Nie ukrywam, że nim ekranizacja powieści Julii Quinn trafiła do Internetu, nie słyszałam o serii Bridgerton. Powiem więcej, mimo bardzo pozytywnych opinii o serialu, długo się przed nim wzbraniałam. Bo trudno tu mówić o romansie historycznym w kontekście czegoś, co tak rażąco historię ignoruje. Jednak ostatecznie serial obejrzałam i w końcu zrozumiałam, dlaczego wygląda właśnie tak.
Nim przejdziemy do porównań i powiem Wam o moich wrażeniach z lektury, chciałabym zauważyć, że pierwsze wydanie tej powieści, pt. Książę i ja, pojawiło się mniej więcej w 2000 roku nakładem Pol-Nordica w serii Romanse sprzed lat. Później tę samą powieść wydano jeszcze kilka razy. Nie muszę chyba mówić, że publikacja w formie harlequina skutecznie ograniczyła możliwości rozgłosu książkom pani Quinn, gdyż czytelnicy dosyć niechętnie podchodzą do literatury wydanej pod takim szyldem. Dopiero właśnie wspomniane wcześniej zapowiedzi, iż Netflix planuje zekranizować serię o niepoprawnych członkach rodziny Bridgerton sprawiła, iż książki zaczęły trafiać do kolejnych ciekawskich rąk i nagle romans historyczny okazał się być wart zainteresowania. To trochę zabawne, że wystarczy inna oprawa i dokładnie ten sam tekst może być odbierany tak różnie.
O czym jest ta historia? Daphne Bridgerton, główna bohaterka powieści, bardzo chce założyć rodzinę, lecz żaden z młodzieńców nie traktuje jej jak kobiety, bardziej jak przyjaciółkę. Wkrótce na jej drodze staje zatwardziały kawaler, książę Hastings, który z osobistych powodów poprzysiągł, że nigdy się nie ożeni i rodziny nie założy. Niestety dla matek z towarzystwa enigmatyczny książę jest idealnym materiałem na męża dla ich córek. Będący w potrzasku Simon postanawia wykorzystać znajomość z Daphne. I tak oto bohaterowie postanawiają "pomóc" sobie wzajemnie w osiągnięciu swoich celów.
Szczerze mówiąc nie mogę uwierzyć, że to powiem, a jednak: serial jest lepszy od książki! Powieść Julii Quinn jest po prostu uboga. Bohaterowie są ciekawie nakreśleni, choć ich zachowanie nie zawsze można uznać za sensowne. Ich perypetie są interesujące, choć ich ostateczny finał wypada nijako, brakuje w nich czegoś głębszego, prawdziwych emocji. Mimo iż serial dosyć wiernie podchodzi do wątków zaczerpniętych z książki, ich efekt jest bardziej spektakularny. Quinn skupiła się tylko na jednym wątku, odbierając innym bohaterom możliwość zabrania głosu, podczas gdy serial rozbudowuje sieć powiązań i wprowadza pobocznych bohaterów, których poznamy dopiero w dalszych częściach książkowej serii. W ekranizacji pojawiają się także motywy, których w książkach w ogóle nie ma. I choć można odnieść wrażenie, że filmowcy bezczelnie zignorowali prawdę historyczną, ja to odczytuję jako ciekawą próbę interpretacji, może nawet podkoloryzowania wydarzeń z początku XIX wieku. Poza tym nie będę ukrywała, że Julia Quinn także nie popisała się poprawnością historyczną. Autorka postawiła bowiem na wyjątkowo prosty, wręcz potoczny język, nawet nie zadając sobie trudu, żeby w choć niewielkim stopniu dostosować słownictwo do opisywanych czasów. Powieść traci przez to jakikolwiek klimat, historia równie dobrze mogłaby się rozgrywać współcześnie. Owszem, język to częsty problem w romansach historycznych, ale tutaj pani Quinn poległa z kretesem. Czy podeszłabym do tej historii inaczej, gdybym nie znała ekranizacji? Trudno ocenić. Obawiam się jednak, że w ostatecznym rozrachunku gdyby nie serial, Mój książę byłby jedną z setek podobnych powieści romantycznych, o której się nie dyskutuje z przyjaciółką, i o której się szybko zapomina.
Moja ocena:
Tytuł oryginalny: The Duke and I
Ilość stron: 480
Data wydania: 2021
Ilość stron: 480
Data wydania: 2021
Serialu jeszcze nie widziałam, ale czytałam dwa wydane u nas tomy i bawiłam się świetnie. Może przez to, że czytam stosunkowo romansów historycznych i nie mam porównania, ale gatunek lubię i sama twórczość Quinn przypadła mi bardzo do gustu :)
OdpowiedzUsuńSerial obejrzałam i nawet dobrze się przy nim bawiłam. Jednak mam wrażenie, że podczas czytania książki tylko bym się zirytowała.
OdpowiedzUsuńPlanuję przeczytać tę książkę, bo chciałabym zobaczyć serial. A zwykle wolę najpierw poznać wersję książkową, a dopiero później ekranizację. ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie książki to takie fajne i zabawne pozycje, które są jednak pozbawione głębi (pierwszy i drugi tom, kolejne mam dopiero w planach ;)). Serial jest nieco barwniejszy i ciekawszy, jednak także lekki i zabawny. Chyba podobnie jak tobie, mnie także bardziej podobała się adaptacja :)
OdpowiedzUsuńSerial sprawił mi przyjemność, był świetną odskocznią, ale prawdę mówiąc nie nabrałam chęci na czytanie jego pierwowzoru, a z tego co piszesz to naprawdę niewiele straciłam...
OdpowiedzUsuńNie widziałam serialu, chociaż jest o nim naprawdę głośno. Nie wiem, czy zabiorę się i za książkę i za serial, może jak nie będzie nic innego ;)
OdpowiedzUsuńRzadko kiedy się zdarza, że seriale są lepsze od książek. Więc może tym razem zacznę od ekranizacji, a dopiero potem zerknę na książkę? :P
OdpowiedzUsuńNa serial nie mam chęci.. Co do książki jeszcze nie wiem, ale aż tak mnie nie kusi ;)
OdpowiedzUsuń