Oto czwarty wpis w ramach mojego autorskiego cyklu. „Niezrecenzowane” to przemyślenia na temat książek lub filmów, których nie jestem w stanie zrecenzować w tradycyjny sposób. To luźne notki nie tylko o tych dziełach, na które szkoda strzępić języka (tudzież klawiatury), ale także o dziełach, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że nie umiem napisać na ich temat sensownej, pełnej recenzji. Mam nadzieję, że taka forma dzielenia się wrażeniami z lektury lub seansu filmowego przypadnie Wam do gustu ;)
Odcinek 4
Za głosem serca
Johanna Lindsey
Podsumowując: Nie, nie i jeszcze raz nie!
Za głosem serca
Johanna Lindsey
„Ranulfowi Fitz Hug, najemnemu rycerzowi, lord Rothwell zleca porwanie narzeczonej, Reiny de Champeney. Młody rycerz wywiązuje się z powierzonego zadania, lecz w drodze powrotnej dowiaduje się, że dziewczyna nie zna żadnego Rothwella i nigdy nie była z nim po słowie. Ranulf, za namową jednego towarzyszących mu rycerzy, zmienia zdanie i sam pojmuje za żonę uprowadzoną Reinę.”
Nie ukrywam, że miałam ogromne nadzieje względem tej lektury! Miało być romantycznie i zabawnie, w końcu przez wiele czytelniczek Za głosem serca jest okrzyknięte jednym z najlepszych romansów historycznych Johanny Lindsey. No cóż, jeśli to jest jej najlepsza książka, to niestety nie zaprzyjaźnię się z jej twórczością.
Po Za głosem serca sięgnęłam w trudnym dla mnie momencie i nie ukrywam, że bardzo, naprawdę bardzo potrzebowałam lekkiej, nieco odmóżdżającej lektury. Romans historyczny z przystojniakiem na okładce wydawał się więc idealny. Nic bardziej mylnego! Główny bohater – ów przystojniak – okazał się prostakiem, w dodatku totalnym ignorantem w sprawach łóżkowych (faceci!), a główna bohaterka – strasznie upartą kobietką (oryginalnie!), której tok myślenia momentami wprawiał mnie w zdumienie. Przeczytałam sporo książek z tego gatunku, przez moje ręce przeszły dzieła z różnych półek i od różnych autorów, ale jeszcze nigdy nie zawiodłam się na lekturze tak bardzo. Było sztampowo, rozczarowująco i niestety żaden z bohaterów nie wywołał we mnie cieplejszych uczuć. Owszem, autorka ma lekkie pióro i książkę czyta się szybko, więc nie mam zastrzeżeń do jej stylu, ale tak kulawej historii miłosnej z tak beznadziejnym amantem dawno nie przeczytałam. Dlatego ogromnie zaskakują mnie pozytywne opinie na temat tej książki – albo mam zbyt duże wymagania, albo zwyczajnie nie dostrzegłam w niej tego, co widzą inni.
O nie, uciekać od tej powieści i to jak najszybciej :D Zapamiętam, żeby unikać :D
OdpowiedzUsuńDzięki! Tak, btw, świetny cykl postów :D
Pozdrawiam serdecznie,
Mona Te [Blog]
Będę pamiętała, by trzymać się od niej z daleka ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie chcę mi się marnować czasu na tę książkę :)
OdpowiedzUsuńOkładka mówi sama za siebie, harlekiny omijam dalekim łukiem;p
OdpowiedzUsuńKiedyś zaczytywałam się w twórczości Lindsey. Nawet mnie wciągały :) Taka lekka literatura na odstresowanie.
OdpowiedzUsuńNie lubię romansów historycznych, więc i tak nie skusiłabym się na powyższą pozycję.
OdpowiedzUsuńŁoo matko, na pewno dni niej nie zajrzę w takim razie.
OdpowiedzUsuńRównież jestem na nie ;)
OdpowiedzUsuńHaha, odmóżdżacze jednak nie odprężają mnie, a jedynie pogrążają, więc podziękuję :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
To i ja podziękuję. Wydaje mi się, że jest tyle ciekawszych książek z tego gatunku, że jak daruję sobie tą, świat się nie zawali. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
Ranulf, takie rycerskie i (etymologicznie) wilcze imię, a piszesz, że nosi je prostak? Nieładnie! ;)
OdpowiedzUsuńPatrząc na okładkę można spodziewać się wiadomej treści ;) Chociaż okładki czasem płatają figle...
OdpowiedzUsuń