunąć się w stosowaniu super-diet i przede wszystkim – dokąd nas to zaprowadzi?