Na początku chciałabym podkreślić, iż poniższy tekst nie jest zapowiedzią filmu The Hunger Games: Catching Fire (W pierścieniu ognia), lecz jego recenzją, zatem czytacie ją na własną odpowiedzialność! ;)
Miałam przyjemność obejrzeć
przedpremierowo Catching Fire i nie
ukrywam, że było to dla mnie niesamowite przeżycie. Tak, jak w przypadku
pierwszej części ekranizacji, i na tę część czekałam z niecierpliwością, choć
bardzo ostrożnie podchodziłam do wszelkich spotów i fragmentów filmu
udostępnianych w sieci – nie chciałam „psuć” sobie premierowego, pełnego
seansu.
Tym, co przede wszystkim odczujemy przy oglądaniu filmowych przygód Katniss jest dobre oddanie literackiego pierwowzoru – otrzymujemy obraz bez większych odstępstw od oryginału, co pozwala nam uznać sequel The Hunger Games za ekranizację przez duże E (co podkreślałam już w recenzji pierwszej części). Drugą istotną kwestią jest spójność The Hunger Games i Catching Fire – historia nie jest w żaden sposób „rozerwana” – zarówno stylistyka, jak i klimat pozostają takie same, choć Catching Fire jest dziełem innego reżysera – Francisa Lawrence’a (pierwszą część wyreżyserował Gary Ross). Plusem dla CF będzie pewne „ulepszenie” zastosowane przy przedstawianiu krwawych scen – niezbyt fortunna „drgająca” kamera z części pierwszej znika na rzecz świetnych efektów specjalnych, które poniekąd maskują fakt, iż stricte widoku krwi w CF jest tak naprawdę zaskakująco mało. Nie zmienia to jednak wydźwięku historii – strach i niebezpieczeństwo czają się na każdym kroku, a okrucieństwo Kapitolu nabiera nowego wymiaru – początek buntu, który został przedstawiony w jednej z ostatnich scen Igrzysk Śmierci, teraz przeradza się w poważny konflikt. Francis Lawrence nie boi się pokazać, zgodnie z dziełami Collins, metod, jakimi posługuje się prezydent Snow względem swoich obywateli. To wojna – prawdziwa, okrutna, czająca się tuż za rogiem, wchodząca do domów niewinnych ludzi.
Muszę przyznać, że pomimo znajomości fabuły, film trzymał mnie w niewyobrażalnym napięciu, a momentami autentycznie mnie zaskakiwał – może dlatego, że niektórych wątków po prostu nie pamiętałam. Niestety pojawiła się też spora rysa na obrazie stworzonym przez Lawrence’a – przerysowano jeden z wątków, który w książce był subtelniejszy, kreowany bardziej na gruncie domysłów czytelników. Przy trzeciej części ekranizacji na pewno ten zabieg umożliwi filmowcom na wydobycie większego dramatyzmu podejmowanych przez bohaterów decyzji i pozwoli na bardziej obrazowe przedstawienie sytuacji (zapewne fani powieści Collins już się domyślają, o którym wątku mówię, a jeśli nie – na pewno zorientujecie się przy oglądaniu filmu). I jeszcze jeden malutki minus – nie da się ukryć, że samo zakończenie powinno być dramatyczniejsze. Tu także tych ostatnich kilka sekund ekranizacji pozostawiam Waszej ocenie.
Do gry aktorskiej przyczepić się nie mogę – aktorzy, których znamy z pierwszej części ekranizacji, ponownie świetnie oddali charaktery swoich postaci. Także i nowe sylwetki wprowadzonych bohaterów przedstawiono zgrabnie i w miarę zgodnie z pierwowzorem (z kilkoma wyjątkami). Aktorka odtwarzająca rolę Johanny Mason – Jena Malone – moim zdaniem zasłużyła na największe uznanie – jej postać jest autentyczna, żywa, po prostu wycięta z kart powieści. Kolejny bohater, który niewątpliwie wzbudza wiele kontrowersji (zwłaszcza wśród żeńskiej części fanek), czyli Finnick Odair (odegrany przez Sama Claflina, którego wybór do tej roli spotkał się z niemałą ilością negatywnych komentarzy) w filmie przedstawiony został nieco inaczej, niż zakłada pierwowzór. Ciężko doszukać się w tej postaci tego, co w powieści Collins było tak wyeksponowane – na ekranie nie odnajdziemy w nim niepoprawnego Casanovy, nie zobaczymy lowelasa bez spodni. Będzie natomiast ktoś, kto mieści się gdzieś pomiędzy sympatycznym chłopakiem ze ślicznym uśmiechem, a oddanym sprawie facetem. Czas pokaże, jak Sam zostanie oceniony przez fanki książkowego Finnicka. Tymczasem wrócę jeszcze na chwilkę do naszych „starych przyjaciół” – jestem niewyobrażalnie zakochana w Cinnie (postać odegrana przez Lenny Kravitza) oraz Peetcie (w tej roli Josh Hutcherson). Ta dwójka po prostu idealnie nadaje się do swoich ról! Także Donald Sutherland jako prezydent Snow – wcześniej nieco przeze mnie niedoceniony – stworzył postać bardzo realistyczną, która potrafi wzbudzić w widzu najróżniejsze emocje (niekoniecznie te pozytywne). Należałoby także pochwalić Philipa Seymour Hoffmana za rolę Plutarcha oraz niezawodnego Woody'ego Harrelsona (w roli Haymitcha). No i oczywiście filmową Katniss – aktorstwo Jennifer Lawrence, która wcieliła się w rolę „dziewczyny igrającej z ogniem”, a przede wszystkim jej mimika i zaangażowanie są nie do opisania!
Jak wspomniałam, Catching Fire jest spójny z poprzednią częścią przygód Katniss. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej – James Howard kontynuuje i przekształca znane nam już motywy, które tak bardzo zachwyciły mnie przy części pierwszej. Już teraz wiem, że soundtrack do CF na stałe zagości na mojej liście ulubionych albumów.
Podsumowując powiem
tak: podczas całego seansu trzęsły mi się nogi. Dosłownie! Obejrzenie Catching Fire było dla mnie – wiernej fanki powieści
Suzanne Collins – wspaniałym przeżyciem. Otrzymałam historię Katniss w
doskonałej oprawie – obrazie, który mnie przekonał, zachwycił i wywołał wiele
emocji. Były takie momenty, gdy powstrzymywanie łez graniczyło z cudem, ale
pojawiły się i takie, które mimo wszystko bym zmieniła, dopracowała, może
inaczej zaaranżowała. I oczywiście pozbyłabym się tego chorobliwie
przerysowanego wątku, o którym wspomniałam wcześniej. Kiedy jednak patrzę na
„całość” filmu, a nie na poszczególne sceny, jestem z niego zadowolona. Catching Fire spełniło swoje zadanie –
podobnie jak książka, zbudowało podstawę pod ostatnią, najbardziej dramatyczną
część opowieści. Przed reżyserem Mockingjay stoi
więc niezwykle trudne zadanie – dramatyzm CF zobowiązuje, a wydźwięk powieści
Collins jest jednoznaczny – tu nie ma miejsca na taryfę ulgową, to opowieść o
wojnie, o poświęceniu, o nadziei... Prawdziwe widowisko więc wciąż przed nami!
Za Kosogłosa oczywiście trzymam
kciuki (swoją drogą podobno ma zostać rozbity na dwa filmy),
a na tę chwilę szczerze Wam polecam ekranizację drugiej części historii o
walecznej Katniss Everdeen – wierzę, że podobnie jak ja, nie będziecie
zawiedzeni. To kawał naprawdę dobrego, widowiskowego kina! Daję ocenę 5+/6.
Original: The Hunger Games: Catching Fire
Premiera w Polsce: 22 listopada 2013
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Simon Beaufoy, Michael Arndt
Na podstawie powieści Suzanne Collins
Pierwsza część bardzo mi się podobała, teraz mam nadzieję kogoś namówić, żeby poszedł ze mną na drugą :). Ale muszę szybko przeczytać książkę :)
OdpowiedzUsuńO rany, teraz to naprawdę w moim sercu rozpętała się burza, w której przeważają krzyki: "LECIMY DO KINA W PIĄTEK!", co pewnie uczynię. :) Też strasznie uwielbiam Peetę (zarówno w książce jak i w filmie) i Cinnę :) Co prawda nie wiem jak wypadli w CF, ale generalnie same ich postaci... ACH!
OdpowiedzUsuńKosogłos, rzeczywiście - został podzielony na dwie części, ale myślę, że to dobrze. Książka co prawda miała tyle rozdziałów ile poprzedniczki, ale jednak finał to finał. No i przede wszystkim - finał jest tylko jeden. :)
Nie mogę się doczekać weekendu i kina! :D Mam nadzieję, że mnie również film przypadnie do gustu.
A nawiązując do muzyki z filmu... piosenka mojego kochanego Coldplay - cudowna! *-*
Pozdrawiam,
Sherry
Przyznam się szczerze, że do tej pory nie obejrzałam części pierwszej, bo zwyczajnie obawiam się że przedstawiona wizja nie sprosta mojej wyobraźni. Po takiej recenzji jestem jednak skłonna zaryzykować, szybko nadrobić zaległości i zmusić kogoś by poszedł ze mną do kina ;) Mimo wszystko samotny wypad zupełnie mi się nie uśmiecha, bez względu na repertuar :)
OdpowiedzUsuńNie obejrzałam jeszcze nawet części pierwszej, bo najpierw zamierzam przeczytać wszystkie części. ;)
OdpowiedzUsuńJa z dziewczynami moimi idę 6 grudnia - prezent Mikołajkowy ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam książek, lecz jak tylko to zrobię to się wezmę i za filmy.
OdpowiedzUsuńJasne, że wybieram się do kina! Czekam na ,,W pierścieniu ognia" niecierpliwie, po zapowiedziach wygląda na to, że jest lepszy od ,,Igrzysk śmierci".
OdpowiedzUsuńPierwsza część to zawsze będzie pierwsza część - emocje z nią związane są nie do podrobienia. Ale technicznie CF jest rzeczywiście lepsze. Z resztą sama ocenisz ;)
Usuńja się wybieram do kina jakoś w przyszłym tygodniu. Dopiero wtedy znajdę chwilę wolnego czasu. Twojej recenzji na razie nie czytałam żeby nie zepsuć sobie przyjemności z oglądania filmu :)
OdpowiedzUsuńJuż w ten weekend wybieram się na film, więc będzie się działo :D
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać :) Bardzo się cieszę, że mimo zmiany reżysera stylistyka została taka sama i że film nie odbiega od książki.
OdpowiedzUsuńAleż Ci zazdroszczę! Ja dopiero za równy tydzień będę miała okazję się wybrać :C A już przebieram nogami z niecierpliwości! A ty mi tu wyskakujesz i piszesz jakie to dobre... :)
OdpowiedzUsuńsama szykuję się na seans z tym filmem więc z recenzji przeczytałam tylko wstęp i zakończenie, za to zdanie "To kawał naprawdę dobrego, widowiskowego kina! Daję ocenę 5+/6." wystarcza mi w zupełności :))
OdpowiedzUsuńPo prostu muszę obejrzeć i tyle. :)
OdpowiedzUsuńJa wybrałam się na nocny mini maraton, gdzie puszczane były obie części i muszę powiedzieć, że była to świetna decyzja. Jeszcze bardziej widoczna była ta spójność, o której mówisz, co jest bardzo dużym atutem. Aktor grający Finnicka mnie nie przekonał, również nie lubię Hutchersona jako Peety, ale cała reszta spisała się świetnie. Cinnę (czy raczej Kravitza) wręcz ubóstwiam w tym filmie!
OdpowiedzUsuńMożesz mi powiedzieć co do za przerysowana scena? Bo jestem bardzo ciekawa o który moment Ci chodzi ;-)
Nie scena, lecz wątek :P Napiszę Ci na maila, żeby tutaj nie spoilerować ;)
UsuńNie mogę się doczekać aż obejrzę ten film :D Przeczytałam książki i jestem w nich zakochana <3
OdpowiedzUsuńZapraszam na swojego bloga: myawesomebooks.blogspot.com
Film obejrzę na pewno, ale dopiero w grudniu, kiedy będę mogła już bez gipsu dokuśtykać do kina. Zwariowałabym inaczej ;d
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, że miałaś możliwość obejrzenia go już teraz, a nawet przedpremierowo, chociaż w Polsce wczoraj pojawił się na wielkich ekranach.
Mam nadzieję, że i ja się nie zawiodę.
Musiałam przeczytać choć bałam się dowiedzieć zbyt wiele ;-) Tak się cieszę że kolejna część jest tak znakomita, nie mogę się doczekać wycieczki do kina :-)
OdpowiedzUsuńStarałam się nie zdradzić szczegółów :) Życzę przyjemnego seansu - myślę, że się nie zawiedziesz :)
UsuńW tym tygodniu wybieram się do kina na ekranizację drugiej część Igrzyska. już nie mogę się doczekać:))
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę obejrzeć, uwielbiam trylogię '' Igrzyska śmierci'', tym bardziej się ciesze że film zrobił na tobie takie duże wrażenie :)
OdpowiedzUsuńTrzeba będzie obejrzeć i to koniecznie :)
OdpowiedzUsuń